Miałeś ty, ludu polski, zawsze opiekunów,
Co, ganiąc cię, że w izbie mieszkasz wraz z chudobą,
Dbali, abyś nie porósł w brud i mech kołtunów
I nawet wyręczyli cię w rządzeniu sobą.
Takież ci to, wbrew tobie, stworzyli wygody
I zaprzątać ci niczem nie dali się inszem,
Jeno byś zadowolon żył, jak twoje trzody
I za bezczynność płacił bezsilności czynszem.
Dziś znów z trzech stron zjechali w gości, by w twym domu
Zaprowadzić ład, który do łask dawnych dodasz,
Jeno ty nie wiesz, czy masz dziękować i komu?
Bo nie ma się u siebie gdzie podziać gospodarz.
Świadczą ci swe najlepsze chęci wśród słów kroci,
Uściski obiecują, jeno, że zbyt ciasno;
Przebaczają ci nawet w swej wielkiej dobroci,
Że zdołałeś oddychać dotąd piersią własną.
Troszczą się o cię, radzą o tobie bez ciebie,
Tak, że ty, lud karmiący, ty, chleba mnożyciel,
Na własnej roli żyjesz o łaskawym chlebie,
Nowy, w chudej nagości poszczący, Jan Chrzciciel.