Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/152

This page has been proofread.

„A może ty kłamiesz? — pytały zimne źrenice, — możeś ty morderca, włóczęga? Może przyjdzie ci chętka rzucić się na nas z nożem? Któż cię tam wie! Wracasz z Syberyi, takim się nie ufa!“

Podróżny umilkł, bo ten mróz wypełzający ze spojrzeń rodaków, przeniknął mu do głębi serca i zawiązał język.

Ach, te usta! Po cóż mówi o sobie ludziom, którzy widzą go po raz pierwszy? Cóż dziwnego, że mu nie wierzą?

Zły na siebie samego, zgnębiony, wymknął się na platformę wagonu, odetchnąć trochę świeżem, chłodnem powietrzem letniego poranka i zatopił wzrok zmęczony w tajemnicze morze mgły, które falowało bez szumu w pierwszych podmuchach wiatru, zrywającego się pod dotknięciem promieni niewidzialnego jeszcze słońca. Silniejsze powiewy mąciły aż do dna ten ocean oparów, pokrywający uśpiony kraj, obnażały od czasu do czasu to kępę olch na łące, to nędzną, przybitą do ziemi chatę, to niwę żółcącego się zboża.

Podróżny wciągał z rozkoszą w płuca wilgotne powietrze i chciwie sięgał spojrzeniem pod rozrywający się całun. Toć już ma przed oczami znajome strony! te chaty nie wiele się różnią od nadwiślańskich chałup, otulonych w zieleń wierzb i topoli, nawet powietrze jakoś inaczej pachnie, aniżeli tam, na dalekim wschodzie!

Oparty o wibrującą Ścianę, stał nieruchomy i patrzył, patrzył... Wiatr rósł, rozpędzał szmaty mgły, jak jastrząb ptastwo, uderzał w pędzący z łoskotem pociąg, pochylał senne wierzchołki olch, tajemniczo szumiał wpadając w gęstwinę leśną. Nagle grot ognisty, a za nim

144