»Bakarat«, sztuka w trzech aktach

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kornel Makuszyński
Tytuł »Bakarat«, sztuka w trzech aktach
Pochodzenie Dusze z papieru Tom II
Data wydania 1911
Wydawnictwo Towarzystwo Wydawnicze
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom II
Cały zbiór
Indeks stron
[ 161 ]

»Bakarat«, sztuka w trzech aktach.

 

Gdyby publiczność słuchająca »Bakarata« była zgromadzeniem milionerów, mogłoby nie dojść do tragedyi jego zakończenia. Wzruszona przejściami drugiego aktu zebrałaby między sobą sześć kroć sto tysięcy franków, zapłaciłaby długi bohatera i nie byłoby tragedyi. Albowiem kapitałem zakładowym tej tragedyi jest wymieniona powyżej suma, procentem jest miłość, a funduszem żelaznym — śmierć. Do tego bardzo smutnego i rozpaczliwego zakończenia dlatego tylko dochodzi, ponieważ nie można wydostać na prędce sześciukroć; tragedya zawisła przeto od pomyślnego udania się pieniężnej transakcyi i autor wszystko robił, całą wysilił pomysłowość, aby pieniędzy nie można było dostać i aby do takiego, doskonałego scenicznie zakończenia przyjść musiało.

W tem wysilaniu pomysłowości cały, duży spryt autora. Kiedy się upewnił, że zakończenie [ 162 ]musi być tragiczne, reżyserował z pewną już siebie miną francuskiego pisarza wyborne w swoim stylu sceniczne sztuczki; zmuszał widza do współczucia, zakrył niem jak mgłą wszystkie bankowe transakcye, doskonale wmówił w widza niemożliwość innego wyjścia z sytuacyi i czemprędzej, korzystając z zamieszania, strzelił swemu bohaterowi w łeb — czemprędzej, bo mu już niesiono ocalenie.

I znowu: gdyby bohater sztuki zechciał ze dwie minuty dłużej spoglądać na swoją pracownię, zanim się udał do innego pokoju, aby popełnić samobójstwo; albo gdyby ci, którzy mu nieśli ocalenie zaczęli go szukać odrazu tam, gdzie był, a nie tam właśnie, gdzie go nie było, bohater musiałby żyć, sobie na pociechę, autorowi na smutek i znowu nie byłoby tragedyi.

Ta jednakże była potrzebna na ukoronowanie awanturniczego żywota Roberta de Chaceroy, »ostatniego potomka wielkiego i starego rodu, dziecka ludzi wielkiej fantazyi, ludzi, którzy chodzili w sławie i poszanowaniu, więc też życie nie imponuje im wcale...« Nic więc chyba dziwnego, że chciał on zaimponować życiu i przegrał cudzych sześćkroć. To jest jego malutka tragedya. Kochanka jego, a żona zidyociałego hrabiego, nie może dlań wydostać tych pieniędzy. I to jej malutka tragedya. A ileż dopiero trzeba było dodawać do tych miniaturowych [ 163 ]tragedyi, jak sprytnie trzeba było watować im chude członki, aby z tego coś urosło, co może wzruszyć czułe, na takie rzeczy zwykle bardzo czułe, audytoryum!

Gdyby nie zadziwiający doprawdy spryt Bernsteina, byłaby to historya chuda wielce, jakiś szkielet niewiadomo na jakie ciało, dramat czy komedyę, czy też... arystokratyczny melodramat. Lecz Bernstein umie pisać. Powyciągał z teatralnej rekwizytorni co tylko się dało: porzuconego kochanka, ziejącego jadem; zbydlęconego męża, który jednakże jest hrabią; parę rodziców, dorobkiewiczów, którym imponuje książę, choć od nich pożyczy; córkę wyrodną, którą trzeba od czasu do czasu próbować dusić; potomka wielkiego rodu, jednakże takiego, co potrafi ukraść cudze pieniądze; walkę wszystkich możliwych obowiązków, wszystkich razem i po dwa, parami. To wszystko rzucił na doskonale oświetlone tło, dał temu bogate dekoracye, kazał się poruszać w znakomitem tempie, chodzić cicho po perskich dywanach, jeździć głośno tylko automobilami, imponować życiu, umierać tylko od rewolwerowej kuli.

Czy może być dla widza co przyjemniejszego, mimo tragedyi, ale aplikowanej przezornie, aż na samym końcu? Były już takie rzeczy tyle właśnie razy, ile wynosi suma ukradzionych przez bohatera cudzych pieniędzy, ale tak [ 164 ]{{pk|zaj|mująco} zrobionej jeszcze nie było. To się przyznać musi.

Bo poza tem wszystkiem odwiecznem w sztuce, tak odwiecznem, jak schyłkowa głupkowatość hrabiego, mogącego tylko odróżnić jeszcze milionowy posag córki jakiegoś giełdowego faktora od niebieskokrwistej golizny, jak gadania bohatera o swoich przodkach i o ich kredycie u historyi, jest jedna w »Bakaracie« postać wybornie namalowana, od ręki, żywo, trafnie, tak, że choć stary dorobkiewicz Lebourg, (o którym mówię), jest nieodrodnym bratem dziesiątka tuzinów takich figur, których banknoty czuć mydłem, albo nieświeżym smalcem, jednak jest... prawie nowym, właściwie »z tych nowszych«; ci, głębiej pojęci, dokładniej badani, zaczęli się ukazywać na scenie częściej w czasach ostatnich.

