Wiersze różne/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leopold Staff
Tytuł Wiersze różne
Pochodzenie Sny o potędze
Data wydania 1909
Wydawnictwo Księgarnia Polska B. Połonieckiego / E. Wende i Spółka
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tomik
Indeks stron

[ 57 ]WIERSZE RÓŻNE.



[ 59 ]BYŁO TO DAWNO.

Na dworze noc tak ciemna, mróz szczypie siarczysty,
Kurzawę śniegu miecie wietrzna zawierucha.
W komnacie mojej ciepło, jasny ogień bucha,
Nie dolatują do mnie wichury poświsty.
Jest mi zacisznie, dobrze między mymi sprzęty,
Siedzę samotny, jakby od świata odcięty.

Jest mi dobrze i ciepło, spokojnie i cicho:
Siedzę wygodnie w starym, spłowiałym fotelu
I patrzę w ogień... patrzę bezmyślnie... bez celu...
Jest mi dobrze... Tam wicher miota się, jak licho,
A ja się grzeję, patrząc w żar... Gdy wzrok się zmęczy
W tył przechyloną głowę wspieram na poręczy,
 
Zamykam oczy, ręce swe splatam u głowy
I nie myślę o niczem... bo mi tak najlepiej.
Jeszcze się myśli jakie wspomnienie uczepi
Szare. — Вo o czemż myśleć wśród nocy zimowej?
О niczem to najmądrzej. Jeszcze mnie omota
Nitka niepożądana... smutek lub tęsknota.
 
A nie chcę sobie teraz psuć miłej godziny,
Nie chcę, by mnie co teraz obchodziło zgoła.

[ 60 ]

Gdy mi się znudzi wkońcu bezmyślność, wzrok zdoła
Bawić mię dostatecznie... Przecież pajęczyny
Wiszą w kątach... a zresztą czyż nie dość wymownie,
Nie budząc myśli, bawią rozżarzone głownie?
 
Trzeba korzystać z chwili spokojnej... Me ściany
Oświeca ogień blaskiem stłumionej czerwieni...
Tak dziwnem światłem izba spokojna się mieni...
Pokój napełnia chwila ciszy zapomnianej. —
Przedziwny nastrój... Zwrotką ciągłą i ustawną
Powraca jakiś motyw „To było tak dawno”...
 
To było dawno... bajki prastary początek...
Świat baśni... Hej! królewny, karły, krasnoludki!
Do mnie tutaj! Będziemy rozpędzali smutki!
Zaraz wynajdę bajki zajmujący wątek,
A wy dalej snuć powieść będziecie zabawną...
Bajka już rozpoczęta... więc:... Było to dawno...
 
Zbliżcie się, proszę bardzo, ukochane karły.
O, poznaję was wszystkich... lecz... jacyś odmienni
Jesteście... późna pora... więc możeście senni...
Nie? Wiec smutni? — „Ach, nasze królewny pomarły
W więziennych lochach, w mrocznej, podziemnej
 pieczarze,
Dlatego niewesołe są dziś nasze twarze".

Żal mi was... Lecz jak dzisiaj wygląda wasz parów
Górski, w którym mieszkacie? — „Nie mamy już skarbów,

[ 61 ]

Olbrzym odkrył kryjówkę pośród skalnych garbów”...
Zapomnijcie! Dziś trzeba się śmiać! — „Wśród
 chojarów
Gąszczy zostały śmiechy wesołej swawoli,
Lecz powiedz, czemuś smutny ty, co ciebie boli?”...
 
Nie jestem wcale smutny! Owszem, chcę zabawy...
Po to was przywołałem... Śmiejcie się, bo wierzę,
Że zawsze jeszcze walczą zwycięsko rycerze,
Których w bój prowadzicie... — „Dawniej na bój
 krwawy
Rwałeś się z nimi całą duszą rozognioną...
Dziwno nam... Gdzie twój zapał? Wystygłoż twe łono?”

Czyż nie wiecie? Jam walczył, lecz... skończyłem
 klęską...
„Walczyłeś?" — W wirze boju wypadłem ze strzemion
Raniony w pierś i otom niemocą oniemion...
„Pierś ci rozdarli młodą?”... — Dziś z dumą zwycięską
Wracają tryumfalnie waleczni witezie,
Mnie koń mój na żałobnym, czarnym wozie wiezie...

„Opatrzym twoją ranę”... — Precz! Na nic mi leki!
Niech śmiech bucha, jak płomień tchem wichru roz-
 dmuchan!
Precz smutki!... Wina pełny podnoszę roztruchan
Na cześć radości... Kiedy zaciążą powieki
Oczu... gdy się upijem... pójdziem spać... Hej dalej!
Śmiejcie się!... Jacyś smutni jesteście, ospali...

