— Już mnie nie zobaczycie więcej, — mówiła im, — odjeżdżam daleko, daleko i nie wrócę nigdy; rozumiecie? nigdy! Czy będziecie o mnie pamiętały?
Dzieci patrzyły na nią zdziwionemi oczami i uciekały w milczeniu do chałup, pokazać starszym otrzymany na pożegnanie podarunek.
Panna Ludmiła wchodziła za niemi do wnętrza i zamieniała parę słów z włościanami. Pytała o gospodarstwo, o dzieci, o chorych, o urodzaje, ale dziś słowa więzły jej w gardle. Słuchała obojętnie, a nawet z niechęcią żalów, jakie rozwodzono nad jej wyjazdem; zdawało się jej bowiem, że w słowach chłopskich tkwi obłuda.
— Tak, żałują, że odjeżdżam, a w głębi duszy są zadowoleni, bo im ojciec sprzedał Kołatyn.
I uciekała, chociaż starano się ją zatrzymać. Więcej z przyzwyczajenia, aniżeli z dobrego serca pozostawiała odwiedzanym drobne podarunki, najczęściej lekarstwa i nasiona ze swego ogrodu, potem biegła dalej, witana uśmiechami. W końcu nie wstępowała już do