Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/292

This page has been proofread.

uwieńczonym koroną olbrzymiego wiązu. Za niskim parkanem, obok, falowało morze zieleni we wszystkich odcieniach wiosennych, rzędami stały zadumane grusze i jabłonie, noszące już drobne zawiązki owocu... Oko gubiło się w labiryncie prostych, krzyżujących się, obsadzonych krzakami agrestu i porzeczek alei, iskrzyły się całem bogactwem barw rabaty kwiatów, pławiących kielichy w powodzi światła gorącego i krzeszącego życie nowe.

Pusto tu było, ale ze wszystkich zakątków wiał niczem niezamącony spokój, wlewający w serce słodycz iście niebiańską.

Na tradycyjnym ganku, tonącym w kaskadach dzikiego wina, ukazała się krępa dziewczyna, bosa, w krasnej chusteczce na głowie, w jaskrawej zapasce, chwilę stała z otwartemi ustami, przysłaniając dłonią oczy, poczem podbiegła do bryczki i schyliła się do nóg wysiadającej Ludmile.

— To nasza służąca, kucharka, pokojówka i gospodyni w jednej osobie — rzekł Chojowski, umiechając się. — No, jakże się masz, Baśka?

Weszli do pokojów prawie pustych, pan Stanisław pokazywał żonie rezultaty swoich zabiegów całomiesięcznych.

— Oto moja zimowa pracownia — mówił z dumą, prowadząc ją do obszernej izby, gdzie stała niewielka biblioteka w prostej, białej szafie. — Nie wiesz zapewne, że oprócz ciebie mam kochankę, której pozostałem wierny aż dotąd, chociaż życie odrywało mnie od niej z szyderstwem. Czy pragniesz ją poznać? Nazywa się „ekonomia polityczna.“ Ale przypuszczam, że moja pani nie będzie zazdrosna —

284