Pan Trzech Pagórków/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pan Trzech Pagórków |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Download as: |
Indeks stron |
Szczere ci, ojcze[1], przynoszę życzenia;
Szczęście i zdrowie niebiosa ci dały,
Nie będą moje wspominać ich pienia,
Życzę więc tobie nieśmiertelnej chwały.
Chwała! Cóż bowiem czyni pierś niezłomną?
Co sprawia, że serce świętszym ogniem płonie?
Ali! ta myśl tylko, że nas nic zapomną,
Że w sercach ziomków odżyjem po zgonie!
Oparty mieczem na grobie ojczyzny,
Całun jej w sztandar zmieniłeś zwycięski,
Świadczą oschłe z krwi niedawnej blizny
Wytrwano wojny, poniesione klęski. —
Ty dzikie Maurów widziałeś kraje,
Zwycięskich Gallów[2] oglądałeś miasta,
Boskiej Prowancyi[3] odwiedziłeś gaje,
Gdzie laury kwitną i gdzie róża wzrasta.
Ale napróżno! — losy nam zawzięte
Wstrzymały orły, wzlatujące w chmury,
Spełzły walki i boje zacięte.
Upadły grody i warowne mury! —
Omdlałym głosem jeszcze wiodłeś szyki,
Z sercem odważnem rzucałeś się w boje,
Ni cię szczęk broni, ni cię spiżu ryki
Wstrzymać zdołały. — Lecz daremne znoje!
Niechaj więc świetny wawrzyn pamięci,
Uwity w świetne, urocze sploty,
Wdzięczna ci kiedyś przyszłości poświęci
Za twe męstwo, za Polaka cnoty. —
Bo kto się pięknej dobijał chwały
Przez groty, przez krwi potoki,
Ten wzlatując nad niwy, skały,
Wzbija się w górne niebios obłoki.
Tam, go płomieniste słońca,
Tam gwiazdy czekają złote
I tam go sława bez końca
W boską przemienia istotę. —
Szczere ci, ojcze, przynoszę życzenia;
Szczęście i zdrowie niebiosa ci dały,
Nie będą moje wspominać ich pienia,
Życzę więc tobie nieśmiertelnej chwały.
W Mazowszu jest miejsce zwane Opinogórą. — Trzy pagórki wznoszą się wśród rozleglej równiny — lasy zdala czarnym ją okrążają wieńcem — gaje zielone, po niej rozsypane, przyjmują w swoje zacisza różnopióre ptaki lub trwożliwe zające — krzaki gdzieniegdzie z błot i trzęsawisk wznoszą gałęzie, wiatrem na wszystkie nachylane strony. Ileż razy tam się uganiałem za szybko lecącym bekasem, ileż razy broń morderczą podnosiłem na szarą kuropastwę — ileż razy na tych błoniach hałasem i, uniesiony namiętnością, pędziłem za uciekającym zwierzem! Poznałem ciągłem zwiedzaniem najmniejszy krzaczek na rozleglej równinie. Ledwie, że każdego kwiatku nie pamiętam. Tu strąciłem z górnych niebios okrutnego jastrzębia, tu przepiórka umierając rozciągnęła swe skrzydła, przed mojemi nogi. Tam znowu wystrzał mej broni nie trafił celu. Tam dziką kaczkę aż pod chmurami raniłem. — Każde drzewo poznałoby mnie — niema kamienia na tych polach, któregoby moja nie trąciła stopa — niema strugu, przez którybym nie przeskakiwał. Wody Sony unoszą na sobie liczne ptaki i niema fali, którejby krew nie zarumieniła — krew, płynąca z razu, zadanego moją ręką. —
Różne wsie, cztery miasta towarzyszą na tych równinach Opinogórza. Ale ona się wznosi z powagą, jak olbrzym zwycięski, i wszystkim zagraża [ 16 ]płaszczyznom. Czerniec, Pomorze, Płońsk, blizkie miejsca urodzenia nieśmiertelnego wieszcza[4], naokoło jej rozrzucone. Lidynia, blękitnawemi wody spokojnie płynąc, cichą falą podmywa ciechanowskiego zamku ostatki. Tam kiedyś dzielni rycerze na dziarskich rumakach walczyli za piękność. Tu hoże dziewice obdarzały miłym wzrokiem mężnych wojowników. Nieraz odpadły mosty zwodzone, nieraz połyskujący świetnymi pancerzami męże wychodzili z tych wież, obwijanych teraz kręcącym się