»Osiołkowi w żłoby dano« (L’âne de Buridan), komedya w trzech aktach

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kornel Makuszyński
Tytuł »Osiołkowi w żłoby dano« (L’âne de Buridan), komedya w trzech aktach
Pochodzenie Dusze z papieru Tom II
Data wydania 1911
Wydawnictwo Towarzystwo Wydawnicze
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom II
Cały zbiór
Indeks stron
[ 181 ]

»Osiołkowi w żłoby dano« (L'âne de Buridan), komedya w trzech aktach.

 

Paryżowi, który wykazuje największą ilość rozwiedzionych małżeństw, zaimponowało wreszcie jedno małżeństwo, do przesady sobie wierne i nierozerwalne, wesoła spółka: Robert de Flers i Gaston Armand, dwojga imion de Caillavet.

Spółka niesłychanie sympatyczna, pogodna i roześmiana, popularna, lubiana i — robiąca w szybkiem tempie majątek. Oto jest pan de Flers: z wygiętym nosem zażywny jegomość, strojny straszliwym, czarnym malarskim krawatem, mąż z miną prawie że srogą, aby trudniej było poznać, że on ci to jest, który przed związkiem z Caillavetem pisał obłąkane farsy, krzykliwe, rozradowane i prawie, że — z sensem.

A druga jego połowa, miły pan de Caillavet zawsze błogo uśmiechnięty, figlarnie i łagodnie; ten się znów po to śmieje, żeby ukryć wrodzone sentymenty, bowiem ma na scenie do łez słabość. W każdej sztuce tej spółki można to [ 182 ]poznać natychmiast; ile razy groźny de Flers oszaleje i zacznie sypać dowcipy z rękawa, uganiać po scenie i ile razy już mu się uda biedną jakąś parę miłosną zbliżyć ku sobie tak, że aż kurtyna drżeć pocznie w oczekiwaniu frywolnej sensacyi, tyle razy łagodny Caillavet wyłazi z poza kulisy, jak anioł stróż (trochę na anioła jest za opasły), i zaczyna jęczeć na te mat miłości, »która czuwa«, powie aforyzm o kobiecie, trochę scenę opróżni i wtedy zaczynają się śmiać obaj, bowiem obaj są dowcipni, tylko na inny sposób. Robią wrażenie dwóch pijaków, którzy na różne sposoby reagują na zawrót głowy: jeden, upiwszy się, aż wyje z radości, a drugi zalewa się łzami i ma skłonność do spowiedzi. Caillavet jest tym drugim. Ale nie ma nic weselszego, jak kiedy obaj, zataczając się od kulisy do kulisy, gadają rzeczy wesołe, a zawsze pogodne; bo czyż tacy dwaj, maryenbadzkiej struktury pisarze, mogą być zgryźliwi zgryźliwością ludzi chudych?

Dobrze im jest ze sobą bardzo; farsowy tem perament de Flersa nadzwyczajnie sprytnie spekuluje na komedyopisarskim talencie Caillaveta, a ten wie dobrze, że spółka się na każdy sposób opłaci; zszywają tedy razem dwa te artykuły, tak bardzo zręcznie, że trudno dojrzeć szwu, nie pozna tego nikt, co pisał de Flers, a nad czem się czulił de Caillavet. [ 183 ]

