Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 54 ]
XI.

 — Małżeństwo — zawołała Blanka, zrywając się nagle.
 — Tak małżeństwo — rzekł Gilbert. — Zapewni ci ono swobodę i takie prawa, jak gdybyś była pełnoletnią. Małżeństwo jedynie może ci dać wolność, a i mnie razem swobodę. Obowiązki opiekuna niezgodne są z mojemi upodobaniami i nawyknieniami, będziem więc wolni oboje!
 Blanka milczała, usiłując ukryć, iż odgadywała jakiś tajemnie ułożony plan swego ojca, matka albowiem wtajemniczała ją w wiele szczegółów swego nieszczęśliwego pożycia.
 — A więc zawołała to owa rada familijna, która zajmnje się mną z taką troskliwością wskazała ci, ojcze, wybór męża, którego mam przyjąć z zamkniętemi oczyma?
 Mimo, że to zapytanie zostało wygłoszone tonem umiarkowanym, ukryta w nim gryząca ironja nie uszła uwagi Gilberta.
 — Rada familijna odrzekł-tak jak i wszelka inna, niema prawa narzucać ci męża. Jej rola ogranicza się na zaaprobowaniu lub odrzuceniu mojego wyboru, w tym ostatnim razie, gdybym ci przedstawiał na małżonka człowieka niegodnego ciebie, jej odrzucenie zniweczyłoby wszystko. Jest to niejako gwarancyą dla ciebie. Ufam wszelako, że rada familijna czuwająca nad twemi interesami, nie zawacha się z udzieleniem zezwolenia.
 — Skoro jej ojciec powiesz kogo wybrałeś?
 — Tak.
 — Czyżby twój wybór był już dokonanym?
 — Jest.
[ 55 ] — A więc ja tego nieznanego a obranego przez ciebie chcę poznać!
 — Jest to młody człowiek, bardzo dystyngowany, elegancki, z wielką przyszłością i historycznym nazwiskiem. Majątek wprawdzie posiada nie wielki, lecz w zamian tego, co mu przyniesiesz w posagu, obdarzy cię tytułem i stanowiskiem w świecie.
 — A więc to handel? — drżącemi usty zawołała Blanka. — Ponieważ się znalazł tytuł do sprzedania, ja go więc mam kupić, a w dodatku może jeszcze szanować sprzedawcę?!
 — Mówisz niedorzecznie i niesprawiedliwie, czego będziesz wkrótce żałowała rzekł Gilbert. Dzentlemen ten jest tak zacnym człowiekiem, iż niktby nie śmiał podejrzewać go o jakiś rachunek na stronę małżeństwa.
 — Znasz go więc?
 — Tak, i ty go zarówno znasz, Blanko, i poważasz. Niejednokrotnie wobec mnie i matki wyrażałaś się o nim nader przychylnie, co nam dawało do myślenia, iż nie był ci obojętnym. Młode dziewczęta bywają zwykle romansowemi, może i marzyłaś ażeby zostać jego żoną.
 Jak błyskawica na ciemnem niebie myśl nagła przebiegła umysł dziewczyny.
 Stanął przed jej oczyma Lucyan de Kernoël.
 — Wszakże był uważanym jako należący do rodziny w ich domu. Pochodził z dawnego rodu, a posiadał mały majątek. Posiadał wreszcie wszystkie zalety jakie wymieniał jej ojciec.
 Radością zapromieniało spojrzenie dziewczęcia. Zmieniła dotychczasową nieprzystępną postawę.
 — Masz ojcze słuszność — odpowiedziała. — Niemam przy sobie już mej dobrej matki, a twoje usposobienia nie pozwalają nam żyć razem. Rozumiem dobrze, iż niechcąc pozostawać samotną i bezustannie dręczyć się smutkiem powinnam pomyśleć o swojej przyszłości i stworzyć sobie nową rodzinę, jaką mi dać może tylko małżeństwo. Potrzebuję więc tylko wiedzieć, jaki wybór, ojcze, uczyniłeś, ażeby go potwierdzić.
 Gilbert tryumfował, uwiedziony złudzeniem. Zdumie[ 56 ]wała go uległość Blanki, o jaka walczyć nawet nie potrzebował.
 — Tak, potwierdzisz go, jestem tego pewien! — zawołał. — Rzucisz mi się w objęcia, skoro tylko wymienię nazwisko narzeczonego, jakiego ci przeznaczyłem na męża.
 Serce Blanki zaczęło bić gwałtownie.
 — Wymień je, wymień! — wyszepnęła.
 — Jest nim wicehrabia de Grancey.
 Blanka była tak pewną, że usłyszy inne nazwisko, iż w pierwszej chwili osłupienia stanęła niema, przestraszona, ze ściśniętem gardłem, z którego słowo przejść nie było w stanie.