bluszczem. Trawa gdzieniegdzie się zieleni na murach, deptanych żelaznemi nogi, Gdzie chorągiew z herbem tęczowe rozwijała farby, tam dzisiaj krzak porasta, a na jego gałązkach kołysze się wróbel lub samotna pliszka. Gdzie huczne odbywały się biesiady, gdzie wino bursztynowym lalo się strumieniem, gdzie wieńce z róż zdobiły niewinności skronie, gdzie błyszczące szyszaki świetniały na głowach walecznych, tam dzisiaj — samotność i głuche milczenie. — Okrzyki wolności nie odbijają się już teraz o sczerniałe sklepienia, nie tętnią kopyta, nie dźwięczą puhary, nie krzyżują się już żelazne pałasze. — Ręka, która je ujmowała, spoczywa w grobie — zimny głaz wstrzymuje jej zwycięskie zapędy — mech wije się nad niezwalczonym bohaterem — sławy tylko pamięć została — a te mury, te baszty, skropione rannemi jutrzenki łzami, zdają się płakać nad zbiegłemi laty, nad dzielnymi pany. — Codzień kamień odpada, codzień część wieży runie na ziemię; — nieprzebite razami nieprzyjaciół warownie w proch się rozsypują, a ten proch się miesza z popiołami dawnych panów, z ostatkami zerdzewiałej broni. Dumałem ja w tym zamku, zmęczony biegiem kładłem broń na ziemię, a wlepiając oczy w naddziadów siedliska, przypominałem sobie dzieje ojczyzny. — Wiatr czasem przerwał milczenie — czasem kruk złowieszczym głosem przypomniał obecne nieszczęścia. Księżyc, [ 17 ]wschodzący z za chmury, zastał mię nieraz opartym o głaz nieczuły, zgłębiającym dawne czasy. Promienie pochodni niebios zlewały się na mnie i, żałobnym światłem oblewając ostatki dawnej chwały trącały o leżące kamienie, o wijące się rośliny, a kiedy natrafiały na ułamki miecza lub zbroi, w promienistych rozlewając się strumieniach zdawały się radować, że na niewolniczej ziemi spotkały ślady dawnej wolności.
Półtora tysiąca lat zbiegło od czasu, kiedy Opin panował równinie, otaczającej trzy pagórki. — Jeszcze światło nauki Chrystusa nie przebiło się do tych krain. — Dzierzanie, horda słowiańska, zamieszkiwała płaszczyzny, a Opin, pan trzech pagórków, władał nad niemi. Jego szeroki namiot czerniał się na, górze, a nad nim powiewała czerwona chorągiew, znak śmierci i spustoszenia. Bóg piekieł nie miał tak strasznego wzroku, nie miał tak okrutnej duszy. — Srogi Opin uciskał poddanych, nie znał tamy swoim namiętnościom; niedostępny, ponury, ciągle przebywał w namiocie, a kiedy z niego wyszedł, to na wojnę i rzezie; krew wtenczas zalewała ziemię, śmierć czarnemi skrzydły zakrywała jaśniejące słońce. Maczuga Opina siała, rzeź i rany — miecz ciężki druzgotał głowy wrogów, powalał na ziemię niewiasty i starce, męże i niemowlęta — nikt, jeszcze nie wyszedł żywy z walki, z nim odbytej. — Uśmiech szyderczy siadał mu na ustach, kiedy spoglądał na trupy, zalegające szerokie pola, a radość piekielna jaśniała w oczach, kiedy ostatki życia wydzierał obalonemu wrogowi. —
Wszyscy się bali tak okrutnego pana, wszyscy drżeli przed nadludzką jego siłą, przed wzrokiem ponurym, przechodzącym aż do głębi serca. — [ 18 ]Żaden śmiertelnik nie mógł naciągnąć łuku, wiszącego w jego namiocie — nikt nie podniósł ciężkiej włóczni, przy ognisku leżącej. — W mnogich wojnach nabył sławy, a na skinienie jego posłuszni służalcy roznosili ogień i mordy. —
