Na razie widziałam, że starałeś się, ale od pewnego czasu zaniedbałeś się jakoś, nigdzie nie pójdziesz, nikogo nie poprosisz, nawet z Januszem stosunków nie utrzymujesz. Nie robię ci bynajmniej wymówek, bo wiem, że i ciebie takie niezdecydowane położenie musi martwić, ale chcę podniecić trochę twoją energię. Zakręć się! przecie Warszawa duża, nie tu, to tam! Ale ty się zaraz obrażasz, Bolesiu!
— Bynajmniej, zdaje ci się! — wykrztusił z trudnością Komirowski — tylko że niesłusznie zarzucasz mi brak energii. Staram się...
— Jak ty się starasz! — wzruszyła ramionami pani Kazimiera. — To trzeba ludziom po piętach deptać; gdybym była mężczyzną, tobym ci pokazała.
Pan Bolesław wysłuchał słów żony ze skruchą i po śniadaniu rozpoczął wędrówkę po mieście. Tego dnia wstąpiła w niego jakaś energia, granicząca z rozpaczą. Prawie bez namysłu wchodził do większych biur, żądał widzenia się z dyrektorami i przedstawiał im swoje położenie, mówił, kim jest, skąd powraca, i prosił o jakiekolwiek miejsce, choćby najskromniejsze. Z początku jeszcze zdawało mu się, że będzie to droga najlepsza, że takiego jak on człowieka nie odważą się odepchnąć. Podniecony tą nadzieją, stawał się wymownym, odmalowywał gorącemi słowy, z całą jaskrawością przebytą nędzę, trudy, cierpienia, ale wnet przekonał się, że droga ta nie prowadzi bynajmniej do celu. Słuchano go, to prawda, ale pozatem nic. Pozbywano się go nawet prędzej, aniżeliby sobie życzył; ktoś ofiarował mu storublowy papierek, tytułem zapomogi bezzwrotnej i zdziwił się