Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 47 ]
VIII.

 Stara służąca księdza d’Areynes zmuszoną była od czasu do czasu wychodzić na ulicę, dla przyniesienia niezbędnych zapasów żywności.
 Owa Bretonka bardzo odważna nie lękała się wychylić po za dom.
 — Nie spotka mnie, to czego Bóg nie zechce! powtarzała.
 Tego wieczora jednak, wyszła bardziej zaniepokojona niż kiedy. Walka uliczna zbliżała się do tej dzielnicy miasta, z wielkim trudem przeto Magdalena zdobyć zdołała niektóre zapasy żywności, zmuszona przechodzić barykady, słysząc kule świszczące nad głową.
 Przestraszona gromadami kommunistów i pijanych podpalaczy, wracała z pośpiechem sądząc że ją ściga ta banda dzikich zwierząt. Wraz ze szczupłem wieczornem pożywieniu, przyniosła jednak dobrą wiadomość.
 Kupcy z poblizkich ulic, wszyscy ojcowie rodzin, ludzie dobrze myślący, powtarzali jej:
 — Uspokój się pani Magdaleno, do jutra rana wszystko się to ukończy. Kommuniści opuszczają swoje barykady, armja Wersalska naprzód idzie. Otóż nareszcie dzielni, uczciwi ludzie szubrawstwo zwyciężą! Ksiądz d’Areynes powróci, ażeby uczyć nasze dzieci!
[ 48 ] Magdalena wszedłszy do mieszkania zapomniała o swoim przestrachu, i pobiegła co prędzej z tą wieścią do lokatorów drugiego piętra.
 Obiadowano mniej smutnie niż przed tem, mimo że wystrzały artyllerji coraz bliżej słyszeć się dawały.
 Chwilami dom drżał aż do fundamentów, zdając się, że w proch rozpadnie.
 Nikt nie myślał o udawaniu się na spoczynek.
 W pokoju bez światła, po za zapuszczonemi szczelnie roletami, stary doktor chirurg stał, nasłuchując. Wystrzały karabinowe oraz huk armat zwiększały grozę z każdą chwila.
 — Ida naprzód! maszerują, nasze dzielne oddziały i wkrótce zawładną tym okręgiem, — pomrukiwał Leblond.
 Walka w rzeczy samej zbliżała się widocznie w stronę kościoła świętego Ambrożego.
 Trzy wyż wspomniane osobistości oczekiwały drżąc, nie oddychając prawie.
 Mimo natężonej uwagi z jaką każde z nich nasłuchiwało hałasu na ulicy, nikt nie dosłyszał bolesnego okrzyku księdza d’Areynes, z jakim padł umierający na wschodach, ani ciężkiego upadku jego ciała. Wystrzały z ręcznej broni i huk artyleryi tłumiły wszelkie inne odgłosy.
 Przez dwie godziny ów doktor chirurg wraz z żoną i Magdalena stali nieruchomie, pełni trwogi i nadziei.
 Na bulwarze Woltera, ludzie przebiegali tłumami. Cienie ich oświetlone ponurym błyskiem wystrzałów odbijały na zapuszczonych roletach. To kommuniści uciekali w nieładzie ku bulwarowi Woltera.
 Nagle dały się słyszeć gwałtowne uderzenia kolbami we drzwi od ulicy Popincourt i głosy wołające:
 Otwórcie!... otwórzcie! to Wersalskie oddziały!
 Uderzenia we drzwi podwajały się, a od huku strzałów drżała cała dzielnica.
 Leblond z najzupełniejszą krwią zimną podciągnąwszy w górę roletę, po za którą stał ukryty, ujrzał czerwone pantalony i błyszczące bagnety.
 Dobijać się nie przestawano. Grube drzwi bramy trzeszczały pod uderzeniami. Doktor-chirurg, otworzy wszy okno, wychylił się na zewnątrz.
[ 49 ] — Zaczekajcie! — wołał — zaraz wam otworzę!
 — Spiesz prędko! — odparł oficer — potrzebujemy zająć wasze okna.
 — Idę... już idę! Boże!... mój Boże! wołała pani Leblond z rozpaczą — będą się bić w naszym domu, z okien będą strzelali.
