Rodzice rozłączyli młodziutką parę. Teofil z woli ojca wyjechał zagranicę na studya agronomiczne, a miłość przytłoczona ogromem przestrzeni i czasu, więdła powoli. Ukochany nie mógł nawet pisywać do Ludmiły i gad zapomnienia pożerał ten zaledwie rozwinięty kwiat uczucia.
Pewnego wieczoru wiosennego, przed trzema laty, siedzieli oboje pod lipą na kamiennej ławeczce, oddychając upajającemi woniami, roztaczającego całą swą potęgę życia. Milczeli oboje, bo w sercach ich wrzała walka, przejmował ich strach przed tem, co miało nastąpić, a czego nie znali oboje. Owo widmo przecięło właśnie ostatnie ogniwo i pchało ich z nieprzezwyciężoną siłą ku sobie.
Na usta cisnęły się im nowe słowa, znaczenie których dopiero przeczuwali, anioł bezinteresownej, czystej przyjaźni, smutny, gotował się do odejścia. I nagle stanęli oboje u wrót nowego dla nich świata. przez serca przelała się pierwsza nawała krwi gorącej, ze spieczonych warg wydarło się pierwsze wyznanie.
Nagromadzana długo a skrycie elektryczność wybuchła całym szeregiem uniesień błyskawicznych, niszcząc zuchwale wszelkie przeszkody, całą przeszłość. Było to coś strasznego, ale słodkiego zarazem, z piersi spadł obojgu duszący ich niemiłosiernie ciężar. Powtarzali sobie to słowo, tak proste, a tak pełne rozsadzającej je treści, przysięgali sobie to — czego nie mieli dotrzymać oboje.
Trzy lata minęły od tej chwili; porzucony dyament uczucia zamienił się powoli w szkiełko bez wartości, ale Ludmiła pamiętała