— O, nie zginiemy, ojczulku, zaręczam ci — zawołała z zapałem —wyszukaj nam tylko co dobrego i niedrogiego; obiecujesz?
Rzuciła mu się na szyję i jęła go obsypywać pocałunkami.
— Ha, jak sobie chcesz! ale pamiętaj, żebyś później do nikogo pretensyi nie miała! — rzekł wreszcie Olaski, ulegając.
Daleko trudniejsza sprawa była z matką. Pani Bronisława oburzyła się nie na żarty! Przytaczała rozmaite argumenty, byle odwieść córkę od nierozsądnego, ekscentrycznego, jak się wyrażała, zamiaru.
— Niechno minie tydzień albo dwa, a wywietrzeje jej to z głowy napewno — mówiła do Chojowskiego — zobaczy pan.
Mijały jednak tygodnie a Luda trwała przy swojem. Na jej prośby Olaski musiał czytać ogłoszenia w pismach i jeździć na oględziny rozmaitych posiadłości. Długo nie trafiało się nic odpowiedniego, dopiero na początku kwietnia stary szlachcic przywiózł pożądaną wiadomość.
— W Radomskiem, niedaleko Wisły, w lesistej okolicy, jakiś obywatel wykolejony tak jak my sami, sprzedał majątek chłopom i pozostawił sobie dwór z ogrodem — rzekł. — Ale bieda go stamtąd goni do miasta, i pozbył by się ciężaru niepotrzebnego. Dom nie duży, ale porządny jeszcze, sad niczego, ogrodzony nawet, przytem łączki ze dwie morgi, akurat dla jednej krowy albo konia. Jaki fachowiec nie stracił by na tem, bo owoce można wodą do Warszawy wysyłać od biedy. Grunt ujdzie. Tylko że cokolwiek za drogie na waszą kieszeń. Chyba żebyście długi wzięli na siebie; hipoteka oddzielna;