 — A co? czy nie świetny wybór? — mówił dalej Gilbert, niedomyślając się powodu zmięszania dziewczyny. — Twoja matka podczas ostatniej rozmowy ze mną, zgodziła się na ten wybór.
 Mówiąc to Rollin popełnił błąd wielki. Kłamliwe zapewnienie, jakiemu Blanka uwierzyć nie mogła, zdradziło zastawioną pułapkę.
 Oburzenie powróciło całą jej energję.
 — To fałsz! — zawołała drżącym od gniewu głosem — nigdy w to nie uwierzę! Jeżeli ojciec mówił z matką o tym projekcie, to potępiła go, jestem pewna. Zdradził się ojciec wspominając o swej ostatniej z nią rozmowie. Teraz rozumiem i odgaduję wszystko! Zmuszając matkę do potwierdzenia tego związku, doprowadził ją ojciec do obłąkania. Oto powód rzeczywisty!... Stałeś się jej katem, jak chcesz być í moim.
 Gilbert zerwał się groźnym, z zaiskrzonym wzrokiem.
 — Dość!.., — krzyknął brutalnie. — Zamilcz nieszczęsna i bądź posłuszną. Nie dyskutuję z tobą, ale rozkazuję!...
 — Nie zmilknę i nie będę posłuszną odpowiedziała Blanka. Ani ojciec, ani rada familijna, ani nikt w świecie niema prawa rozrządzać moją osobą i sercem. Możesz mnie tyranizować, znęcać się nademną, ale nadaremnie! Nie poddam się twej woli, nigdy nie zgodzę się na nią, gdyż popełniłabym krzywoprzysięstwo!...
 — Krzywoprzysięstwo? — zawołał Rollin zdumiony takim uporem dziewczyny, jaką uważał za dziecko słabe, pozbawione woli i charakteru.
[ 57 ] — Tak krzywoprzysięstwo!.. Nie należę już do siebie. W obec mej matki i za jej zgodą oddałam me serce komu innemu.
 — Co mnie to obchodzi? Twoja matka jest waryatką, a ja jestem tu panem!
 — Możesz mnie ojcze zabić, ale nie zmusisz bym została żoną Grancey’a!
 — A jednak zostaniesz nią!
 — Nigdy! A jeśli dla zmuszenia mnie uciekniesz się ojcze do gwałtownych środków, wówczas zawezwę nie radę familijną, jakiej nie ufam, ale ludzi rzeczywiście mi życzliwych, jak księdza d’Areynes’a i mego narzeczonego Lucyana de Kernoël.
 — Co?! Lucyan de Kernoël? — powtórzył z wściekłością Gilbert.
 — Tak! oni uwolnią mnie od upokorzeń i od cierpień, jakie mi ojcze przygotowujesz.
 — A więc na nich liczysz? — wykrzyknął Gilbert chrapliwym głosem- — a tych moich wrogów, których nienawidzę? Otóż drwię sobie z tej groźby i jeszcze raz powtarzam: „Jestem tu panem i posłuszną mi będziesz wbrew swojej woli“.
 — A ja odpowiadam: „Nigdy“. Możesz mnie, ojcze zabić!... Nieustąpię. Za trzy lata będę pełnoletnią, wolną, a dotąd nikt nie złamie mojego oporu. Pozostanę wierną mojej miłości i wykonanej przysiędze! Jeżeli padnę w tej walce, pozostawię mścicieli!
 I wyszła drżąca z oburzenia z podniesioną głową, z pogardą patrząc na nikczemnika zmięszanego tak niezłomnym oporem.
 Gilbert zostawszy sam, zaczął rozmyślać nad swojem położeniem.
 Wszystkie jego plony na raz runęły. Blanka okazała się silną, jakby ukuta ze stali. Będzie czerpała siły, w miłości i nie ustąpi, to jawne!
 Uznać się więc zwyciężonym i opuścić ręce? Ależ w takim razie czeka go nędza!
 Nie znajdując środka ratunku, postanowił się udać do swego wspólnika.
 Zastał tam Duplat’a.
[ 58 ] — Co słychać? — zapytał Grancey.
 Rollin opowiedział rozmowę z Blanką.
 — W takim razie wszystko przepadło — zawołał Duplat.
 — Nie! — odrzekł Grancey — jeśli usłuchacie mej rady.
 — Masz jaki projekt?
 — Mam i to genjalny!
 — Ale niebezpieczny?
 — Poniekąd.
 — Dokąd on nas zawiedzie?
 — Do celu, do którego dążyliśmy.
 — A więc górą nasi! — zawołał były kommunista. — Prawe ramię naprzód i marsz kapitanie!
 — Jakiż jest ten projekt? — zapytał Gilbert.
 Grancey zasiadłszy w fotelu wyjaśnił im wszystko.
 Rozprawiali długo, wreszcie po przyjęciu owego projektu, rozeszli się o ósmej wieczorem.

∗             ∗

 Pałac przy ulicy Vaugirard posiadał małą apteczkę, złożoną ze środków pospolitych, którą Lucyan de Kernoël podczas swych studyów uniwersyteckich utrzymywał w porządku i zaopatrzył w wiele przedmiotów, których nie można było nabyć bez recepty lekarza, jako niebezpiecznych, lub też wymagających wiele ostrożności.
 Gilbert często uciekający się do tej apteczki znał prawie wszystkie składające ją środki.
 Gdy wrócił do domu udał się do niej, zamknął za sobą drzwi na klucz, poczem wziął z szafki mały niebieski flakonik z napisem: „Extrakt Belladony“.
 Spojrzał na flakonik pod światło świecy, wziął z biblioteki tom „Encyklopedyi Powszechnej“ zawierające w sobie przedmioty od litery B, odszukał wyraz Belladona i czytał:

„Belladona (z włoskiego „bella“ piękna i „donna“ pani), zwana pospolicie „wilcza jagodą“ jest rośliną z rodziny, „psiankowatych“ (Solancae) znaną powsze[ 59 ]chnie ze swych własności silnie trujących. Bardzo pospolita w krajach gorących i umiarkowanych, rośnie chętnie na wszelkich gruzach.

 „Belladona jest trucizną szaloną, bardzo gwałtowną. Wzięta w małej ilości wywołuje w przełyku uczucie suchości i sprawia rozszerzenie źrenicy. Po większej dawce to uczucie suchości w ustach i w przełyku oraz zaciśnienie gardła, połączone z utrudnionem przełykaniem i pragnieniem występuje z daleko większem natężeniem, przyczem wzrok ginie nieraz zupełnie, głowa staje się ciężką i odurzoną, następnie bredzenie, trzęsienie członków, utrudniona mowa, częściowa i ogólna bezczułość skóry.

 „Dawki trujące sprowadzają powyższe zjawiska w daleko wyższym stopniu, mianowicie silne bredzenie, połączone z wesołością, drganie nerwów na twarzy, złudzenia zmysłowe, porażenie wzroku, zawrót głowy, wszystkie objawy pijaństwa, utrudniony oddech, przekrwienie mózgu, obfity pot, poczem po ciężkich cierpieniach w końcu następuje śmierć“.


 — Śmierć! powtórzył Gilbert. Wicehrabia mówił prawdę! Ten dziwny człowiek wszystko wie.

 „Dwie kropelki extraktu belladony — czytał dalej — użyte w chwili właściwej skutecznie bardzo działają w niektórych chorobach; cztery lub pięć kropli, użyte w jakimkolwiek płynie mogą wywołać po kilku dniach zawroty głowy, bredzenie, wreszcie paraliż mózgu“.

 Gilbert zamknął książkę.
 — Tak jest — szepnął — to dobry środek, użyjemy go, niepodobna wachać się dłużej, Jak go zadać jednak Blance?
 Zamyślił się.
 Po kilku minutach uśmiechnął się z zadowolenia, gdyż przypomniał sobie, że Blanka codziennie z polecenia doktora Germaine’a pije na wzmocnienie podczas śniadania lampkę wina bordeaux z chininą.
 Następnego dnia udał się wcześniej do pokoju stołowego i zastawszy obok nakrycia Blanki przygotowaną lampkę [ 60 ]wina z chininą wpuścił do niej cztery krople trucizny, poczem zająwszy przy stole swe zwykłe miejsce, oczekiwał przybycia córki, na śmierć przez własnego ojca skazanej.
 Gdy weszła podszedł ku niej i pocałował ją w głowę.
 — Czy dobrze spałaś moje dziecię — zapytał.
 — Nie — odrzekła nie oddawszy ojcu pocałunku.
 — Masz przynajmniej apetyt?
 — Przymuszam się do jedzenia, aby nie utracić resztek sił.
 Siadła przy stole naprzeciw ojca.
 — Wypij swe wino z chininą — rzekł Gilbert--ono napewno cię wzmocni!...
 Blanka wychyliła całą lampkę duszkiem do ostatniej kropli.
 Truciciel ani drgnął. Był w dalszym ciągu uprzejmym i serdecznym, jak najlepszy ojciec.
 Blanka zaledwie dotknąwszy śniadania, przeprosiła ojca i odeszła do swego pokoju na spoczynek.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false