Pogardzał on ludźmi. — Pochlebstwo jego łask zjednać nie mogło — uważał wszystkich za niższych od siebie, nie dbał o ludzi i przestawał na posłuszeństwie. — Posłuszeństwo trzymało u niego miejsce przyjaźni i miłości. — Serce jego tchnęło wojną i mordem — ręka roznosiła śmierć i żałobę. — Wzrok przerażał bojaźnią, a głos, rzadko wychodzący z głębi piersi, nigdy jeszcze nie wymówił przebaczenia, nigdy łaski nie oznajmił. Przy nim Horak dniem i nocą zostaje. — Podobny do pana, z niewzruszonem sercem, z niezwalczoną prawicą, słucha rozkazów Opina — wykonywa okrucieństwa, broczy ręce w krwi niewinnych, zabiera dostatki, majątki zagrabia — ale nic dla siebie nie bierze — znosi wszystko pod namiot Opina, gdzie go czeka wzrok, pełen wzgardy, i ręka, darami napełniona. — Jak dwaj duchy złego, wznosząc się oba nad równiny, napełniają kraje postrachem. — Pan Trzech Pagórków pogardza Horakiem, bo niema człowieka, którymby nie gardził, — Horak zasługuje się Opinowi. — Pierwszy jest zbrodniarzem, ale zbrodnie wykonywa dla siebie: nie dla zysku pustoszy pobratymskie ludy, nie dla zysku zatapia mordercze żelazo w serca krewnych i sprzymierzeńców, ale dla własnej przyjemności, ale dla nienawiści, którą przeciw ludziom pała. — Drugi przyjął jarzmo i nie śmie go zrzucić. — Pierwszy ma coś wielkiego w samych zbrodniach, bo zbolałe serce go wiedzie do złego, bo doznawszy niechęci ludzi, mści się teraz nad nimi. — W młodości żebrał względów ludzkich, w młodości chciał pozyskać szczęście — zamiast radości gorycz dni mu napełniła. — Objął w ręce berło i dobył miecza [ 19 ]Zemsty nad całym rodem ludzkim. Drugi nie mógłby być wzniosłym w cnocie. Opin, gdyby łączył z nieustraszonem sercem łagodne uczucia, wzniósłby się nad innych, napełniłby wszystkie usta swojemi pochwały; mógł być Lwem — wołał zostać Tygrysem.
Sam opuszczony od ludzi, lubi on rozmyślać nad przeszłością lub w samotnym namiocie bawić się obrazami wojny. — Często, oparłszy głowę o rękę, przypomina sobie staczane walki, poległych mężów, zasiane trupami pola. — Bezsenne pędzi noce, szerokim przechadza się krokiem, czasem słowo wyrzecze, czasem lekki cień wzruszenia odbije się na twarzy, ale to tylko przez chwilę. — Nie cierpi zwróconego na siebie wzroku — nie cierpi, żeby badano jego zamiary. — Ucieka od wesołych igrzysk, nie patrzy na biesiady i wesołe uczty. Radości okrzyki nieznośnym przeszywają go bólem. — Wyraz wesołości, upatrzony na twarzy innego, w rozpacz go pogrąża. — Chciałby wszystkich zasmucić, chciałby własnego serca smętność przelać w serca innych. — Chciałby pozbyć się otaczających, sam zostać na świcie lub też, zgiąwszy wszystkich pod jarzmo niewoli, naśmiewać się dniem i nocą z ich nieszczęścia. — Słowika śpiewy dręczą jego umysł — pogoda dnia wiosennego w ponurość go wprawia, jak gdyby się lękał, żeby jeden z milionowych jaśniejącego słońca promieni nie przebił się aż do jego serca i strasznych nie odkrył tajemnic. — Pogardza wszystkiem, w nic nie wierzy. — Nie uznaje Boga, bo sam chce być Bogiem dla ludzi. — Pioruny czarnej nocy nie przerażą jego duszy. — Naśmiewa się z kapłanów i z ich obrzędów. — Srebrna Dziedzilia[5] nigdy go jeszcze przed swoim nie widziała ołtarzem — nigdy jeszcze nie prosił Marzanny o szczęśliwe łowy. — Nie broni ludowi korzyć się przed panami świata, ale sam jeszcze dumnej nie schylił głowy, a patrząc na poddanych, modły gorące wznoszących do nieba, naśmiewa [ 20 ]się z prostoty. — Gdyby przed jego ołtarzem się korzyli, śmiałby się jeszcze, ale dumie stałoby się zadosyć, bo w skołatanem burzami sercu władnie jeszcze duma — i duma, żadnych nie mająca granic.
