I po wszystkiem, co na Polską ziemię
Spadło, aby wytracić jej plemię,
Przyszedł wreszcie docisk ostateczny.
Na kraj niegdyś pszeniczny i mleczny,
Straszną wojną, co morzy i niszczy,
Zamieniony w cmentarz i stos zgliszczy,
Przyszła, zda się, zguba niezawodna
I źle było już nazbyt, aż do dna.
Kłąb chmur w niebie darły hukiem działa,
A na ziemi kule rwały ciała.
I w tej Polsce z żywych wyludnionej,
Zaludnionej przez groby i zgony,
Po dopustach wysiedleń i branki,
Od wieczorów smutniejsze poranki
Dzień wszczynały, co, choć lśni, nie świeci
Tłumom kobiet i starców i dzieci:
Bo nie było nadziei już z nieba,
A na ziemi brakło ustom chleba
I do nędzy skupionej w chałupie
Jęło wglądać widmo głodu trupie.
Pośród czarnej klęski i rozgromu
Wziąć do pracy nie było się komu,
Wieść pług w pole leżące odłogiem,
Chyba psem się położyć pod progiem