To, co napisze ta sympatyczna spółka, nazywa się zawsze »komedyą«, co wprawdzie nikomu nie szkodzi, ale gdyby każdą ich sztukę można nazwać »prawie komedyą«, byłoby także dobrze. Sztuki Flersa i Caillaveta mają zawsze ogromny wdzięk prawdziwej komedyi, mają lekką wytworność, znającą granice swobody, niefrasobliwą minę rzeczy wesołej, dowcip nieraz doskonały, rzadko kiepski, nigdy prawie płaski, lecz brak im doskonałego, całkowitego kształtu; to są często tylko prześlicznie robione sceny, dyalogowane fejletony, skrzące się i błyszczące, lekkie, szumiące i zgrabne, pełne świetnych powiedzeń, które kursują po każdej premierze Flersa i Caillaveta długi czas jako »aforyzmy«, zbyt lekkie, aby je wydrukować nawet w jednodniówce na cel dobroczynny, zbyt jednakże dowcipne, aby ich nie powtarzać. W dowcipie też i lekkości leży całe, wielkie powodzenie obu autorów; cała niemal francuska komedyowa twórczość dzisiejsza operuje mniej lub więcej zręcznie szablonem, jałowymi pomysłami, ogranymi do znudzenia — niczego innego nie robi Flers i Caillavet, którzy też na żaden sposób nie mają najmniejszej pretensyi do nieśmiertelności, ale mają prawo do zasłużonej popularności, więcej nawet niż bulwarowej, za sposób odmładzania starych rzeczy. Wiedzą obaj chyba dobrze o tem, że wszystko to już było, że »miłość czuwała« [ 184 ]nie raz i nie dwa razy, więc im tylko o to idzie, aby ta czuwająca miłość była przynajmniej zajmująca i aby nie miała srogiej miny prezesowej »międzynarodowego towarzystwa ochrony dziewcząt«. Z miną tedy niefrasobliwie wesołą traktują te sprawy; śmieją się i zmuszają do śmiechu, a że od czasu do czasu rozhukany Flers zapomni o tem, że miał pisać komedyę i wywróci kozła, zbyt silnie podmaluje bohaterce fizyognomię, albo w inny sposób przesadzi — niech mu będzie! I tak tego za komedyę nikt nie weźmie, tylko za farsę w lepszym stylu, zawsze wytworną i tem wyższą od całych wagonów fars paryskich, z głupia nudnych i po karawaniarsku wesołych, robiących wrażenie kiepsko fałszowanego szampana. Zresztą Caillavet z powodzeniem udaje takiego, co pisze tylko komedye i od czasu do czasu stworzy scenę wyborną, jasną i piękną.

Można bardzo polubić tę pisarską spółkę; nie potrzeba do tego zaraz aż zachwytów nad dwoma talentami, bo są od nich talenty większe, ale można ich polubić, jak dwóch causerów, nieszkodliwych a pożądanych, nigdy smutnych, nigdy fałszywie poważnych, a zawsze gładkich, wykwintnych, »dobrze skrojonych«. Jest się z góry pewnym, że kiedy mówią, mówią wytwornie, jeśli się śmieją, to nigdy bez przyczyny. A to jest ich zaletą największą, że nie mają [ 185 ]wygórowanych wobec widza pretensyi. Chcesz się śmiać, śmiej się razem z nami, chcesz płakać, to nie płacz nad nami, lecz idź do Sary Bernhardt! Zresztą kto idzie do teatru Gymnase, gdzie grają »Osiołka Buridana« — aby płakać, ten zapewne zwaryował i niema z nim o czem gadać...

Bowiem Osiołek Buridana jest najweselszą komedyą Flersa i Caillaveta. »Miłość czuwa« jest komedyą wesołą, lecz są niewiasty, które przecież płaczą na widok tej sztuki, gdyż »cnotliwa zdrada« bohaterki jest zbyt wzruszająca. »Król« jest wesoły, ale zbyt się wdał w farsę. »Osiołek Buridana« jest wesoły naprawdę, pogodnie wesoły; to znów »prawie komedya« z fizis nieco karykaturalnie, na farsowy sposób wykrzywioną, rzecz wybitnie w stylu obu doskonałych pisarzy, zrobiona wybornie i z wprawą; znów ta sama co zawsze mieszanina z dwóch ingredyencyi: z sentymentu, który się wdał z żywym temperamentem dobrej paryskiej farsy; znów sytuacye niespodziane: oto de Flers rzuca dowcip za dowcipem i każe młodziutkiej panience włazić przez okno do kawalerskiego mieszkania, na co się po cichu oburzył dobrotliwy de Caillavet, więc położył panienkę po ojcowsku na twardej kanapie, otulił ją do snu i nakrył jakimś obrusem, ściągniętym ze stołu. Pan Gaston Armand de Caillavet musi być człowiekiem [ 186 ]zacnym, tylko ma pisarskiego wspólnika nicponia... To nie żart... Caillavet ujmuje widza sentymentem i gdyby sztuka miała jeszcze ze trzy akty, to kto wie, czyby w niektórych ustępach nie wzruszyła do łez indywidua czułe, a do bicia serca skłonne?