[ 62 ]

Śmiejmy się! To już było tak dawno... Do czarta!
Czemuż się, mały karle, porywasz z podłogi...
Rękoma obejmujesz mą szyję... — „Ból srogi
Trawi cię, chora głowa twa o poręcz wsparta...
W oczach masz łzy tak wielkie... Zmogli cię zdra-
 dziecko?
Otrzyj łzy. Nie płacz! Wstydź się!... Takie duże
 dziecko”... —

Nie płaczę... Тo już było tak dawno... Me ściany
Oświeca blask płomienia czerwony, gorący...
Gdzież karły?... Wkoło cicho... cicho... Jestem śpiący...
Zda się drzemałem... Coś mnie zbudziło... Zbłąkany,
Przedziwny nastrój zwrotką ciągłą i ustawną
Powraca, jakiś motyw „To było tak dawno”...



[ 63 ]ZŁA CHWILA.

Meczą mię jakieś marу pełne ciemnej złości,
Mącą mi ciszę, w mroki zapada ma dusza.
Chcę snić sen jakiś jasny, co chmurną myśl zgłusza —
Dziewczyna konająca marzy o miłości...
 
Nad martwym swoim płodem płacze położnica...
Zaraza weszła w chaty śpiące na równinie...
Po rzece trup dziewczyny pohańbionej płynie...
Ktoś, wzgardziwszy sam sobą, plunął ludziom w lica...

Złe sny! Niech jasny błękit w górze się rozpostrze!
Cuda chce ryć w onyksie mego dłuta ostrze —
Śniły się orłom w klatce bezbrzeża swobodne...

Złe, ciemne sny! Chcę marzyć południa pogodne —
Sierota biedne oczy wypłakała z żalu...
Majaczą obłąkani w posępnym szpitalu...



[ 64 ]BEZ SIŁ.

Niedbała obojętność apatyi bezsilnej
Rzuciła mię, pustkami jałowych bezbrzeży
Znużonego, w podziemnej krypty los mogilny.

Tam dusza ma w leniwem łożu nudy leży
I marzy niedołężnie senna, osowiała,
Wsłuchując się w szelesty skrzydeł nietoperzy.

Bezdusznych, martwych mroków tłocząca powała
Tępą ciszą zalewa loch od sklepień do dna;
W ogłuchłej, ślepej grozie noc znieruchomiała.

Czuję, jak znieczulenia jad, śmierć niezawodna,
Wsącza się zwolna z głuszy w mą pierś — i nad marnym
Skonem swym załkać nie ma sił dusza bezpłodna.

Tylko ciemny chłód krypty w pomroku ciężarnym
Płacze rosą wilgoci na marmurze czarnym.



[ 65 ]BOGOWIE ZMARLI.

Мoc budziła w nim butę i dumy gniew wraży,
Iż nie zcierpiał nad sobą dłoni bóstw ciemięskiej.
Wchodzi w świątynię w sile swej potęgi męskiej,
By tych, co nad nim władną, postrącać z ołtarzy.

Czuł swą wielkość i wiedział, że sam sobie starczy
Być bogiem światowładnym, bo moc w duszy chował.
I posągi potrzaskał, obalił na pował —
Nie padł grom z twarzy bóstwa skamieniałej, starczej.

Bogi zmarły... Powraca ku drzwiom świętokradca
I lęk go zdjął, że kiedy otworzy wierzeje,
Ujrzy świat przerażony... bo tam skonał Władca!...

Przestwór w rozpacznym szale zgrozy skamienieje!...
Rozchyla drzwi... otwiera oczy trwogą mętne...
Patrzy: Wszystko jak było... zimne... obojętne...



[ 66 ]STUDNIA.

W rozzłocone, słoneczne omdlałe południe,
Gdy pracownicy pola w dom spieszą, a błonie
Opustoszeją z ludzi, ponad starą studnię
Trwożna dziewczyna idzie patrzeć w ciemne tonie.

Pochyla się nad głebią i cichemi słowy
Szepce w mrok, a jej piersią wstrząsa lęk niezmierny.
A szept leci wdłuż ściany omszałej, pionowej
I z lekkim pluskiem na dno upada cysterny.

W dole w głębokiej wodzie wstają blade cienie,
Spojrzą w górę i szeptem dziewczynie odwtórzą,
Patrzą w jej twarz miłośnie i na jej skinienie
W czarne zwierciadło śpiącej wody się zanurzą.

Dziewczyna spuszcza zwolna w ciemną studnię wiadro —
I czeka... A po chwili nurki jakiś złoty
Skarb niosą, jakieś cudne kwiaty, których nadrą
Na dnie w porostach wodnych i dziwne klejnoty.

W wiadro je kładą, znaki dają potajemnie
I dziewczyna wyciąga wiadrem cud po cudzie...

[ 67 ]

Nagle nurki się kryją w wód drzemiących ciemnie...
Dziewczyna pierzcha w dali... Nadchodzą już ludzie...

Wypoczęli i biegną spragnieni nad studnię,
Lecz nie szepcą w nią z lękiem, brzmi tylko śmiech
 młody...
Nie zjawi się cień nurka. Na dnie mrok, bezludnie...
Ciągną wiadro... lecz niema w niem już nic, prócz wody.



[ 68 ]SARKOFAGI.

