Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/8

This page has not been proofread.

czole jego zjawiała się chmurka, jakby wspomnienie jakieś łączyło się ze skwarem straszliwym pustyni, aby ubość mu serce; lecz wola silna i przyzwyczajenie nie zdradzania swych wzruszeń, wracały mu prędko niewzruszony i lodowaty spokój. Włosy miał siwiejące, lecz widząc tęgość jego członków, można było przypuścić, że puhar rozkoszy, lub może wyrzuty tajemne więcej miały tu wpływu, niż przebieg czasu. Albowiem, z wszelką pewnością nie przeszedł jeszcze połowy swego życia.
 Towarzysz jego różnił się całkiem pod względem powierzchowności i wieku. Był to młody i piękny człowiek rozpoczynający drogę żywota, pełen życia i świeżości, rzeźki i smukły, o skórze białej i delikatnej, oczach promienistych tym samym ogniem co stal jego szyszaka, o hebanowych włosach i uśmiechu szyderskim czasem, częściej rozweselonym. Miłość i sława czekała go w przyszłości. Ostrogi złote i łańcuch rycerski błyszczały dla niego blaskiem nowym jeszcze. Koncerz[1] jego do dnia dzisiejszego nie pił jeszcze długimi łykami krwi nieprzyjaciela; lecz czytało się na jego twarzy, że ktokolwiek waży się go dotknąć, tego krew popłynie pod jego zwycięskiem żelazem. Strój jego odznaczał się wyszukaniem i elegancyą, dziwnie sprzeczną z nagością otaczającej pustyni. Szeroki kołnierz brabancki spadał mu z szyi na barki pokryte pancerzem, wypróbowanym zatrutemi strzałami Arabów. Bogaty łańcuch zdobił pierś jego a kita z czaplich piór powiewała mu z hełmu. Tarcz wązka, którą niósł na lewem ramieniu, pokryta była tkaniną z jedwabiu, aby kurz nie zbrukal szlachetnego herbu.

 Postępowali obaj w milczeniu, bo duszące powietrze twarze paliło i wysuszało im gardła. Nie okazywali jednak zniechęcenia, wstydziliby się jeden przed drugim okazywać swą słabość.

  1. Koncerz — miecz.