Dziwią się ludy, że szczęście sprzyja temu, który bogów ma za nic. — „Moim bogiem, z szyderskim uśmiechem pomyślał Opin, jest ta maczuga.“ — Tak więc Pan Trzech Pagórków, gardząc wszystkiem na świecie, rządził Dzierzanami, trzymał w rękach berło, z którego krew, wołająca pomsty, się sączyła. — Wszyscy przelękli tarzali się w pyle u stóp strasznego władcy i nie było człowieka, któryby śmiał spotkać wzrok straszny Pana Trzech Pagórków lub straszniejszą jeszcze prawicę. —
W niezbyt odległem miejscu od góry Opina, w szerokim namiocie wesoła odbywa się uczta u starego Mieczyna. — Pan mnogich trzód i rozległych gruntów, władca kilkuset namiotów, Mieczyn wyprawia wesele synowi. — Miody Sławan dwudziestą dopiero widzi wiosnę — nikt lepiej koniem nie kieruje, maczugą nie włada, łukiem nie strzela, wiosłem nie robi — siłę nadzwyczajną łączy z męską postacią, z twarzą, na której wyryty zapał i męstwo — serce otwarte dla przyjaciół, dostatki rozdaje uboższym, prowadzi poddanych na wojnę i na polu sławy zastępuje zsiwiałego ojca. Zjednał sobie serce młodej Żulisławy — ona dzisiaj w jego progi wstępuje. — Anielskie wdzięki, oczy żywe, włosy w czarnych rozlewające się splotach zapaliły miłość Sławana. — Zapragnął krasnej róży, w nią się wpatruje, dla niej tylko żyje. — Żelazna szabla rdzawieje od roku, psy [ 21 ]spoczywają, niecierpliwe łowów. — Darmo wyją u nóg pana - nic on nie słyszy prócz głosu Żulisławy, myśli dniem i nocą o nadobnej kochance. — Wiosna wszystkie wdzięki rozlała w dniu poświęconym na ślub Sławana — słońce żywiej jaśnieje — kwiaty przyjemniejsze rozsyłają wonie i woda w świetniejszych rozbija się kroplach o brzeg ukochany — słowik radośniej się wita z odrodzonem przyrodzeniem — liście, poruszane miłym wietrzykiem, milej się kołyszą — wszystko zda się radować z sercem Sławana i Żulisławy — wszystko odpowiada ich duszy uczuciom. —
Zaproszeni goście złożyli oręże, zsiedli z prędkich rumaków. — Stół ugina się pod zabitą zwierzyną. — Tu jeleń, niedawno wznoszący pośród borów promienisty swój wieniec, tam znowu dzik, wiele razy niezwalczony, stają się pastwą biesiadników. — W czaszkach poległych wrogów krąży napój — okrzyki i śpiewy napełniają powietrze: — „Chwała Sławanowi, szczęście nadobnej Żulisławie!“ — Skromna dziewica płoni się i rozpływa w miłosnych uniesieniach — Sławan siedzi przy niej, ściska kształtną rękę — wlepia oczy w błękitne kochanki oczy, poprawia spływające na jej ramiona pierścienie i z uśmiechem na ustach raduje się z osiągnionego szczęścia. — Przy Stawanie stoi młody jego przyjaciel Nadar. — Doszedł on już lat trzydziestu — o głowę niższy od towarzysza — włócznia, nieraz w krwi zbroczona, spoczywa, w jego ręku — wzrok ognisty umie upatrywać na, łowach kryjącego się zwierza, na wojnach czyhającego wroga. — Przezwali go Dzierzanie „Sokołem równin“, Sławan nosi imię wzniosłego „Orła.“ — Oba, nieodstępni od dziecinnych lat w boju czy w igrzyskach, przysięgli sobie braterską miłość i nikt nie śmie ścierać się z [ 22 ]bohaterami. — Mówią nawet, że Nadar walczył z niezwyciężonym Opinem. W nocy jesiennej, przy pochmurnem niebie, wracał z łowów — strzały spoczywały w kołczanie, pałasz błyszczał u boku. — Wychodził z ciemnego lasu, kiedy stawił mu się olbrzym z maczugą w ręku. — Stoczyli walkę zaciętą — „Sokół równin“ wytrzymał z odwagą razy przeciwnika i nie upadł pod niemi. — Jutrzenka walczących rozdzieliła — znikł olbrzym, ale po śmiechu szyderczym i przerażającym wzroku poznał Nadar Pana Trzech Pagórków. — Jeden więc nadludzkiej nie przeląkł się siły, jeden tylko wyszedł żywy z boju, stoczonego z władcą Dzierzanów. — Ale napróżno szukałby kto w jego sercu łagodności Sławana. — Dziki, nie zna uprzejmości, nie umie darować życia obalonemu wrogowi — ale kiedy komu przysięże wierność i przyjaźń, żadna siła nie zdoła go z nim rozłączyć. — Teraz spoglądał na Sławana i, często podnosząc pełne czary, pił zdrowie przyjaciela: — „Życzę ci szczęścia, twojej żonie mężnych synów, a nam wszystkim śmierci Pana Trzech Pagórków.“ — Na to straszne imię zbladły biesiadników lica — każdy odjął od ust puhar, każdy z trwogą przypomniał sobie Opina. — Stary Mieczyn starał się przywrócić radość w swoim namiocie; — nowe zastawiono pokarmy, nowe przyniesiono konwie — sam zachęcał gości, przemawiał i prosił, by smutkiem syna nie zatruwali godów. — Ale daremno Mieczyn zachęcał, darmo Sławan powstawszy pełne nalewał kielichy — darmo piękna Żulisława śliczną ręką roznosiła wianki z niezapominajek i ruty swoim towarzyszkom — wszyscy milczeli, już nawet oddychać nie śmieli. — Wspomnienie Opina zgasiło ich radość, w niwecz obróciło męstwo, ustały krzyki, ucichły śpiewy i rzadko kiedy kto cichym głosem przemówił do sąsiada.