 Magdalena załamując ręce, poszeptywała:
 — Jezu miłosierny! nlituj się nad nami!
 — Bez krzyków i płaczów! — zawołał doktór. — Nie zabiją nas... ale przeciwnie, osłonią swoją opieką. Zamiast lamentować, cieszyć się powinniśmy. Armija porządku przybywa nas ocalić. Weź świecę Magdaleno i idźmy otworzyć tym dzielnym ludzom, którzy spieszą zgnieść tę potworną Kommunę!
 Wyrazy te, dodały odwagi słudze wikarege. Pochwyciwszy świecę, szła wraz z doktorem na wschody.
 Świeca, trzymana wysoko w ręku przez Magdalenę, dokładnie je oświetlała.
 Skoro zeszli na dół, pan Leblond cofnął się przerażony przed jakiemś leżącem ciałem, które mimo że twarzy rozeznać nie było można, czarna sutanna rozwinięta na wschodach świadczyła o jego stanowisku.
 — Trup! zawołał pan Leblond ksiądz to, ksiądz wyraźnie!
 Przestraszona Magdalena, uklękła przy ciele i uniosła głowę leżącego oświetlając ją świecą.
 Konwulsyjne drgnięcie wstrząsnęło nią całą i przytłumionym głosem:
 — Boże! to ksiądz d’Areynes, nasz zacny wikary! — wyjąknęła.
 Przerwane chwilowo uderzenia w bramę, powtórzyły się z całą gwałtownością. Krzyczano niecierpliwie, a nawet groźnie.
 — Otwierajcie! bo inaczej....
 Leblond poskoczywszy, bramę kluczem otworzył. Na progu ukazał się oficer kawaleryi.
 — Dla czego pan się tak opóźniasz z otwarciem? wołał surowo.
 — Troje nas tylko jest w tym domu, kapitanie — odrzekł doktór — ja i dwie stare kobiety. Nieposiadamy chybkości lat [ 50 ]młodych, a obok tego obawialiśmy się wpaść w sidła kommunistów. Przebacz nam więc to małe opóźnienie.
 — Niema związkowych w tym domu?
 — Niema! przysięgam na honor starego żołnierza! Jest tu trup tylko...
 Trup?
 — Którego znaleźliśmy przed chwilą, zeszedłszy ze wschodów.
 — Tup kommunisty?
 — Nie! Zobacz pan.
 Tu wskazał ciało, przy którem Magdalena klęcząc gorzko płakała.
 Oficer wszedłszy w bramę z dwunastoma żołnierzami, zatrzymał się przed leżącym bez życia, krwią zbroczonym wikarym.
 — Ależ to ksiądz! — zawołał — Ach! ci nędznicy, zamordowali go jak tylu innych! Czy pan znasz tę nieszczęśliwą ofiarę?
 — Znam! Jest to ksiądz Raul d’Areynes, mieszkał w tym domu. Ta stara płacząca przy nim kobieta, to jego służąca. Od miesiąca przebywał w Wersalu. Zkąd go tu znajdujemy? — niewiem... nierozumiem!
 — Spotykałem niejednokrotnie księdza d’Areynes w Wersalu — odparł oficer — był tam ogólnie poważanym i szanowanym. Mówisz pan, że on zamieszkiwał w tym domu?
 — Tak, kapitanie.
 — Ach! to mój pan! mój dobry pan — jąkała Magdalena ze łkaniem.
 — Trzeba go przenieść natychmiast do jego mieszkania — mówił oficer. I skinął na żołnierzy.
 —Bierzcie we czterech tego ranionego — dodał — i nieście na górę.
 Czterech silnych mężczyzn podniosło ciało bezwładne, a poprzedzani przez Magdalenę oświetlającą im drogę, szli na pierwsze piętro do mieszkania księdza d’Areynes, gdzie złożyli go na łóżku, w sypialni.
 — Trzeba sprowadzić coprędzej doktora — zawołał kapitan, zwracając się do Leblond’a.
  — Jestem byłym wojskowym chirurgiem rzekł ten[ 51 ]że. — Opatrzę sam ranionego, jeżeli w nim jeszcze iskra życia pozostała.
 — Przystąp więc pan zaraz do tej czynności.
 Tu skinął na porucznika stojącego przy żołnierzach.
 W okamgnieniu dom został obsadzony wojskiem na każdem piętrze. Przez okna otwarte można było śledzieć wszelkie obronne ruchy związkowych, którzy teraz myśleli jedynie o ucieczce, ściskani przez oddziały wojsk regularnych i zasypywani kartaczami.
 Pani Leblond wraz Magdaleną, pochylone nad łóżkiem ranionego, śledziły na jego bladej twarzy ruchu najdrobniejszego jakiegoś drgnięcia, któryby świadczyć mógł o niewygasłem w nim życiu.
 Po chwili nadszedł chirurg, a poleciwszy obu kobietom, aby odeszły, przystąpił do badania obezwładnionego. W obecnej chwili zajmowało go przede wszystkiem odszukanie miejsca, w którem znajdowała się rana. Rozebrał więc wikarego z jego sutanny.
 Całe piersi pokryte były grubą powłoką krwi zakrzepłej. Widocznie więc rana w pobliżu znajdować się musiała? Jakoż po kilku sekundach, Leblond odnalazł pod prawą piersią mały czarny otwór, z którego krew się sączyła.
 Kula, ugodziwszy księdza d’Areynes weszła przez ciało, a wyszła prawą łopatką.
 Jakie uszkodzenia mogła zrządzić w swem przejściu? Które organa naruszonemi zostały, trudno było orzec w tej chwili, ponieważ ciało przedstawiało trupią skostniałość.
 Magdalena, pomimo zakazu chirurga, wsunąwszy się do pokoju, jęczała, złorzecząc kommunistom.
 — Zabili!... zamordowali go... łotry!... nikczemnicy!— łkała z rozpaczą.
 — Uspokój się i nie opłakuj jeszcze swojego pana, jako zmarłego — mówił doktór. — Nic nie wiemy, być może iż nie stracona nadzieja!
 Pan Leblond, jako specyalista od ran, zadawanych palną bronią, poznał, że rana ta jaką otrzymał ksiądz Raul była ciężką i niebezpieczną. Mimo to odrzekł:
 — Widziałem ja wiele ran cięższych, opatrywałem ludzi mających w ciele po pół tuzina kul, a których organizm nie był ani w części tak silnym jak naszego wikarego, a mi[ 52 ]mo to przetrwali operacye. Myślmy przedewszystkiem o wydobyciu go z omdlenia.
 Tu wydał kilka poleceń Magdalenie.
 Posiadając u siebie w mieszkaniu przenośną apteczkę, przynieść ją sobie rozkazał, co uskuteczniła jego żona wraz ze starą sługa.
 — Pan Leblond, wyjąwszy z tego pudła kilka flakonów; nalał płyn na łyżeczkę i wsączył w usta choremu.
 Co pół godziny powtarzając tę dozę, oczekiwano skutków w trwodze i niepokoju.
 Świtać poczynało, gdy wikary poruszył się z lekka otwierając oczy.
 Ciężkie, żałosne westchnienie wybiegło z jego piersi.
 Magdalena upadła na kolana dziękując Bogu ze łzami.
 Żył więc jej pan ukochany!
 Ocalisz go, panie Leblond... ocalisz, wszak prawda? — szeptała, okrywając pocałunkami ręce chirurga.
 — Bóg jest panem życia ludzkiepo, moja poczciwa Magdaleno — odparł z nie mniejszem wzruszeniem — miejmy w Nim nadzieję. ***  — We dwa dni po wyż opisanych przez nas wypadkach, wszystko zaczęło powracać do dawnego dobrze zrozumianego porządku w Paryżu.
 Pewna część wojsk regularnych zajęła miejskie koszary inne poosadzano w okolicach, na przestrzeni dziesięciu kilometrów, należało się bowiem mieć na baczności i nie rozdzielać środków obrony.
 Paryż, mimo że wyczerpany tą krwawą walką, jaka się w jego murach odbywała, odżył nareszcie.
 Wciągu czterdziestu ośmiu godzin, wszystko się zmieniło.
 Pootwierano sklepy, teatra, bale, koncerty, słowem wszystkie miejsca publicznych zabaw i tłumy biegły tam spragnione.
 Zaiste! Zapominają prędko w Paryżu!




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false