Page:Sny o potędze.djvu/100

This page has not been proofread.
96
PIEŚŃ O OCZACH

Czekam twojego przyjścia! Gdy wśród fal pieszczoty
Zanurzona w strumienia przejrzystym krysztale
Poddaję śnieżne piersi słońca żądzy złotej,
Czuję, że jesteś blisko, że idziesz wytrwale
Ku wyciągniętym k'tobie tęsknie mym ramionom.
I czekam ciebie w cichy wieczór, w złoty ranek;
Szepce mi o przybyciu twem ku moim stronom
Chopin, świetlany bladej mej duszy kochanek.
Każda gama srebrzysta, to śmiech mej nadziei,
Każdy akord — westchnienie tęsknoty mej cichej,
Co błąka się wśród liści drzew, aż w gwiazd rozwiei
Umiera, jak w jesieni mrą kwiatów kielichy...
Ale czasem wśród nocy bezsennych obawa
U wezgłowia mojego łoża blada stawa,
Szepcąc, że przejdziesz obok mnie niedostrzeżony!
I drżę jak dziecko w pustym zamknięte kościele,
Gdy usłyszy huczące pogrzebowe dzwony
I drżę, że na śmiertelne upadnę pościele
W przeddzień pierwszej z kochanka ust wielkiej
rozkoszy!
Wtedy ognie przerażeń krwawe mnie osaczą
I wznoszę ręce w niebo bezmowną rozpaczą,
Co duszę moją wiewem zatrutym pustoszy!
Wtedy chciałabym, mając w piersi buntu piekło,
Dziewictwo swe podeptać, w twarz mu plunąć szydem,
Świat cały żądzą ku mnie oszalenić wściekłą,
Słońcu bezczelnie nagim urągać bezwstydem!
Rozkoszy! Daj mi róże gorące purpurą
Szałów, upojeń spowij mię płomienną chmurą!”