Każde z tych pytań przeplatały zobopólne pocałunki.
— Chodźże do pokoju!
Pociągnęła go za sobą, posadziła na krześle przy stole i wpatrywała się w niego, jakby jeszcze nie wierzyła swoim oczom.
— Tak! to ja! — powtarzał podróżny połykając łzy.
— Co się stało? — pytała, — nie mogłeś przecie oderwać się ani na jeden miesiąc!
— Tak, i nie mógłbym aż do dziś, ale tęsknota strawiła duszę; nie potrafiłem wytrzymać dłużej. Wstyd mi było zresztą dla grosza ojczyzny się wyrzekać, chociaż wolno mi od dawna do niej wracać. Porwałem siłą więzy, porzuciłem sklep... Kolej syberyjska dopomogła mi, dziewięć dni i jestem tutaj z wami. A Leon gdzie?
— Mieszka od roku osobno, potrzebował pracowni dla siebie, bo tutaj światło niedobre. Niedaleko stąd ma pokój na czwartem piętrze. Czy posłać po niego?
— Nie, daj pokój, zrobię i jemu niespodziankę, — pójdę sam jutro...
— A zdrów?
— Narzeka na nerwy, ale dobrze wygląda i pozatem nic mu nie dolega.
— Pracuje?