[ 23 ]
Jeden tylko Nadar przechadzał się wzdłuż i wszerz — trwoga nigdy nie miała jeszcze przystępu do jego serca; widać było na jego ustach uśmiech pogardy dla otaczających go towarzyszów, którzy na samo imię Opina zbledli i z rąk wypuścili wesołości puhary. — „Nikczemnicy, myślał Nadar, nie warci nosić zbroi ani mieć miecza!“ — „Sokół równin“ lubił się naśmiewać z słabości innych i urągać się z nieznanej mu trwogi — porwał więc drugi raz czarę i głośno zawołał: „Życzę wam wszystkim śmierci Opina!“
„Przestań, zawołał Mieczyn, nie mieszaj naszej radości!“ i powstał starzec z siwą brodą i wzniósłszy czarę: „Szczęście wam rzekł, szczęście, moje dzieci!“ Umilkł Nadar, szanował bowiem starość, ale schylił się do ucha Sławana: — „Niewiasty tu tylko siedzą, nie widzę mężów! — Strach ich opanował na wymówienie imienia zbrodniarza! — Chciałbym, żeby tu sam przybył!“
Ale jakiż to zgiełk i hałas miesza spokojność biesiadników? Jakież głosy miotają przekleństwa i srogie obelgi? Czy jeż miecze błyszczą przy wejściu do namiotu? — Otoczeni goście hufcami zbrojnych — Sławan daremnie broni Żulisławy — daremnie Nadar wstrząsa swoją włócznią. — Wróg niewinności i cnoty, nieprzyjaciel wesela stanął między szczęśliwemi i rozdzielił ich strasznym wzrokiem. — Pan Trzech Pagórków przybył — wszyscy upadli na kolana przed nim — Sławan tylko i Nadar, oparci na pałaszach, śmieją się wpatrywać w zbrodniarza. — Stary Mieczyn, zwątlony wiekiem, pozostał na siedzeniu z skór dzikich zwierząt. Patrzy Opin naokoło wszędzie widzi podłość i uniżenie — wszędzie [ 24 ]postrach i przymuszone go spotykają hołdy. — Raduje się ze spodlenia rodu ludzkiego. — Ale jakiż widok uderzył obłąkane jego oczy? Krew lica mu zalała czerwonym potokiem — ale nie jest to rumieniec młodzieńczego wstydu — nie jest to rumieniec szlachetnego gniewu — jest to rumieniec wściekłości. Trzech tylko śmiertelnych śmie się opierać władcy Dzierzan — trzech tylko znosi z niezmienną twarzą błyskawice, z jego ócz wylatujące! — Chce mówić Opin — ale zamiast słów piana mu z ust wypływa — chce sięgnąć po miecz, ale ręka drżąca odmawia pomocy. — Gniew silny zwątlił moc jego i musi czekać chwilkę, nim przejdzie osłabienie. — Przez tę chwilę spotyka wzrok nieustraszony Sławana i Nadara — ta chwila jest piekłem dla niego. — Nareszcie rzekł do Horaka: „Zabierz tę dziewicę — niech dzisiaj przed moim spocznie namiotem“ — Na te słowa róże zwiędły na licach Żulisławy — upadła zemdlona w ręce Sławana. — Nie niema okropniejszego nad zemdlałą dziewicę — nad tę walkę życia i śmierci — kiedy na zbladłej twarzy wyraz zgonu przyciemnia anielskie wdzięki — kiedy coraz słabnie oddech. — Za każdem poruszeniem piersi zda je się, że serce bić przestanie — że już żelazna ręka śmierci przymyka powieki i wydziera życie. — Ogień młodości, w żywych przygaszony oczach, już odlatuje do niebios, z których wziął początek. — Wszystko się waha, wszystko jest w niepewności. — A życie z śmiercią, jak gdyby dwa przemożne duchy, ścierają się, ulatując nad martwem ciałem. — Jeśli zwycięstwo przy pierwszym, wracają wdzięki, znowu głos pieszczony różane umila usta, znowu nadobny rumieniec ukrasza lica. — Ale jeśli śmierć przeważy, wtenczas zniszczenie rozprzęga ciało, wtenczas godowa suknia zamienia się na pogrobowy całun — kwiaty, wieńczące czoło, odpadają [ 25 ]z dziewiczych skroni — dusza ulatuje, a piętno spustoszenia i smutek zostają się na ziemi. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ciemna i burzliwa noc zasępiła niebo. — Poświst[6] na tronie z chmur unosi się po przestworzu. — Trzy razy rzucił się i wstrząsł ogromną prawicą, a trzy razy odpowiedziały mu wiatry, odpowiedziała, mu ziemia. — Upadły przed nim w kurzawę dęby i wysokie sosny, zieloną uwieńczone jemiołą — chaty ludzi w drobno rozsypały się szczątki — słabe zboża schyliły się po polach, a kwiaty na zawsze zawarły swoje kielichy. — Góry wstrząsły się w posadach, bałwany jezior i rzek wzniosły się ku niebu, jak gdyby chciały wymawiać i wyrzucać Panu pioruna zniszczenie jego stworzeń. — Jeden tylko namiot Opina, czerniąc się wśród mroku jako znak klęsk i mordów nieugięty, jak dusza pana swego, wytrzymywał walkę z nacierającymi wiatry i zwycięsko z niej wyszedł. —
Ale cóż robi Opin? — Czy nad wojną przemyśla? czy u stóp Żulisławy szuka przebaczenia winy? — Radość Sławana, szczęście dziewicy, gorycz wlały w duszę Opina. — Nie mógł znieść szczęścia, podobnego sobie i zatruł jego życie. — W namiocie Opina, piękna Żulisława łzy roni — okrutnik z uśmiechem w nią się wpatruje. — Każda łza przymnaża mu radości — każda, oznaka smutku duszę jego unosi. — Najmniejsze śledzi poruszenie, najmniejszą zmianę na twarzy nieszczęśliwej, okropnym wzrokiem wszystkie jej niszczy nadzieje i, sam wśród walki i burzy żywiołów, opuszczony od wszystkich, pastwi się nad swoją ofiarą — a uśmiech piekielny wydaje radość, godną szatana. —
[ 26 ] Ale czy już bogi sprzysięgły się na Pana Trzech Pagórków? — Czy już nieszczęsna dla niego wybiła godzina, a sen, nie mogący nigdy obciążyć jego powiek, zwarł je teraz ołowianą ręką? — Schylił głowę i upadł na łoże. — Pierwszy raz nie mógł się oprzeć uśpieniu — pierwszy raz słabe przyrodzenie człowieka zwyciężyło w nim niezgiętą wolę — ale obrazy, towarzyszące nocy, otaczają jego łoże — rzuca się, jęczy, a nie może stargać więzów, przez sen narzuconych. — Raz zdaje mu się, że Sławan wchodzi do jego namiotu. — Skóra z dzikich żbików obwija młodzieńca — kołczan z brzozowej kory, najeżony strzałami, grozi tyloma zgonami, ile pocisków w sobie mieści. — Łuk w lewej ręce, a w prawej błyszczy szabla. — Zdało się jeszcze Opinowi, że Nadar, Sokół równin, szedł za przyjacielem. — Wzrok jego okrutny zwracał się na leżącego Pana Trzech Pagórków — już nawet miecz zemsty zajaśniał nad jego głową. Wstrząsł się Opin, dobył sił wszystkich — ale próżne usiłowania — nie mógł zerwać się z łoża i ciągle miecz zemsty grozi mu niechybnym razem. — Nadar urąga się z niego, jak on się ze wszystkich urągał — przedłuża jego męczarnie. — Błyszczący oręż, jakby mściwy piorun niebios, w tysiącznych rozlewa się płomieniach nad jego głową. Otacza go morzem ognia, męstwo odejmuje, siły wydziera i jedno tylko uczucie bojaźni zostawia. — Ale ręka Nadara opada: — Sławan zabronił mu zbrodni nad bezsilnym wrogiem. — Sławan porwał Żulisławę w swoje objęcia i unosi ją z namiotu, za nim Nadar. — Znikło wszystko — tętent tylko koni, oddalających się od góry, uderza uszy Opina. — Zebrał jeszcze raz wszystkie siły Pan Trzech Pagórków — oparł się szeroką prawicą o łoże — chciał się rzucić, ale jakby przykuty pozostał na miejscu. —
