— Do czegóż się weźmiesz?
— Choćby do pieczenia chleba, jeżeli nic lepszego się nie znajdzie! Dziesięć tysięcy wystarczy na założenie czegoś, a dwa tysiące mam zachowane na czarną godzinę, wiesz, z tych oszczędności. Przy pracy na niczem nam zbywać nie będzie! Upewniam cię.
— Tobie zdaje się, że Warszawa, to Irkuck, — zarzuciła pani Kazimiera, usiłując rozpogodzić zasępione oblicze. Tutaj konkurencya, że aż strach! i z pewnością twój chleb będzie leżał w sklepie, tylko pieniądze stracisz. Przecież fachowym piekarzem nigdy nie byłeś.
— No to założymy sobie co innego, a w ostateczności posada jaka...
Pani Komirowska pokręciła głową.
— Nie masz pojęcia, jak to trudno w Warszawie coś sobie znaleźć, o jedno miejsce dobija się po stu kandydatów młodszych i bardziej wykształconych od ciebie.
— No, no, damy sobie radę! — mówił zawstydzony. Do Leonka zaraz jutro pójdę, pomówię z nim.
— Ale tyś zmęczony, nieprawda? — rzekła pani Komirowska po chwili milczenia. Połóż się więc, jutro pogadamy wszyscy o tem. Dobrze?
Pan Bolesław czuł istotnie, że owo straszne zmęczenie, z którem walczył od tygodnia, zagłuszone na jakiś czas, ogarnia go znowu, i skuwa żelazną obręczą członki. Ciężkim krokiem udał się więc do
sypialni.