Kruszec ciemny, podatny, jak mózg dzieci, ołów,
Jest ich kruszcem: żolnierzyka-pionka
Daje polom bitewnym domowych ich stołów.
Zeń jest matka abecadła, czcionka:
Raz niby hak, raz jaje, to znów rogi wołów,
Ciągle zmienna, jak nogi pająka.
By pustotę ochoty dziecięcej, zbyt szczerej
I swawolne uśmierzyć wybryki,
Gdy znużyły nas z trudem czytane litery,
Ołowiane do gry żołnierzyki
Stawiano nam na stole i milkły kart szmery
I wojenne sprawialiśmy szyki.
Zielone, płoche lata! Myśl: księżyc na nowiu!
Każdy czule te chwile pamiętasz.
Czas dzieliło się między żołnierzy z ołowiu
I uszaty w rogach elementarz
I radość była wielka: tych drobnych wojsk mrowiu
Rzeź gotować bezkrwawą i cmentarz!
Lecz cóż to? Czy z niewinnej i pustej zabawy
Gra się wszczęła poważnego kroju?
Zaiste, obłęd walki rozpętał się krwawy
I naprawdę kipi zamęt boju!
Chyba na świat, zajęty rozumnemi sprawy,
Z dziecinnego się wymknął pokoju!