Ale nagle zmieniła się postać rzeczy. — Biesiada zastawiona w namiocie Opina — naokoło stołu z [ 27 ]dębu czarnego siedzą białawe i wybladłe postacie — niektóre, do mgły lekkiej podobne, kształt tylko ludzki mają — inne, oparte na włóczniach i mieczach, zwracają wzrok okropny na Opina. — Chciałby on odwrócić oczy, ale nie może — chciałby zamknąć powieki, ale nieznana siła nie pozwala mu ich zawrzeć — musi patrzeć, musi, jak głaz nieczuły, spoglądać na otaczające widma, ale serce czuje, duszę rozrywają boleści, a bojaźń pierwszy raz posępnemi go pokrywa skrzydły. —
Wybladłe i suche ręce wyciągają do potraw biesiadnicy — puhary z czaszek ludzkich krążą po szerokim stole. — Ale kogoż-że poznaje Opin? Czyjże wzrok przeraził go trwogą? Czyjaż twarz przypomniała mu przeszłość? Człowiek wysokiego wzrostu, wspaniałej postawy stoi na pierwszem miejscu. Czarna broda obwija się naokoło pogrobowej twarzy — zmarszczki na czole, bladość lica, posępność, po całej twarzy rozlana, nie zdołała jeszcze zatrzeć znaków dawnej powagi i godności. — Berło nawet żelazne w lewej ręce dowodzi, że był poprzednikiem Opina. — Ale w miejscu, pod którem bije serce, znać szeroką ranę — krew z niej kroplami się sączy i już okropnym strumieniem dosięga loża Pana Trzech Pagórków. — Wzdrygnął się Opin, poznał twarz, srogie przywodzącą pamiątki. — Nagle morze czarnej krwi oblało kamienną pokoju podłogę — purpurowe bałwany zbroczyły uginający się pod wiatrem namiot. — Opin ze śmiercią w sercu, niewzruszony, leżał na łożu, jak gdyby na małej wyspie, wznoszącej się wśród ogromnego oceanu. — Zbliżyły się do niego wybladłe biesiadników postacie — tłum ich stanął wieńcem naokoło Pana Trzech Pagórków — podali sobie dłonie i wszyscy wlepili wzrok przeszywający w Opina. — Jak wśród tysiącznych błyskawic wypadający piorun oświeca pół nieba, tak wśród tylu wzroków jeden tylko wlał rozpacz w serce leżącego [ 28 ]zbrodniarza. — Był to wzrok tego samego, który, berło trzymając, pierwsze zajmował miejsce.
Jeszcze raz Opin chciał się podnieść, ale nadludzka potęga zniweczyła jego usiłowania. — Chciał zakryć oczy rękoma, ale zawsze widział okropny obraz, zawsze trupy otaczały łoże, a postać, z okropnym wzrokiem schyliwszy się ku ziemi, puhar krwią napełniła i, podając go Opinowi, cichym, ale przerażającym wyrzekła głosem: — „Pij krew własnego ojca!“ — Wszystkie cienie powtórzyły słowa: „Pij krew własnego ojca!“ — nieznajoma siła zmusiła Pana Trzech Pagórków — wyciągnął rękę, przyjął czarę, przytknął ją do ust i wychylił do ostatniej kropli. — Znikło wtenczas wszystko oprócz krwi, zalewającej komnatę. — Bystre jej strumienie coraz się wyżej wznosiły, coraz zbliżając się do łoża już go zajmowały pod swoje panowanie. — Tonął Opin wśród fali krwi ojca, przyjaciół i krewnych. Już jednej tylko nie dostawało kropli, kiedy sen uleciał. — Wstrząsł się Opin — spojrzał wokoło, ale nigdzie krwi nie zobaczył — a jednak zdawało mu się jeszcze, że czuje na ustach okropny napój we śnie mu podany. — Ale cóż się stało Panu Trzech Pagórków? Porwał za maczugę, wyskoczył z namiotu, zawołał Horaka. — „Niema Żulisławy — piorunowym głosem krzyknął — zginiecie wszyscy! — Zniknęła wśród nocy — Sławan ją. . . . . “
Darmo szukają dziewicy, niema Żulisławy. . . . . . .
Chcecie wiedzieć, co się stało z nadobną dziewicą? Chcecie słyszeć, co się stało z odważnym [ 29 ]Sławanem? Ledwo jutrzenka w kroplach jaśniejących na kwiatach i krzewach obraz swój różowy odbiła, aliści Sławan z Żulisławą przybyli pod niedaleki lasek góry Opina. — Dziewica rzuciła się na szyję swemu wybawcy — Nadar szedł za niemi. . . . . . . . .
