Kto świadkiem był, widoku nigdy nie zapomni!
Kiedy szli karnym krokiem zbrojni i ogromni,
Pod niebem, co pod mglistym nalotem opalu
W pogodzie swojej kryło dziwny wyrzut żalu,
A przyroda spokojem złociła się słońca,
Serce bezsilnem pięknem swem rozdzierająca.
I szły szyki, szeregi, pułki i gromady.
Co opróżniły z mężów miasta, wsie, osady,
Bez przerwy, bez ustanku, bez chwili wytchnienia,
Wszystkiemi drogi, całe ludzi pokolenia
I zaczął się ogromny ten pochód pochodów,
Niewidziana, olbrzymia Wędrówka Narodów.
Stały zboża na polach, dochodziły żniwa —
Oni szli przez tę ziemię, niby lawa żywa.
Zżęto pola, z drzew zwiędłe opadały liście —
Oni szli w dżdżach jesieni groźni uroczyście.
Ziemię zbieliły śniegi, a oni po śniegu
Szli ciągle, szyk za szykiem, szereg po szeregu.
I powróciła wiosna w zielonej oprawie —
Oni szli jeszcze, jeszcze, już po nowej trawie.