Taki, jak Lebourg z »Bakarata« nie jest już tylko śmieszny, lecz wzbudza obrzydzenie, wstręt; prowokuje życie i widza. Taki prędzej zaimponować potrafi życiu, aniżeli potomek szlachetnych rodów, choć ten będzie twierdził, że jest przeciwnie; zaimponuje bezczelnem patrzeniem życiu w oczy, których nie zmruży, chyba, że interes tego wymaga. Coś, jakby Lechat Oktawiusza Mirbeau’a, coś, jakby francuski krewny Topolskich u Perzyńskiego.

Ma w sobie chytrość zarozumiałego głupca; sposób jego dobywania tajemnicy imponuje [ 165 ]sprytem. Pytając, nie żąda odpowiedzi, lecz stawia pytania w ten sposób krzyżowy, że z jednego ruchu przeczącego ręki, sam sobie najprawdziwszą ułoży odpowiedź. Przedziwnie zręczne wymuszenie, najpodlejsze pod słońcem.

Tym samym podłym sprytem przyswoił sobie etykę podręczną na codzienny użytek od tych, od których się uczył, że ryby nie jada się nożem. Przecież najwspanialszy »schyłkowiec«, półkrwi wprawdzie, przemawia przez niego, kiedy Lebourg roztrząsa karciane dzieje kochanka swojej córki: »gdyby jeszcze wygrywał, to możnaby mu wybaczyć, ale on przegrywa, stale przegrywa i płaci to, co przegrał...«

Kiedy z pomocą swej szubrawej indagacyi odkryje, że córka ma od trzech lat kochanka, woła: »więc to prawda?!« — ale przy dziwnym akompaniamencie uczuć, bo zarazem... z tryumfem i wściekłością. Tryumfuje, bo mu się udało sprytem odkryć, że córka ma kochanka, i smuciłby się, gdyby go nie miała, bo to znak, że spryt stracił, a ze wściekłością, bo będzie musiał płacić długi.

Nie koniec jeszcze. Lebourg obwieszcza »hańbę rodziny« swojej żonie w doskonały sposób: »nasza córka ma kochanka«, i poprawia z naciskiem: »twoja córka ma kochanka«. Bo, dlaczegóż w takim bankierskim domu brać fałszywy podpis na wekslu tylko na siebie? Lebourg jest [ 166 ]sumienny bankier, i zawsze bankier, nawet wtedy, kiedy filozofuje na temat bankructwa odziedziczonych ideałów u kochanka swojej córki. Ten »filozoficzny« ustęp jest naprawdę złotem w ustach tego bydlęcia, które trudno winić za to co robi i mówi, bo taki zawsze on był i innym być nie może.

»Bo i cóż to jest śmierć? Coś, czego nie znamy, o czem najmniejszego nie mamy wyobrażenia. Cóż więc za szaleństwo mieniać dobrowolnie rzecz pewną, dla niepewnej, ważyć się na tak ryzykowny krok w przepaść?«

Kupować niepewne akcye? Żaden solidny bankier niema nic do czynienia z poezyą ani domem waryatów. Tak doskonale maluje się w tej chwili śmiertelny strach na jego twarzy, że znać, jak po niej pełza.

I dlatego ten Lebourg jest w sztuce Bernsteina autorem najlepszej bezwarunkowo sceny prawdziwej do drżenia, ohydnej do wstrętu. Kochanek jego córki oświadcza mu, że za chwil kilka palnie sobie w łeb. Lebourg błyskawicznie kombinuje: jeśli ten potomek szlachetnego rodu będzie żył, zrobi się skandal. Lebourg na lat kilka będzie odsunięty od towarzystwa i zapłaci sześćkroć sto tysięcy; jeśli się młodzian zastrzeli będzie córka konać długi czas z męki i bolu, czyli z dwojga złego, lepsze sześćkroć i ukoronowane towarzystwo. Więc Lebourg [ 167 ]rozkładając ręce na temat: niech się dzieje wola nieba, wysuwa się z pokoju, niby powoli, a bardzo prędko, aby się młodzian nie rozmyślił i nie zechciał przypadkiem przyjść do przekonania, że lepiej może będzie nie ważyć się na »ryzykowny krok w przepaść«.

Ta jedna scena robiłaby sztukę, gdyby sztuka niczego więcej nie miała w sobie, tak jak jedna właściwie scena, pointa »Interesu interesem« Mirbeau’a, czyni sztukę tę w swym rodzaju doskonałą. Lecz poza tą wyborną sceną ma »Bakarat« dobrą sceniczną robotę, zręczność w układaniu sytucyi, która zupelnie prosta i w założeniu naiwna, staje się wskutek tego ogromnie zajmująca.







#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false