Jest w głębiach moich czarne, posępne podziemie,
Krypta pełna śmiertelnej, ogłuchłej powagi,
Kędy w zakrzepłej ciszy, co snem mroków drzemie,
Ciągną się marmurowe, ciężkie sarkofagi.

Na nich leżą kamienne postacie rycerzy,
Bezwładne snem spiżowym, po trudzie skończonym,
Z piersią zimną, zakutą w chłód głaźnych puklerzy —
Nie śnią, że w górze życie grzmi wirem szalonym.

Przed walką w kryptę dusza ma uchodzi blada,
Lęk życia niosąc w piersi drżącej, zniewieściałej
I na śpiące marmury senne kwiaty składa,
By za jej brak odwagi zmarłych przebłagały.

Lecz drży w pomroku trwożna, że wonne powietrze,
Które kwiaty ożywczą wkoło leją strugą.
Z lic umarłych rycerzy sen śmiertelny zetrze
I drży, by nie otwarli oczu... Czeka długo...

Do sarkofagów z trwogą podchodzi tajemną...
W milczeniu patrzy w każdą twarz surową, twardą...
Nadsłuchuje... czy za jej tchórzliwość nikczemną
W piersi kamienia serce nie zadrgnie... pogardą...



[ 69 ]WRÓŻBA.

„Na moją dłoń złóż swoje serce ufnie, szczerze.
Otwórz mi jego głębie pełne snów i głuszy.
Jestem wróżką i umiem wróżyć z gwiazd i z duszy,
Ukrytą tajemnicę twych losów ci zwierzę.
 
Wsłucham się w twoje serce, jak w głąb starej muszli...
Wydzwania uronione krwi korale duże...
Jak szumi... Znałam ludzi, co chowali burze
W chmurnem sercu... Ci ciemnej zagłady nie uszli...

Schowaj swe serce!... Spojrzę w twojej duszy
 wnętrza,
W jej gwiazdy... Umiem wróżyć z gwiazd ukryte losy...
Jak ciemno... Mrok rozpaczy w bezmiar się wypiętrza...

...Widziałam raz mrok taki... patrz... siwe mam włosy".
Lękiem źrenice czarna rozszerza jej mrocznia,
A na zbielałych ustach zamarła wyrocznia...



[ 70 ]TRYUMF.

Przeznaczenie stoczyło bój straszny, ostatni
Z człowiekiem. Padł syn ziemi powalony klęską —
Buntownik wieczny zmożon bezsiłą niemęską
Próżno w przemocy twardej szamoce się matni.

Moc tajna tryumfuje. Za buntów przekleństwa
Zdusiła w nim co dumne, możne i najlepsze —
Teraz mu zbite członki w przestworzu rozeprze
I do gwiazd je przybije na wieczne męczeństwa.

Zawisł olbrzym w przestworzu na gwiazdach rozpięty,
Zimny milczeniem dumy, klęską nieugięty
I czuł, że czas już zniszczyć byt męki człowieczej...

Szarpnął się i spadają gwiazdy doń przykute...
Plączą się, miażdżą... W bezdnie mrokami zasnute
Od wieków wytyczony ład runął Wszechrzeczy...



[ 71 ]ECHO.

Wśród swawolnej gonitwy w boru gęstwie starej
Usłyszał Faun rozkoszne słowo obietnicy
Z gorących ust rusałki nagiej, śniadolicej
I pobiegł swą radością huknąć w mroczne jary.

I tchnął z swej piersi szczęścia szaleństwo ucieszne
W fletnię, a dźwięk wylata szklaną, barwną kulą,
Spada w jar, gdzie do stromych ścian karły się tulą
I patrzą długobrode, zadziwieniem śmieszne.

Chwytają bujające dziwo, cud tęczowy
I jeden po drugiemu niby piłkę ciska...
Kula grzmi echem tłukąc się o skał urwiska

I łoskotem rozbudza uśpione parowy...
A Faun wziął się pod boki porwany zachwytem
I, hucząc śmiechem, w ziemię uderza kopytem...



[ 72 ]BAJKA O ŚMIERCI.

Nazbierawszy moc chrustu w konopne powrósła,
W tajną głąb lasu idzie chłop, lęku nieświadom,
Aby się podkraść milczkiem ku nagim dryadom,
Co w pniach spróchniałych dziwne odprawiają gusła.

Wszedł w gąszcz i patrzy: Wsparta o stuletni jesion
Śmierć przesypuje piasek ostrożnie w klepsydrze...
„Poczekaj stara!" Młody pniak z ziemi chłop wydrze
I chyłkiem ku niej sunie wściekłością uniesion.

Zaszedł ją i znienacka rozmachem sękacza
Rozbił klepsydrę, wali jędzę, łach jej podrze
I śmiechem w głos z niej szydzi, wsparłszy dłoń na
 biodrze.

Nie mrą już ludzie! Próżno starucha żebracza
Klnie, próżno kleją szczątki szkła jej palce grube...
Ha! Nie ma czem chwil liczyć, straciła rachubę!...




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false