Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/82

This page has been proofread.

bolą patrzeć na te ostrza, co od tylu lat krajały ojczystą ziemię, zaglądały w jej serce.

Chłop zaprzągł nabytą za bezcen fornalkę do wózka, napluł w garść, trzasnął tryumfująco z bicza, skłonił się nisko dziedzicowi baranią czapką i z turkotem odjechał.

Z drogi obejrzał się i na jego wargach zaigrał chytry półuśmiech.

— Ot, głupi ciarach, na jarmark by ich wyprowadził, a nie tak marnował!

Za fornalką szły krowy, opierając się dziewkom i żydziakom, ciągnącym je na postronkach. W domu to samo. Długobrodzi, o zaropiałych, zaczerwienionych oczach handlarze oblegają w kancelaryi przy biurku Olaską, dopytując się, co jeszcze pozostało. Rozlegają się zaklinania, przysięgi, prośby, namowy, przygany. Ona słucha wszystkiego apatycznie, wodzi błędnym wzrokiem po nabrzmiałych, tchnących pożądliwością twarzach i przewraca drżącemi palcami zapisane arkusze papieru.

— Owce! po czemu owce? A skopy są? O la Boga! młockarnia jeszcze nie sprzedana? Bryczkę oglądałem, ale i połowy tego nie warta! Chybaby na głupiego trafiła. Roztrzęsiona, na nic! Dziedzic je twardy, oj, twardy! Możeby jaśnie pani co ustąpiła? Niema co od nas, biedaków, ciągnąć. Żydzi i tego nie dadzą...

Ona nie odpowiada, bo wszystko miesza się jej w jeden chaos. Podnosi od czasu do czasu dłonie i obejmuje niemi głowę, rozpadającą

74