Dziennik (Krasiński, 1912)/2 sierpnia 1830
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziennik |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały Dziennik Cały tom V |
Indeks stron |
Terasa oberży naprzeciw Mont-Blanc.
Wyjechaliśmy z Genewy rano i wkrótce straciliśmy ją z oczu. Wstąpiliśmy w szyję górską, gdzie Arwa toczy swe wody w zwojach srebrnych; piękny był widok fal połyskliwych między ciemnymi, majestatycznymi brzegami, pokrytymi zielenią, tonącą w cieniu. W miarę jak postępowaliśmy, kraina stawała się dzikszą i bardziej ponurą. Ogromne masy światła zmieszane z wielkiemi masami ciemności unosiły się wyżej i niżej, ze wszystkich stron. Dość było jednego obłoku, aby naraz ze setek spadły świecące dyademy; i dość było jednego podmuchu wiatru, aby im zwrócić korony, utkane z promieni słońca.
Cokolwiek mnie otaczało, wielkie było; we wszystkiem coś poważnego, nakazującego szacunek. Tu szczątki skał można byłoby wziąć za ruiny jakiegoś zamku, w którym niegdyś kruszono kopie i rozdawano korony. Tam, wśród przestrzeni szczyt samotny wznosił się, jakby wezwanie, rzucone przez ziemię palącemu słońcu, które go zalewało potokiem promieni. Dalej, ze szczytu rzucała się srebrzysta kaskada, dźwięcząca, harmonijna, rozbijając się na tysiące pereł, jak wstęga mgły ginęła między rozpadlinami, a potem nagle ukazywała się jak snop światła, lub jak płynna błyskawica sunąca wężem z wyżyny na wyżynę, a później jeszcze [ 167 ]rozpryskiwała się w sieć błyszczącą i schodziła na równinę, jako rosa strząsana ze skrzydeł aniołów odświeżająca ziemię spaloną, zczerniałą.
I z gór na góry, ze wzgórków na wzgórza, ze skały na skały, dotarliśmy nakoniec do Sallanches, położonego niedaleko Chamonix[2]. Znajdowaliśmy się na jednym z terasów miejskich, kiedy słońce przysłało pożegnanie Mont‑Blanc, jak bohater, który po daremnych wysiłkach boju z szlachetnym przeciwnikiem, w chwili opuszczenia pola walki poznaje jego wielkość.
I jakże wielki i wzniosły był ten monarcha Alp, który najwyżej z pośrodka gór wznosi swe czoło ku tronowi Boga. Napół okryty zasłoną nocy, napół pogrążony w umierającej chwale niebios, stopy miał w cieniu, a dostojne czoło odbierało hołdy światła. Drżały dokoła skały, tworzące lud jego, przyroda dokoła zdawała się klękać przed własnem arcydziełem. Za każdem promieniem słońca wykwitał gaj róż na jego łonie, a obłok lekki niekiedy, zwolna się przesuwający, zdawał się kadzidłem, płonącem na tym nieśmiertelnym ołtarzu i wznoszącem się ku Najwyższemu. Lecz światło nie może nie zginąć, kiedy noc ku dniowi ramię wyciągnie i krzyknie mu w powiewie wieczornym: „Ta godzina moja jest!“ I widziałem promień walczący z mrokiem. Było to konanie powolne zrazu, gwałtowne ku końcowi. Fale iskier wzrok olśniły, zdawały się wciąż wzrastać, coraz silniejsze, lecz zawsze cofając się ku wierzchołkowi, a kiedy go dosięgły, zatrzymały się jeszcze na chwilę, jakoby wypierane z swego ostataniego schroniska, chciały go bronić z godnością. A noc goniła za niemi skrzydłem zniszczenia. Walka była krótka, piękna i stanowcza; zdawało się, że promienie zginęły wszystkie, aż do ostatniego. Skurcz bolu, siny cień konania rozciągał się po wszystkich stokach góry. I wszystko się skończyło: [ 168 ]dzień zgasi. Kilka obłoków zawisłych na otaczających szczytach odbijało jeszcze odblaski świecące, podobne do duchów, które rozciągają skrzydła ku przepaści i ważą się w powietrzu nad otchłanią. Jeszcze jedno spojrzenie. I wszystko znikło, zginęło, pogrążone w nicość, roztopione w mroku.
Lecz cóż to za jasność srebrna igra na szczycie Mont‑Blanc, jakby odblask lampy grobowej na ogromnym grobowcu? Jakiż to obłok biały, barwy perłowej, wznosi się stopniowo i płynie po falach lazuru? Każdej chwili staje się wyraźniejszy, żywszy, świetniejszy. Już wieńczy czoło władcy Alp. Już jest ponad nim. Już go porzucił w milczeniu, jak Anioł-Stróż, który na chwilę tylko zawisł nad grobem śmiertelnika i płynie dalej. Już jest na połowie niebios. Po srebrze promieni, po Boskim przepychu, po gwiazdach blednących dokoła, po majestatycznym pochodzie, po oku jakby łzami zaćmionem, poznaję królową nocy.
Scena się zmieniła. Chmurka jest kochanką księżyca. Odkąd się pojawił, płynie, idzie za nim wszędzie, miesza się z jego promieniami, zazdrosna o kochanka, stara się go zasłonić przed oczyma światów, które zdają się mu przesyłać wejrzenia czule. A Mont‑Blanc odziany jest suknią tkaną z bladych promieni i mrocznej pary; kilka gwiazd tylko błyszczy ponad tem czołem, dla którego niegdyś słońce niedość posiadało promieni. Śniegi, które kilka chwil temu miały dyament tkwiący w każdym płatku, teraz przyćmione i bezbarwne. Zdaleka góra zdaje się być przegrodą rozciągniętą między niebem i ziemią, ale przegrodą słabą, z mgieł utworzoną i chwiejną; z każdą chwilą sądziłbyś, że się rozwieje. Lecz nie, to tylko promienie księżyca się chwieją. Ona zawsze jest wielka, wspaniała i nieruchoma. I dniem i nocą zawsze jest blizka niebios. Na wiosnę śnieg wieczny błyszczy na jej czole i [ 169 ]harmonia sfer umiera na jej skałach niewzruszonych, które na tyle pokoleń patrzyły mrących u ich stóp. A z tych pokoleń zaledwo niektórzy śmiertelnicy dosięgli jej czoła; są to liście uniesione wiatrem zimowym, podczas gdy tyle tysięcy innych więdnie na dole.
Przypisy
edit
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |