Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/64

This page has not been proofread.

 Było to podczas pięknej nocy jesiennej, gdy gwiazda ta pojawiła się po raz pierwszy. Jej drżące promienie wróżyły słabość i litowali się wszyscy nad tem dziecięciem niebios, bo droga jej najeżona była ogromnymi globami, zbielałymi szkopułami wpośród drogi mlecznej, zimnemi mgławicami, wreszcie temi planetami z ołowiu i z krwi, które ciągną wiecznie, najbliżej naszej głowy. A wszyscy mówili, jedni ze łzami, inni z uśmiechem wzgardliwym: „Co pocznie ten szczątek rozbitego świata wśród legionów bez końca, na tem sklepieniu ze spiżu?“ Lecz wkrótce błyskawice świetności, rzuty płomienia, zmusiły wszystkich do milczenia; lub też szeptano tylko z cicha: „To młody kometa.“
 Tak, był to młody kometa z rozpuszczonym warkoczem, płomienny, nieposkromiony, rozkiełznany; rzucił się z jednego końca niebios na drugi, nie licząc swoich lat biegu, nie bacząc na miryady przeszkód, widząc, wielbiąc tylko swój cel, dążąc ku swoim zadaniom.
 Chociaż tak piękny i młody, nie pociągnął nikogo za sobą; żaden towarzysz nie poprzedzał go, żaden nie poszedł za nim. Jeden, w milczeniu płynął bokiem, niknąc w kłębach iskier miotanych; drudzy dalsi tężeli w swej obojętności w obawie, by nie naruszyć równowagi świata tak bardzo starego. Lecz byli tacy co biegli na jego spotkanie i masę swą mu przeciwstawiali. Nie zatrzymał się wcale, lecz pędząc naprzód, przechodził ponad nich, lub zepchnął niżej. Leciał, leciał ciągle, pokładając ufność w swoim aniele stróżu, w swoim Bogu, który go stworzył, odwołując się niekiedy swymi promieńmi złotymi do reszty niebios; ale reszta niebios nieruchoma, zapomniała swych niebieskich przeznaczeń.
 Wówczas zatrzymał się, jakby dla nabrania oddechu; a było to, aby umrzeć. Kołysząc się w najczystszej przestrzeni, nie cofnął się przed lawiną