samą Ludmiłę, która obok swego czaru łagodnego, nawskroś kobiecego, miała w sobie coś energicznego zarazem, wolę, rozwiniętą na wzór męskiej i tę wykończoność charakteru, stanowiącą taki piękny kontrast z jej niemal jeszcze dziecinną twarzyczką.
— Los mi dał klejnot czystej wody. i nieocenionej wartości — myślał sobie o narzeczonej z dumą.
Bez starań niemal z jego strony, zjawił się amator na ten portret. Chojowski łudząc się nadzieją zatrzymania go dla siebie, położył bardzo wysoką cenę. Sądził, że odstraszy ona nabywcę, ale nie! Zapłacono mu, ile żądał.
I pan Stanisław w kilka tygodni zaniósł narzeczonej wcale znaczną sumkę, osiągniętą za obrazy.
— No, no, tęgi kupiec z pana! — mówiła Olaska, ucieszona. Potrafisz pan sprzedawać. To duże pieniądze, jak dla was. Przy takich zdolnościach mógłby pan na własną rękę coś rozpocząć w Warszawie, jaki sklep założyć, albo kantor otworzyć.
Chojowski czuł się dumnym, lecz projekty przyszłej teściowej nie uśmiechały mu się wcale. Ludmiła także nie skłaniała się ku nim.
Pewnego wieczoru siedzieli sami w „sali," jak szumnie nazywała pani Bronisława wązką landarę, i wsłuchiwali się w milknące odgłosy fabryczne. Długi wąż robotników wił się ludzkiemi pierścieniami po czarnem, zaśmieconem podwórzu i uciekał za bramę na ciemną ulicę; wypuszczona z kotła para szumiała złośliwie, wydobywając się na