Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
W chwili, gdy serwacy Duplat czynił powyższe spostrzeżenie, Joanna, zbliżywszy się do drzwi przyległego pokoju, otworzyła je jak szeroko mogła.
W pokoju nie było nikogo.
— Co to znaczy — pomyślał ex-komunista — stół nakryty, obiad gotowy, a dziewczyny niema. Musiała wyjść zatem. Joanna jest samą, my wyczekujemy, gdy wszystko mogłoby zostać skończonem oddawna!
Prześlizgnął się ruchem wężowym miedzy słupami rusztowania, poczem oknem wskoczył na kurytarz.
Gilbert i Grancey z gorączkową niecierpliwością oczekiwali chwili działania, zależnej od wyjścia Róży. Siedząc w milczeniu wytężali słuch na szmer najlżejszy, ale w mieszkaniu Joanny panowała cisza.
Nagle Rollin pochwycił za ramię swego towarzysza.
— Słyszysz? — zawołał.
— Co takiego?
— Ktoś idzie po wschodach.
W rzeczy samej, odgłos kroków zbliżał się coraz bardziej.
— Ktoś idzie! — powtarzał Grancey — i to tu widocznie, ponieważ oprócz Joanny Rivat nikt więcej nie mieszka w tym domu. Tem gorzej dla niego, jeżeli przyjdzie nie w porę... Nie wyjdzie.
Wyjął nóż z kieszeni, przygotowując się do zadania ciosu.
— Co czynisz? — zapytał Gilbert złamanym głosem.
[ 4 ] — Zobaczysz!
Jednocześnie sylwetka Duplat’a zarysowała się w głębi okna.
— Ukryj się! — szepnął do niego Grancey — ktoś śpieszy po wschodach. Bądź gotów!...
Duplat umknął szybko.
Odgłos zbliżających się Kroków słychać było ciągle.
W mieszkaniu Joanny zegar wydzwaniał ósmą godzinę, gdy Grancey na przedziale wschodów czwartego pietra dostrzegł zbliżającą się postać kobiety.
Miał się już rzucić ku niej, lecz nagle cofnął się przerażony.
We drzwiach otwartych swego mieszkania ukazała się Joanna Rivat z lampą w ręku i zatrzymała się w progu, oświetlając twarz nadchodzącej w tej chwili Róży.
Grancey cofnął się osłupiały.
— Marya-Blanka! — wyszepnął.
Gilbert złudzony zarówno dziwnem podobieństwem, jak też nie mogąc zrozumieć co się stało, zachwiał się i wsparł na ramieniu swego towarzysza.
— Dobry wieczór, mamo Joanno — wołała Róża z uściskiem rzucając się ku wdowie Rivat i wyszedłszy wraz z nią do pokoju zamknęła drzwi za sobą.
— To ona!... to Marya-Blanka! — powtarzał Grancey oszołomiony.
— To moja córka! - poszeptywał Gilbert. — Jej twarz... jej głos... jej spojrzenie. Zkad ona tu... o tej porze? Czyliżby?... Przekonać się musze natychmiast!
Grancey przywołał Duplatta.
— Sprawa na dziś chybiona rzekł.
— Z przyczyny?...
— Iż Marya-Blanka przyszła do Joanny.
— Jakto? Córka Gilberta Rollin?
— Tak.
— Ale to niepodobna...
— Milcz! i chodź wraz z nami.
Zeszedłszy cicho ze wschodów, minęli dziedziniec, poczem wydostali się na ulicę.
— Wytłumaczcie mi, gdyż nie rozumiem co się stało? zaczął Duplat, zatrzymując się na chodniku. — Joanna była [ 5 ]samą mieszkająca u niej dziewczyna zamiast wyjść powróciła? co to wszystko znaczy? Skąd mówicie o Maryi-Blance córce Gilberta.
— Powtarzam ci, że Marya-Blanka przybyła niespodziewanie do Joanny — rzekł Rollin.
— Do Joanny Rivat? A więc to nie Róża?
— Jeżeli ona, to w takim razie jest tak podobną do Blanki jak gdyby była jej siostrą bliźnięcą. Natychmiast o tem się dowiem.
— W jaki sposób?
— Wrócę po pałacu i przekonam się, czy Blanka jest z matką.
— Ależ nie możesz wracać w tem ubraniu poplamionem wapnem — wtrącił Grancey.
— Drobnostka! Ułożę naprędce jaki wypadek. Wracaj do siebie z Serwacym i czekajcie na mnie. Przyjdę o jedenastej!
Odszedł, lecz nadarmo szukając fiakra, musiał wracać pieszo do domu.
Grancey wraz ze swym byłym kolegą z Numei, szli pieszo przez plac św. Sulpicyusza na ulicę Caumartin.
Gilbert przybywszy do pałacu, zadzwonił.
Odźwierny pokryty mgłą gęstą wyjrzał z progu, kto wchodził.
— To ja, rzekł Rollin, szybko się przesuwając w stronę peronu.
Nikogo szczęściem nie było na tę chwilę na dziedzińcu. Służący również na obiad powychodzili.
Korzystając z tak sprzyjającej dla siebie okoliczności Gilbert, pocieszył do swego apartamentu, ażeby zmienić ubranie i zamknął w szafie zdjęte ze siebie, jakie nazajutrz usunąć postanowił.
Załatwiwszy się z tem, pośpieszył do pokojów Henryki.
Pani Rollin znajdowała się wraz z córką w małym saloniku, gdzie pogrążona w głębokim smutku, przepędzała dnie i wieczory.
Biedna kobieta podupadała widocznie na zdrowiu. Zabijał [ 6 ]ją obecny sposób jej życia, wiodąc ku rozwinięciu choroby mózgowej.
Rodzaj jak gdyby zasłony przyćmiewał jej władze myślenia i Marya-Blanka nie opuszczając jej na chwilę stwierdziła z przerażeniem początek utraty pamięci.
W pół leżąc na szeslongu ze spojrzeniem utkwionem w przestrzeń, przed siebie, Henryka pozostawała milczącą nieruchoma.
Blanka haftowała siedząc przy niej, zasmucona cierpieniem matki, myśląc o swoim narzeczonym, ukochanym Lucyanie de Kernoël.
Gilbert nie nie spotkawszy żadnej z pokojówek szedł wprost do saloniku, gdzie wiedział że zwykle przebywała jego żona.
Zanim drzwi jednak otworzył, przystanął i nasłuchiwać zaczął. Niedosłyszawszy nic, nacisnął klamkę.
Henryka z Blanką wyrwane nagle z myśli zwróciły ku drzwiom spojrzenie. Gilbert zaś spostrzegłszy matkę z córką obok siebie, drgnął i zatrzymał się zdumiony.
Marya-Blanka znajdowała się w domu, Nie ona więc przychodziła na ulicę Ferron.
Kim zatem być mogło owo młode dziewczę tak podobniuteńkie do niej, jak dwa kwiaty, rozwinięte na jednej łodydze?
— Chcesz zemną pomówić? — zapytała pani Rollin ździwiona niespodziewaną wizytą swego męża.
— Mówiono mi żeś cierpiąca, chciałem więc dowiedzieć się o twojem zdrowiu — odrzekł.
— O mojem zdrowiu! — powtórzyła z gorączką Henryka.
— Możnaby sądzić, iż niedowierzasz temu, a jednak to rzecz naturalna...
— Naturalna... zapewne! A więc nie jest mi lepiej, ni gorzej. Czuję się być wciąż mocno osłabioną i dziękuję ci za twoją cierpliwość...
— Pani Rollin mówiła zwolna cichym, jakby przygasającym od cierpienia głosem.
Marya-Blanka smutno na nią spoglądała.
— Powinnaś wyjeżdżać od czasu do czasu na prze[ 7 ]chadzkę — mówił dalej Gilbert — nie pędzić wciąż życia w zamknięciu.