[ 30 ]
Właśnie przeszłej jesieni kilka dni przebywałem w Opinogórze.[7] — Łowy mojem były zatrudnieniem — jednak inna jeszcze rzecz przychodziła często na myśl: — skąd nazwisko „Opinogóra?“ Nigdzie nic mogłem znaleźć początku lub powodu takiego imienia. —
Jednego wieczora późna w losie zaskoczyła mię pora. — Cały dzień goniłem za lisami i zającami, nie zważając na schylające się ku zachodowi słońce. — Właśnie już teraz ostatnie światła promienie złociły iglastych sosen wierzchołki i szczyty poważnych dębów, ptaki rozliczne ostatnim śpiewem modlitwę wieczorną wznosiły do Boga, gdzieniegdzie liść zaszeleściał pod lotną stopą zwierza, wracającego do nocnego łożyska, czasem kraska lub różnobarwna sójka przeleciała nad głową i, pociągnąwszy dalej, siadła na jakiem drzewie — tam, oblana promieńmi słońca, zdawała się unosić po falach złotego potopu. — Wietrzyk raz, nizkie poruszając krzewy, igrał z każdym liściem i kwiatem, drugi raz, okręcając się naokoło stuletnich lasu olbrzymów, nachylał ich gałęzie na wszystkie strony. — Czasem też zupełna panowała cisza. — Błękit niebios, w purpurze ku zachodowi ginący, rozweselał oko, a milczenie i samotność wzywały duszę do dumania. — Psy daleko się nagoniły, myśliwcy zapędzili się za nimi. — Niekiedy jeszcze daleka trąbka słyszeć się dawała, ale na chwilę jej głos tylko poruszał powietrze, tak, że często można było wątpić, czy dźwięki, dopiero co słyszane, były rzeczywistemi, lub też wyobraźni skutkiem. — Już pierwsza gwiazda, od starożytnych ubóstwiana ludów, wstąpiła na safirowe przestworze — już coraz bardziej fale światłości ustępowały przed nocą i czerwonawy kolor nieba zastępowały już czarne cienie. — Daleko było do domu — [ 31 ]przyśpieszyłem więc kroku, ale postrzegłem, że już nie idę po ścieżce, że moje nogi nie torowaną postępują drogą, ale na miękkiej i wilgotnej chłodną rosą murawie się znajdują. — Daremno obracałem się wokoło, daremno szukałem straconej drogi. — Przebijałem się więc dalej przez krzaki i ciernie, głogi i krzewy. — Noc już całkiem owładła niebem. — Po długim dosyć czasie wyszedłem na miejsce otwarte, zewsząd jednak lasem otoczone. — Kilka tam ogromnych bielało kamieni. — Ujrzałem we środku białą postawę — stała niewzruszona na miejscu — w jednej ręce trzymała coś czarniawego — drugą kazała mi się zbliżyć. — Z odwiedzionym kurkiem, z biciem serca, z pilnemi oczyma, ze wstrzymanym oddechem przybliżyłem się do niej. — Twarzy rozeznać nie mogłem, ale pamiętam, że blade jej lica zgadzały się zupełnie z lekkiemi jej szaty. — Podała mi pergamin trzymany w ręku. — „Tu, rzekła, znajdziesz powód imienia Opinogóry.“ — Po tych słowach oddaliła się — ja chciałem gonić, ale rękopis opadł na ziemię — schyliłem się, żeby go podnieść — a kiedym go z ziemi ujął, wszystko już było znikło. — Nazajutrz przebiegłem oddane mi pismo. — W wielu miejscach zepsute przez wilgoć — znać, że w jakimsiś lochu leżało — nie mogłem więc, jak ułamki powieści o Opinio podać do wiadomości, co też uczyniłem. —
1828 r. 6-go kwietnia, Opinogóra.
Przypisy
edit- ↑ Ojciec Krasińskiego Wincenty 1783—1858 oficer we wojskach napoleońskich, walczył w Hiszpanii, gdzie mieszkali ongi Maurowie.
- ↑ Gallowie starożytni mieszkańcy Francyi.
- ↑ Prowancya — południowa Francya.
- ↑ Nieśmiertelny wieszcz — Sarbiewski 1595 do — 1640, najznakomitszy poeta łaciński nowożytny.
- ↑ Dziedzilia (Dziecilela) i Marzanna, bóstwa Słowian pogańskich.
- ↑ Poświst, bożek wiatru.
- ↑ Opinogóra jest własnością Krasińskich.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |