Czego szukam? Co gubię, znajdując, gdy zbłądzę?
Szczęsnych przygód? Piękniejszych codzień niespodzianek?
Zbieram siebie, hej! zewsząd, jak maliny w dzbanek,
Szczęśliwy, gdy swą pełnię dnia piękną osądzę.
Zgarniam życie tak bujne, tak szczodre szalenie,
Dające skarb najwyższy: Rozkosz i Cierpienie,
Które zbiera miłośnie dusza — pokłośnica«.
Tak, i cierpienie zbieram. Oh, nieraz.
I krzywd doświadczam, częstych krzywd od ludzi i rzeczy spotkanych. Boć kamienie i ciernie zostały na drodze. Tylko że teraz znieść to mogę z pogodą, z uśmiechem na ustach, z weselem nawet niekiedy.
»Do końca swej pogodzie musimy być wierni.
Gdyby tu jeno radość była... Jak inaczej
Mógłbyś zejść z drogi swojej nie klnąc wśród rozpaczy,
Gdybyś nie miał kamienia swego i swych cierni?«
Lecz skądże sił na zniesienie bólu, ran i krzywd?
A stąd, że po nich radość jest weselszą i chwila szczęśliwa słodszą, i spokój bardziej zacisznym.
»Bez męki pól i ramion skądby słodycz w chlebie?
Najtkliwszą jest opieką wiośnie sroga zima...
Ból to radość, co jeszcze twarzy nie odkryła,
Wesele, co dopiero staje się, dojrzewa...
Cierpkim sokiem jabłeczna słodycz niegdyś była...«