— Wyjeżdżać? Gdzie?... po co?...
— Dla odetchnięcia świeżem powietrzem. Odwiedzenia swoich ubogich...
— Wspomagam ich jak zwykle, bez zmiany.
— Marya-Blanka w swym młodym wieku nie może żyć, jak wykluczona ze świata.
— Ja niechcę odstępować mamy, jest mi z nią dobrze — odpowiedziało dziewczę.
— Pojmuje to, ale powinnaś znaglić matkę do wyjazdu lub wyjścia.
— Nie potrafiłabym znaglać ją ku temu, co się jej niepodoba
— Jest nam dobrze tak, ale... — wyszeptała pani Rollin. — Nie troskaj się... Pozwól nam żyć według woli i sam rządź się jak chcesz.
— Niech i tak będzie — rzekł Gilbert. I wyszedł niechcąc przedłużać wizyty.
W kilka minut później udał się na obiad do restauracyi, a ztamtąd na ulicę Caumartin.
— Mgła rozproszyła się, odnalazł fjakra i około jedenastej przybył do Grancey’a, który nań oczekiwał już z wielką niecierpliwością z Duplat’em.
— I cóż? — zapytał żywo wchodzącego ów pseudo wicehrabia.
— Ta, którą widzieliśmy przy ulicy Feron nie była Marya-Blanką.
— Jestżeś tego pewnym?
— Najpewniejszym! — Marya-Blanka siedziała w pałacu przy matce, której nie opuszcza ani na chwilę.
— Wierzę ci — rzekł Grancey — lecz jakież dziwne niewytłomaczone podobieństwo!
— Dziwne... tak; niewytłomaczone niepowiem. Wytłumaczyć je można jeżeli przypuścimy, że Róża jest siostrą bliźniaczą Maryi-Blanki, owem dziecięciem złożonem przez Serwacego pod imieniem Róży w merostwie jedenastego okręgu.
[ 8 ] — A więc przypuścić należy, iż Joanna odnalazła jedno ze swoich piskląt — ozwał się eks-kommunista. — Byłby to ślepy traf losu, jaki spotykamy jedynie w melodramatach na scenie.
— Wszystko jest możebnem — rzekł Gilbert. — Trzeba się o tem upewnić.
— Najlepiej byłoby zadławić je obie — mruknął przez zęby Duplat.
Rollin wzruszył ramionami.
— Nie chodzi tu o morderstwo dla przyjemności mordowania — odrzekł. — Za nim dalej posuniemy się w naszych planach, należy nam rozejrzeć się w grożących niebezpieczeństwach, dowiedzieć się, czy owa Róża jest w rzeczy samej córką Joanny Rivat i czyli nasz interes zgładzić ją nam nakazuje. Bo jeżeli tak nie jest, dość jednej ofiary.
— Tchórzysz, pryncypale! — odrzekł Serwacy — ale ponieważ chcesz tego, będę się starał wyświetlić te rzeczy.
— W jaki sposób?
— Najprostszy. Będę szedł za śladem dziecka złożonego w merostwie przezemnie. Zostało ono zapisane w Radzie dobroczynności publicznej, niech więc ta Rada mi odpowie. Jeżeli dziewczyna, mieszkająca u Joanny okaże się jej córką, tem gorzej dla niej, bo w takim razie Joanna nie zaniedba jej opowiedzieć, jak ją ukradziono niemowlęciem i wyjawić jej nazwisko złodzieja. Skoro się o tem dowie, stanie się dla nas zarówno niebezpieczną, jak jej matka i jak na ludzi przezornych przystało pozbyć się nam ich obu wypadnie.
— Rozpocznij więc śledztwo — rzekł Grancey.
— Od jutra rana.
— Ale pamiętaj bez żadnych kroków kompromitujących.
— Nie obawiaj się. Zbyt jestem przezornym. Noc zresztą przynosi dobrą radę. Idę aby się spać położyć!...
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |