Pan Trzech Pagórków/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pan Trzech Pagórków |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść Cały tom V |
Indeks stron |
W niezbyt odległem miejscu od góry Opina, w szerokim namiocie wesoła odbywa się uczta u starego Mieczyna. — Pan mnogich trzód i rozległych gruntów, władca kilkuset namiotów, Mieczyn wyprawia wesele synowi. — Miody Sławan dwudziestą dopiero widzi wiosnę — nikt lepiej koniem nie kieruje, maczugą nie włada, łukiem nie strzela, wiosłem nie robi — siłę nadzwyczajną łączy z męską postacią, z twarzą, na której wyryty zapał i męstwo — serce otwarte dla przyjaciół, dostatki rozdaje uboższym, prowadzi poddanych na wojnę i na polu sławy zastępuje zsiwiałego ojca. Zjednał sobie serce młodej Żulisławy — ona dzisiaj w jego progi wstępuje. — Anielskie wdzięki, oczy żywe, włosy w czarnych rozlewające się splotach zapaliły miłość Sławana. — Zapragnął krasnej róży, w nią się wpatruje, dla niej tylko żyje. — Żelazna szabla rdzawieje od roku, psy [ 21 ]spoczywają, niecierpliwe łowów. — Darmo wyją u nóg pana - nic on nie słyszy prócz głosu Żulisławy, myśli dniem i nocą o nadobnej kochance. — Wiosna wszystkie wdzięki rozlała w dniu poświęconym na ślub Sławana — słońce żywiej jaśnieje — kwiaty przyjemniejsze rozsyłają wonie i woda w świetniejszych rozbija się kroplach o brzeg ukochany — słowik radośniej się wita z odrodzonem przyrodzeniem — liście, poruszane miłym wietrzykiem, milej się kołyszą — wszystko zda się radować z sercem Sławana i Żulisławy — wszystko odpowiada ich duszy uczuciom. —
Zaproszeni goście złożyli oręże, zsiedli z prędkich rumaków. — Stół ugina się pod zabitą zwierzyną. — Tu jeleń, niedawno wznoszący pośród borów promienisty swój wieniec, tam znowu dzik, wiele razy niezwalczony, stają się pastwą biesiadników. — W czaszkach poległych wrogów krąży napój — okrzyki i śpiewy napełniają powietrze: — „Chwała Sławanowi, szczęście nadobnej Żulisławie!“ — Skromna dziewica płoni się i rozpływa w miłosnych uniesieniach — Sławan siedzi przy niej, ściska kształtną rękę — wlepia oczy w błękitne kochanki oczy, poprawia spływające na jej ramiona pierścienie i z uśmiechem na ustach raduje się z osiągnionego szczęścia. — Przy Stawanie stoi młody jego przyjaciel Nadar. — Doszedł on już lat trzydziestu — o głowę niższy od towarzysza — włócznia, nieraz w krwi zbroczona, spoczywa, w jego ręku — wzrok ognisty umie upatrywać na, łowach kryjącego się zwierza, na wojnach czyhającego wroga. — Przezwali go Dzierzanie „Sokołem równin“, Sławan nosi imię wzniosłego „Orła.“ — Oba, nieodstępni od dziecinnych lat w boju czy w igrzyskach, przysięgli sobie braterską miłość i nikt nie śmie ścierać się z [ 22 ]bohaterami. — Mówią nawet, że Nadar walczył z niezwyciężonym Opinem. W nocy jesiennej, przy pochmurnem niebie, wracał z łowów — strzały spoczywały w kołczanie, pałasz błyszczał u boku. — Wychodził z ciemnego lasu, kiedy stawił mu się olbrzym z maczugą w ręku. — Stoczyli walkę zaciętą — „Sokół równin“ wytrzymał z odwagą razy przeciwnika i nie upadł pod niemi. — Jutrzenka walczących rozdzieliła — znikł olbrzym, ale po śmiechu szyderczym i przerażającym wzroku poznał Nadar Pana Trzech Pagórków. — Jeden więc nadludzkiej nie przeląkł się siły, jeden tylko wyszedł żywy z boju, stoczonego z władcą Dzierzanów. — Ale napróżno szukałby kto w jego sercu łagodności Sławana. — Dziki, nie zna uprzejmości, nie umie darować życia obalonemu wrogowi — ale kiedy komu przysięże wierność i przyjaźń, żadna siła nie zdoła go z nim rozłączyć. — Teraz spoglądał na Sławana i, często podnosząc pełne czary, pił zdrowie przyjaciela: — „Życzę ci szczęścia, twojej żonie mężnych synów, a nam wszystkim śmierci Pana Trzech Pagórków.“ — Na to straszne imię zbladły biesiadników lica — każdy odjął od ust puhar, każdy z trwogą przypomniał sobie Opina. — Stary Mieczyn starał się przywrócić radość w swoim namiocie; — nowe zastawiono pokarmy, nowe przyniesiono konwie — sam zachęcał gości, przemawiał i prosił, by smutkiem syna nie zatruwali godów. — Ale daremno Mieczyn zachęcał, darmo Sławan powstawszy pełne nalewał kielichy — darmo piękna Żulisława śliczną ręką roznosiła wianki z niezapominajek i ruty swoim towarzyszkom — wszyscy milczeli, już nawet oddychać nie śmieli. — Wspomnienie Opina zgasiło ich radość, w niwecz obróciło męstwo, ustały krzyki, ucichły śpiewy i rzadko kiedy kto cichym głosem przemówił do sąsiada.
[ 23 ]
Jeden tylko Nadar przechadzał się wzdłuż i wszerz — trwoga nigdy nie miała jeszcze przystępu do jego serca; widać było na jego ustach uśmiech pogardy dla otaczających go towarzyszów, którzy na samo imię Opina zbledli i z rąk wypuścili wesołości puhary. — „Nikczemnicy, myślał Nadar, nie warci nosić zbroi ani mieć miecza!“ — „Sokół równin“ lubił się naśmiewać z słabości innych i urągać się z nieznanej mu trwogi — porwał więc drugi raz czarę i głośno zawołał: „Życzę wam wszystkim śmierci Opina!“
„Przestań, zawołał Mieczyn, nie mieszaj naszej radości!“ i powstał starzec z siwą brodą i wzniósłszy czarę: „Szczęście wam rzekł, szczęście, moje dzieci!“ Umilkł Nadar, szanował bowiem starość, ale schylił się do ucha Sławana: — „Niewiasty tu tylko siedzą, nie widzę mężów! — Strach ich opanował na wymówienie imienia zbrodniarza! — Chciałbym, żeby tu sam przybył!“
Ale jakiż to zgiełk i hałas miesza spokojność biesiadników? Jakież głosy miotają przekleństwa i srogie obelgi? Czy jeż miecze błyszczą przy wejściu do namiotu? — Otoczeni goście hufcami zbrojnych — Sławan daremnie broni Żulisławy — daremnie Nadar wstrząsa swoją włócznią. — Wróg niewinności i cnoty, nieprzyjaciel wesela stanął między szczęśliwemi i rozdzielił ich strasznym wzrokiem. — Pan Trzech Pagórków przybył — wszyscy upadli na kolana przed nim — Sławan tylko i Nadar, oparci na pałaszach, śmieją się wpatrywać w zbrodniarza. — Stary Mieczyn, zwątlony wiekiem, pozostał na siedzeniu z skór dzikich zwierząt. Patrzy Opin naokoło wszędzie widzi podłość i uniżenie — wszędzie [ 24 ]postrach i przymuszone go spotykają hołdy. — Raduje się ze spodlenia rodu ludzkiego. — Ale jakiż widok uderzył obłąkane jego oczy? Krew lica mu zalała czerwonym potokiem — ale nie jest to rumieniec młodzieńczego wstydu — nie jest to rumieniec szlachetnego gniewu — jest to rumieniec wściekłości. Trzech tylko śmiertelnych śmie się opierać władcy Dzierzan — trzech tylko znosi z niezmienną twarzą błyskawice, z jego ócz wylatujące! — Chce mówić Opin — ale zamiast słów piana mu z ust wypływa — chce sięgnąć po miecz, ale ręka drżąca odmawia pomocy. — Gniew silny zwątlił moc jego i musi czekać chwilkę, nim przejdzie osłabienie. — Przez tę chwilę spotyka wzrok nieustraszony Sławana i Nadara — ta chwila jest piekłem dla niego. — Nareszcie rzekł do Horaka: „Zabierz tę dziewicę — niech dzisiaj przed moim spocznie namiotem“ — Na te słowa róże zwiędły na licach Żulisławy — upadła zemdlona w ręce Sławana. — Nie niema okropniejszego nad zemdlałą dziewicę — nad tę walkę życia i śmierci — kiedy na zbladłej twarzy wyraz zgonu przyciemnia anielskie wdzięki — kiedy coraz słabnie oddech. — Za każdem poruszeniem piersi zda je się, że serce bić przestanie — że już żelazna ręka śmierci przymyka powieki i wydziera życie. — Ogień młodości, w żywych przygaszony oczach, już odlatuje do niebios, z których wziął początek. — Wszystko się waha, wszystko jest w niepewności. — A życie z śmiercią, jak gdyby dwa przemożne duchy, ścierają się, ulatując nad martwem ciałem. — Jeśli zwycięstwo przy pierwszym, wracają wdzięki, znowu głos pieszczony różane umila usta, znowu nadobny rumieniec ukrasza lica. — Ale jeśli śmierć przeważy, wtenczas zniszczenie rozprzęga ciało, wtenczas godowa suknia zamienia się na pogrobowy całun — kwiaty, wieńczące czoło, odpadają [ 25 ]z dziewiczych skroni — dusza ulatuje, a piętno spustoszenia i smutek zostają się na ziemi. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ciemna i burzliwa noc zasępiła niebo. — Poświst[1] na tronie z chmur unosi się po przestworzu. — Trzy razy rzucił się i wstrząsł ogromną prawicą, a trzy razy odpowiedziały mu wiatry, odpowiedziała, mu ziemia. — Upadły przed nim w kurzawę dęby i wysokie sosny, zieloną uwieńczone jemiołą — chaty ludzi w drobno rozsypały się szczątki — słabe zboża schyliły się po polach, a kwiaty na zawsze zawarły swoje kielichy. — Góry wstrząsły się w posadach, bałwany jezior i rzek wzniosły się ku niebu, jak gdyby chciały wymawiać i wyrzucać Panu pioruna zniszczenie jego stworzeń. — Jeden tylko namiot Opina, czerniąc się wśród mroku jako znak klęsk i mordów nieugięty, jak dusza pana swego, wytrzymywał walkę z nacierającymi wiatry i zwycięsko z niej wyszedł. —
Ale cóż robi Opin? — Czy nad wojną przemyśla? czy u stóp Żulisławy szuka przebaczenia winy? — Radość Sławana, szczęście dziewicy, gorycz wlały w duszę Opina. — Nie mógł znieść szczęścia, podobnego sobie i zatruł jego życie. — W namiocie Opina, piękna Żulisława łzy roni — okrutnik z uśmiechem w nią się wpatruje. — Każda łza przymnaża mu radości — każda, oznaka smutku duszę jego unosi. — Najmniejsze śledzi poruszenie, najmniejszą zmianę na twarzy nieszczęśliwej, okropnym wzrokiem wszystkie jej niszczy nadzieje i, sam wśród walki i burzy żywiołów, opuszczony od wszystkich, pastwi się nad swoją ofiarą — a uśmiech piekielny wydaje radość, godną szatana. —
[ 26 ] Ale czy już bogi sprzysięgły się na Pana Trzech Pagórków? — Czy już nieszczęsna dla niego wybiła godzina, a sen, nie mogący nigdy obciążyć jego powiek, zwarł je teraz ołowianą ręką? — Schylił głowę i upadł na łoże. — Pierwszy raz nie mógł się oprzeć uśpieniu — pierwszy raz słabe przyrodzenie człowieka zwyciężyło w nim niezgiętą wolę — ale obrazy, towarzyszące nocy, otaczają jego łoże — rzuca się, jęczy, a nie może stargać więzów, przez sen narzuconych. — Raz zdaje mu się, że Sławan wchodzi do jego namiotu. — Skóra z dzikich żbików obwija młodzieńca — kołczan z brzozowej kory, najeżony strzałami, grozi tyloma zgonami, ile pocisków w sobie mieści. — Łuk w lewej ręce, a w prawej błyszczy szabla. — Zdało się jeszcze Opinowi, że Nadar, Sokół równin, szedł za przyjacielem. — Wzrok jego okrutny zwracał się na leżącego Pana Trzech Pagórków — już nawet miecz zemsty zajaśniał nad jego głową. Wstrząsł się Opin, dobył sił wszystkich — ale próżne usiłowania — nie mógł zerwać się z łoża i ciągle miecz zemsty grozi mu niechybnym razem. — Nadar urąga się z niego, jak on się ze wszystkich urągał — przedłuża jego męczarnie. — Błyszczący oręż, jakby mściwy piorun niebios, w tysiącznych rozlewa się płomieniach nad jego głową. Otacza go morzem ognia, męstwo odejmuje, siły wydziera i jedno tylko uczucie bojaźni zostawia. — Ale ręka Nadara opada: — Sławan zabronił mu zbrodni nad bezsilnym wrogiem. — Sławan porwał Żulisławę w swoje objęcia i unosi ją z namiotu, za nim Nadar. — Znikło wszystko — tętent tylko koni, oddalających się od góry, uderza uszy Opina. — Zebrał jeszcze raz wszystkie siły Pan Trzech Pagórków — oparł się szeroką prawicą o łoże — chciał się rzucić, ale jakby przykuty pozostał na miejscu. —
Ale nagle zmieniła się postać rzeczy. — Biesiada zastawiona w namiocie Opina — naokoło stołu z [ 27 ]dębu czarnego siedzą białawe i wybladłe postacie — niektóre, do mgły lekkiej podobne, kształt tylko ludzki mają — inne, oparte na włóczniach i mieczach, zwracają wzrok okropny na Opina. — Chciałby on odwrócić oczy, ale nie może — chciałby zamknąć powieki, ale nieznana siła nie pozwala mu ich zawrzeć — musi patrzeć, musi, jak głaz nieczuły, spoglądać na otaczające widma, ale serce czuje, duszę rozrywają boleści, a bojaźń pierwszy raz posępnemi go pokrywa skrzydły. —
Wybladłe i suche ręce wyciągają do potraw biesiadnicy — puhary z czaszek ludzkich krążą po szerokim stole. — Ale kogoż-że poznaje Opin? Czyjże wzrok przeraził go trwogą? Czyjaż twarz przypomniała mu przeszłość? Człowiek wysokiego wzrostu, wspaniałej postawy stoi na pierwszem miejscu. Czarna broda obwija się naokoło pogrobowej twarzy — zmarszczki na czole, bladość lica, posępność, po całej twarzy rozlana, nie zdołała jeszcze zatrzeć znaków dawnej powagi i godności. — Berło nawet żelazne w lewej ręce dowodzi, że był poprzednikiem Opina. — Ale w miejscu, pod którem bije serce, znać szeroką ranę — krew z niej kroplami się sączy i już okropnym strumieniem dosięga loża Pana Trzech Pagórków. — Wzdrygnął się Opin, poznał twarz, srogie przywodzącą pamiątki. — Nagle morze czarnej krwi oblało kamienną pokoju podłogę — purpurowe bałwany zbroczyły uginający się pod wiatrem namiot. — Opin ze śmiercią w sercu, niewzruszony, leżał na łożu, jak gdyby na małej wyspie, wznoszącej się wśród ogromnego oceanu. — Zbliżyły się do niego wybladłe biesiadników postacie — tłum ich stanął wieńcem naokoło Pana Trzech Pagórków — podali sobie dłonie i wszyscy wlepili wzrok przeszywający w Opina. — Jak wśród tysiącznych błyskawic wypadający piorun oświeca pół nieba, tak wśród tylu wzroków jeden tylko wlał rozpacz w serce leżącego [ 28 ]zbrodniarza. — Był to wzrok tego samego, który, berło trzymając, pierwsze zajmował miejsce.
Jeszcze raz Opin chciał się podnieść, ale nadludzka potęga zniweczyła jego usiłowania. — Chciał zakryć oczy rękoma, ale zawsze widział okropny obraz, zawsze trupy otaczały łoże, a postać, z okropnym wzrokiem schyliwszy się ku ziemi, puhar krwią napełniła i, podając go Opinowi, cichym, ale przerażającym wyrzekła głosem: — „Pij krew własnego ojca!“ — Wszystkie cienie powtórzyły słowa: „Pij krew własnego ojca!“ — nieznajoma siła zmusiła Pana Trzech Pagórków — wyciągnął rękę, przyjął czarę, przytknął ją do ust i wychylił do ostatniej kropli. — Znikło wtenczas wszystko oprócz krwi, zalewającej komnatę. — Bystre jej strumienie coraz się wyżej wznosiły, coraz zbliżając się do łoża już go zajmowały pod swoje panowanie. — Tonął Opin wśród fali krwi ojca, przyjaciół i krewnych. Już jednej tylko nie dostawało kropli, kiedy sen uleciał. — Wstrząsł się Opin — spojrzał wokoło, ale nigdzie krwi nie zobaczył — a jednak zdawało mu się jeszcze, że czuje na ustach okropny napój we śnie mu podany. — Ale cóż się stało Panu Trzech Pagórków? Porwał za maczugę, wyskoczył z namiotu, zawołał Horaka. — „Niema Żulisławy — piorunowym głosem krzyknął — zginiecie wszyscy! — Zniknęła wśród nocy — Sławan ją. . . . . “
Darmo szukają dziewicy, niema Żulisławy. . . . . . .
Przypisy
edit- ↑ Poświst, bożek wiatru.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |