Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/7

This page has not been proofread.
DWAJ RYCERZE.
(URYWEK).
──────

 Dwaj rycerze posuwali się przez pustynię. Płomienne słońce odbijało się w błyszczącej stali ich rynsztunku, a pożerające pragnienie paliło im wargi. Pierwszy, idący na przedzie, był wysokiej postawy, a twarz miał zcicmniałą na skwarze. Jego atletyczne rozmiary cień olbrzymi rzucały daleko. Piękny pancerz medyolański, złotem pobijany ściskał jego postać; nogi okute w żelazo, a długi miecz obosieczny zwisał na pasie z łuski stalowej, przy drugim boku tkwił puginał krótki, dobrze wyostrzony, który, sądząc z rysów pana posępnych i dzikich, nie raz jeden zadał cios ostateczny. W ruchach i w chodzie rycerza było coś wyniosłego, jakby chciał, nawet w głębi pustyni, zaciężyć całym ogromem swej dumy na ziarnkach piasku, które miażdżył za każdym krokiem. Może wspominał, jak niegdyś stopami swemi deptał swych bliźnich. Zresztą chłodna, ponura apatya leżała na jego obliczu; żadne niebezpieczeństwo widzialne i blizkie nie poruszało odwagi, drzemiącej w jego łonie, niby płomień wewnątrz wulkanu. Oczy ciemno-błękitne mówiły o pochodzeniu saksońskiem, a krzyż świętego Jerzego wyhaftowany obok znaku zbawienia na płaszczu szerokim, wskazywały, że jest Anglikiem i Templaryuszem. Herb jego, topór trzymający łeb dzika, wznosił się nad szyszakiem pióra, falujące koloru krwi powiewały naokół. Czasem na