Z nad wód
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z nad wód |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały tom VI |
Indeks stron |
[ 217 ]
Z nad wód, gdzie nigdy nie zaszumią burze,
Z dolin, gdzie nigdy nie więdnieją róże,
Tę, którą kocham, wywiodłem za rękę,
Tę, którą kocham, powiodłem na mękę
Do północnego i smutnego kraju,
Gdzie bledsze jary i olbrzymie góry,
Porosłe bluszczem niedoszłego maju.
∗ ∗
∗ |
Szedłem z nią razem dzień jeden i drugi,
A z tych dni każden był cierpieniem długi;
Szedłem z nią razem po alpejskich śniegach,
Wśród sosen wielkich, szumiących wichrami,
Jakby się Bogu modliły hymnami,
Szedłem z nią razem po przepaści brzegach,
Kędy potoków rozerwane fale
Huczą pod ziemią, jak przeklętych żale.
A ona do mnie ze smutkiem głębokiem:
„Patrz ty się w otchłań, czy nie dojrzysz okiem
Grobu cichego tam na dnie, tam w dole,
Gdziebym już mogła odpocząć, jak w domu,
I spać na wieki, nieznana nikomu,
Z żwirem pod głową i z żwirem na czole!“
∗ ∗
∗ |
A ja ramieniem kibić obwiązałem
Tej smutnej mojej, którą tak kochałem,
I nad przepaścią w górze ją trzymałem;
Ona, z rąk moich napół wychylona,
Całkiem ponętą przepaści znęcona,
Jak gdyby głosem tych fal urzekniona,
Długo patrzała z dziwną żądzą w oku
Na skał spadzistość i wiry potoku.
A twarz jej była blada nad blademi,
Jak te, na których już sen śmierci gości,
Twarz najpiękniejsza, com widział na ziemi,
Anielsko śmiała myśli spokojnemi,
Co na nią spadły od strony Wieczności.
∗ ∗
∗ |
„Nie, ty nie znikniesz z widomego świata,
Póki masz we mnie na tym świecie brata,
Póki w tem sercu dom pozostał tobie!
A jeśli zginąć mam w walce z dumnemi,
Dopiero wtedy szukaj domu w grobie,
Gdy sama będziesz na tej wielkiej ziemi,
Ale nie wprzódy! — Bo nie oddam ciebie,
Choćbyś już dzisiaj miała zasiąść w niebie
Pośród aniołów, zbawiona i święta —
Samym aniołom ja nie oddam ciebie!
Słuchaj — o, słuchaj — niech będzie przeklęta
Ta chwila teraz! — Boś opuścić chciała
Dobro jedyne w tym świecie cierpienia,
Gdzie serc samotnych oddzielne westchnienia
Jednym się tylko nastrojem miłości
Przemienić mogą w wielki krzyk radości,
Co z dwojga nieszczęść jedno szczęście rodzi
I z jęków dwojga pieśń jedną wywodzi!
Ah, póki iskra w moich piersiach pała,
Póki krwi kropla w tem ręku została,
Ty będziesz ze mną — póki mogą wschodzić
Myśli w tej głowie a z nich czyn się rodzić,
Ty będziesz ze mną! — Teraz i na wieki,
Sercem, gdym blizki, myślą, gdym daleki,
Ty będziesz ze mną! — Odwołaj twą duszę,
Co już twe blade lice opuściła,
Co już, odchodząc, w te fale się skryła,
Bo ty żyć będziesz, póki ja żyć muszę!“
∗ ∗
∗ |
I dalej niosłem tę omdlałą moją
Przez wieczne śniegi, przez jasne lodniki[2],
Gdzie skał zamarzłe piramidy stoją,
Gdzie jaskiń błyszczą kryształowe bramy,
A siatką srebrną rozbiegłe strumyki
Skaczą przez głębin lazurowych jamy. —
I zszedłem niżej w jakieś mgliste strony,
Coraz to niżej, w posępne doliny —
Tam księżyc wschodził, mgłami otoczony,
Jak cmentarz złoty nadziemskiej krainy,
Płynący wolno nad ziemi cmentarzem;
I tamem stanął pod kaplicą ciemną,
Gdzie Chrystus krwawy nad wielkim ołtarzem
Konał — u Jego stóp tam świętą moją
Złożyłem śpiącą — a zewsząd nade mną
Mgieł się tumany do księżyca pięły
I, jak sen znika, w powietrzu niknęły.
Ona śpi ciągle; na jej twarz anielską
Kładły się chciwie księżyca promienie,
Padając z góry przez bluszcze i zielsko,
Co tam się wiły po gotyckiej ścienie. —
A kiedym ujrzał jej postać uśpioną
Tak cicho piękną i opromienioną,
Bogum dziękował za tę szczęścia chwilę.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
O, wyście zimni, wy tego nie wiecie,
Co twarz kochana, gdy zaśnie w pokoju
I tak wygląda, jak szczęśliwe dziecię,
Co nie wie jeszcze o smutkach i znoju.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
I dalej potem, gdy się przebudziła
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
∗ ∗
∗ |
Aż w ciemnej nocy na brzegach jeziora
Tę, którą kocham, porzucić musiałem,
Tę, którą kocham, bez łez pożegnałem,
Bo łzy już wszystkie nad nią wypłakałem. —
Kiedyż to było? Ah, to było wczora —
Albo przed laty — może przed wiekami —
Bo czas się w Duchu nie liczy chwilami,
Lecz serca pieśnią lub serca jękami!
A odkąd świętą moją porzuciłem,
Wszędzie znak śmierci wyzierał mi z czoła
I trumnę ciężką w piersiach tych nosiłem:
Własne me serce — bez mego Anioła.
Aż ci, co niegdyś znali mnie na ziemi,
Kiedy ja, dumny, walczyłem z dumnemi,
Wszyscy mówili: „Czyż przed czasem zginie?
Czyż znak boskiego już nad nim przekleństwa,
Że jad tajemny w jego żyłach płynie
I myśli jego tak blizkie szaleństwa?“
A jam ich słuchał i w duszy się śmiałem,
Bo, kiedy wrócę w oddalone strony,
Gdzie moją smutną, świętą pożegnałem,
Ja wam powiadam: „Będę przemieniony —
I wy powiecie, że z grobu powstałem.“
Przypisy
edit
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |