Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/62

This page has been proofread.

ona oparłaby się na jego ramieniu mocno, tak, iżby dźwigał cały ciężar tej drobnej, przezroczystej jak alabaster postaci, i kroczyliby obok siebie, zrywając znane od dzieciństwa kwiaty. Nie mówiliby nic, bo i po co? Czyż i tak nie zadzierzgnęła się pomiędzy nimi struna mocna, choć niedostrzegalna i niema?

Nagle wpośród kłosów przemknęła perkalikowa sukienka i główka panny Ludmiły, zadyszanej od szybkiego kroku.

— Ach to pan! — zawołała, zatrzymując się. — Dobrze że pana spotkałam! Od trzech godzin czekamy z objadem. Sam sobie pan winien, bo ojciec już zjadł i odjechał. Gdzież pan bawił tak długo?

Buchalter stał niemy, wpatrując się w grę warg ponsowych, z których wylatywały te słowa, skierowane do niego.

Nie od razu zdobył się na odpowiedź, pogodne spojrzenie panienki przeszywało go.

— W lesie, — szepnął nareszcie z wysiłkiem.

— Cóż pan tam robił do tej pory? Już piąta, a my objadujemy o drugiej.

— Nie, leżałem i patrzyłem w niebo.

— Ah, tak? — zawołała wesoło. — I cóż pan w niebie dojrzał?

— Niebo!

Panienka zmieszała się.

— Prawda, nie zastanowiłam się, — wyszeptała.

54