Ale pozatem historya jest wielce wesoła; bo któż się będzie martwił osiołkiem, któremu dano zbyt wiele jedzenia, osiołkiem, pochodzącym w prostej linii od słynnego osła, o którym mówił Buridan. Zacny ten doktor scholastyczny postawił pytanie: co uczyni osioł, głodny i spragniony, kiedy w równej odległości postawią koło niego wiązkę siana i kubeł wody? Czy Buridan tak powiedział, czy nie powiedział, mniejsza o to, czy miał to być problem de la liberté d’indifference, czy nie, równie mniejsza o to; wesoły ten osiołek wlazł w przysłowie, kolportowane przez Jowialskiego, komentowane nawet przez Bayle’a. Teraz go chwycił za uzdę poważniejszy Caillavet, a za ogon weselszy Flers i ciągną w dwie strony, śmiejąc się... Wszyscy się śmieją z nich, a jedyną poważną figurą w tej całej historyi jest — klasyczny osioł, patronujący komedyi, filozoficznie milczący jedyny filozof...

Osłem na rozstajnych drogach jest Jerzy Boullains: kocha się w dwóch kobietach i nie wie, którą wybrać, więc wybiera drugą, aby się okazać choć trochę mądrzejszym od swego [ 187 ]klasycznego protoplasty; oto jest cała opowieść komedyi. Lecz o opowieść tę chodziło jak najmniej; jest taka prosta i taka znana, że obaj autorowie zrezygnowali z zamiaru zajmowania widza fabułą, którą rozciągali z wysiłkiem jak oślą skórę, aby była większa, a że obaj są mocno zażywni i ludzie siłą męską obdarzeni, rozciągnęli ją aż zanadto, tak, że akt trzeci rozlazł się w nieskończoność, a drugi — jeszcze dalej. Ale na tej pustyni pyszniły się przepyszne oazy kapitalnych scen, tak wybornie zrobionych, że się podobne rzadko dziś spotyka: pełne świeżego humoru, jasności, dowcipu, werwy, pomysłów. Przyszedł mąż do kochanka swojej żony i — swojej kochanki.

— Mój kochany — rzecze — wybierz przynajmniej jedną, ale nie zabieraj mi obu!

— Z żadnym mężem tak się przyjemnie nie rozmawia, jak z panem — odpowiada mu przyjaciel.

W innej scenie podlotek, sądząc, że w ten sposób obudzi miłość młodego człowieka, udaje skandaliczną niewiastę i opowiada, że ma kochanka, któremu się oddała.

— Ha! — wyje młody człowiek — kto jest ten łotr?!

— Oto jego fotografia.

— Ale jego nazwisko!! Nazwisko tego łotra!...

— Blériot... — rzecze podlotek, który tę [ 188 ]fotografię kupił w magazynie z podobiznami sławnych ludzi.

Potem długo, długo nic i znowu scena kapitalna; lecz wszędzie, w każdej scenie, najbłahszej nawet, aż się skrzy od dowcipnych powiedzeń, na których znać, że zostały rzucone bez wysiłku, nonszalancko, z łatwością, z jaką dowcipne powiedzenia rzuca tylko wygadany a bezczelny Francuz.

— Jakże tam z sercem? — pyta Boullains artystkę, uzupełniającą gażę gościnnymi występami w kawalerskich pokojach.

— Z sercem? Mam już bardzo piękną willę...

A potem dodaje sentencyonalnie:

— Ach, te dzisiejsze panny! Gdy pomyślę, że sama mogłam zostać panną...

Boullains jest o nią zazdrosny.

— Co takiego? — mówi była panna — jak wogóle można być zazdrosnym o takiego błazna, któremu się nawet opierać nie warto!

A kiedy ją potraktował nieco brutalnie, zakrzyczała w niej nieludzkim głosem sponiewierana miłość:

— Być tak traktowaną przez człowieka, który jest prawie jedynym kochankiem! Ha!

Trudno się też nie śmiać, kiedy »osiołek« wygłasza z filozoficzną miną głupkowate spostrzeżenie: »Oto były dwie figurki, a jedna się stłukła. Cóż zostało? Tylko jedna figurka«. — [ 189 ] »Mój drogi, człowiek szczęśliwy nie jest szczęśliwy, jeśli nie ma komu powiedzieć, że jest szczęśliwy«.

Bardzo słusznie. A potem Boullains oszalał na temat kobiecy i powiada głęboko: »kobieta to jest suknia, a suknia to jest kobieta!«

Ten niezbyt inteligentny bohater sztuki, wesoły chłopak, który jeśli wracał rano do domu, szedł po schodach tyłem, aby spotkawszy ojca mógł powiedzieć: »ja nie wracam, ja dopiero wychodzę« — jest niezmiernie sympatyczny; wszystkie figury ze sztuk Piersa i Caillaveta mają nieograniczony kredyt na sympatyę u widza, tak są naiwne i wesoło rozbrajające; więc się im potem przebacza nawet zbytnie gawędziarstwo, farsowe piruety i beznadziejne aforyzmy, bo mówią je tak dobrodusznie i tak w porę, że nic innego czynić nie wypada, jak tylko zaśmiać się również dobrodusznie; lecz zawsze pamiętać o tem należy, że się ma do czynienia ze sztuką bezpretensyonalną, bez chęci głębszego ujmowania sprawy, mającej jedynie zdrową wesołość na widoku i wykorzystującą do tego celu nawet doskonałe obserwacye, których w innych warunkach możnaby użyć za materyał wcale poważny. Na to jednakże obaj autorzy są za mało — poważni i nie lubią się trudzić zbytnio głębokim namysłem; od czasu do czasu wprawdzie któryś z nich przypomni sobie, że [ 190 ]dobrzeby było zrobić w jednej scenie czarny smutek, więc jakimś tam, jemu bliżej znanym sposobem, urządza doskonały napad łkania w dziewiczej piersi, albo smętnym głosem zaczyna opowiadać, jak to było, kiedy tam ktoś na śmiertelnem łożu leżał w czarnym tużurku, a ktoś inny przyszedł smutny i znalazł tylko sierotę siedmioletnią w czerni i t. d. Albo księżyc wlezie przez okno i oświeci dzieweczkę, cudnie śpiącą na kanapie i kwiaty dokoła niej. Ale mam wrażenie, że po napisaniu takiej sceny rzekł Flers do Caillaveta:

— Słuchaj-no, Caillavet, to jest zbyt grobowo!

— Więc powiedz dowcip, Flers.

I Flers mówi dowcip, który jest jak batystowa chustka do nosa i do oczu. Potem widz, przeżywszy chwilę bardzo sympatycznego wzruszenia, takiego ze starej komedyi, śmieje się tem serdeczniej i szczerzej; z wielkiej chmury urodzi się mały dowcip i wszystkim jest dobrze, bowiem »śmiech przez łzy« nie zawiódł jeszcze, jako żywo, nawet najgłupszego komedyopisarza, cóż dopiero takich majstrów, jak autorzy »Osiołka« — zawsze się bowiem znajdzie na przedstawieniu jakaś dobra ciocia, jakaś mama, która miała dużo dzieci i jakaś stara panna, któraby chciała mieć dużo dzieci. A to są rzeczy rozczulające, kiedy młoda panienka płacze z [ 191 ]wielkiej miłości, a on, ten osioł wycałowuje wypłowiałe mężatki.

W tem przeplataniu scen, w sposobie robienia tego przekładańca z »Traviaty« — »z cierni i kwiatów« — jest wielki spryt obu autorów, spryt, który się nigdy nie przeliczy i zawsze na oklask zarobi; to jest najpewniejsza z efektownych teatralnych sztuczek, tembardziej, że ma na usługi wytworny dowcip, może w chwili obecnej najlepszy na teatralnym rynku paryskim. Paryż też ma obecnie modną pasyę na temat sztuk autorów »Osiołka«; żadna halka z magazynów Lafayette nie była w ostatnich czasach tak modna, jak bon mot’y Flersa i Caillaveta; zdaje się także, że wiarołomne niewiasty paryskie stylizują swoje miłosne procedery wedle pomysłów tych miłych pisarzy, co jest szczytem powodzenia w teatrze na bulwarach.







#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false