Legiony polskie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Legiony polskie |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały tom V |
Indeks stron |
Był to piękny czyn poświęcenia, kiedy oddziały polskie po rozbiorze nieszczęśliwej ojczyzny i bezowocnych wysiłkach zwrócenia jej swobody, zebrały się pod rozkazy generała Dombrowskiego i pod imieniem Legii Nadwiślańskiej szły do Włoch, aby zerwać kilka liści wawrzynu i bić się jeszcze do tchu ostatniego, ponieważ wielki człowiek obiecywał za cenę ich krwi wskrzesić dawną świetność ukochanej ich ziemi.[1]
Był to piękny ranek majowy, kiedy nieustraszeni ci wojownicy opuszczali granice Polski, której większość z nich nigdy nie miała już ujrzeć. Błyszczące słońce lało na nich potoki światła; dzida kawalerzysty i szabla dragona, i bagnet piechura i hełm kirasyera błyszczały w promieniach. Wszystko to razem było niby obietnicą wieczystej chwały, lub też gorzkiem szyderstwem z boleści rozdzierającej ich duszę, bo opuszczali ogniska domowe, których płomień łagodny świecił się niegdyś nad ich kolebką.
Otaczała ich wielka piasczysta równina pokryta jodłami, których ponurą barwę ożywiała świeża rosa wiosenna. Opodal ruczaj wił się, a brzegi jego skropione łzami jutrzenki, kapiącemi z wierzb płaczących, odbijały się we wodzie. Dokoła trawa wilgotna rosła; a posłuszna każdemu tchnieniu wietrzyka poruszała się w różne strony, bądź kołysząc się miękko, to zginając się, to za chwilę podnosząc z wdziękiem. W dali rozległe łany tworzyły tło [ 161 ]uśmiechnięte, a na nich kiełkujące zboże wznosiło się w kępkach zieleni. Tu i owdzie, wioski rozsiane, chaty samotne dopełniały obrazu; żółte ich strzechy i białe opłotki odbijały pięknie od jego ram ciemnych. Gdzieniegdzie można było spostrzedz dzwonnicę kościoła, połyskującą w żywej jasności dnia; daleki odgłos dzwonów dochodził uszu żołnierzy: to modły przyjaciół, których zostawiali za sobą, a którzy towarzyszyli im przy odejściu. Sklepienie niebios usiane było drobnymi obłoczkami, zbierającymi się zwolna dokoła słońca; wszakże jedynie półcień rzucały na świetne jego promienie.
Oddział ustawił się w dwa szeregi podług pułków, a każdy pułk podług batalionów, każdy batalion podług kompanii. Oficerowie pochmurni, milczący, wsparci na szablach stali na czele swoich oddziałów. Oczekiwano na wodza, a z nim na hasło odjazdu.
Ponura rezygnacya malowała się na wszystkich twarzach, od prostego żołnierza począwszy do wyższych dowódców. Niekiedy, co prawda, nagła błyskawica zapału i nadziei, przelatując z szeregu w szeregi, zapalała wszystkie te oczy, które tyle razy patrzyły w twarz śmierci nie drgnąwszy powieką, ale trwało to tylko chwilę, znękanie rozpościerało swą władzę. Pozostawiali braci, krewnych, małżonki swoje, a któż z nich mógł mieć nadzieję, że przyciśnie ich jeszcze do łona? Wszystko, aż do imion, zniknie w dalekiej krainie: ostatnie ich tchnienie nie rozpłynie się w ojczystem powietrzu, ostatnie wejrzenie nadaremnie szukać będzie nieba, pod którem dla niektórych upłynęło dzieciństwo, dla wielu pół życia. Żal im było tej ziemi ukochanej, tak żyznej kłosami, tak zielonej bogatemi pastwiskami, tak pięknej chwałą dawną, tak wielkiej wspomnieniami; z którą ziemią się pomieszały prochy ich pradziadów i prochy ich bohaterów, gdzie [ 162 ]drzewo każde, każda roślina była jakby przyjacielem dzieciństwa, gdzie na każdy dźwięk wymówiony, drżało im serce. Umrą od ziemi tej daleko, na obcej glebie, w nieznanych stronach, ale dla niej; i było dosyć: nic nie mogłoby zwrócić z drogi ku południowi lotu ich orłów i ich chorągwi.
Nakoniec na rumaku pustynnym przybył wódz, dumny i piękny męską odwagą. I rozkaz nieodzowny rozległ się z jednego końca wojska na drugi. Ugięły się wszystkie kolana, wszystkie usta wyszeptały krótką modlitwę do Boga. Potem, niżej jeszcze spuścili swe czoła szlachetne, żegnali się z ziemią rodzinną całując wyschły pył piasków; i nie mogli odeń ust swych oderwać. Rzekłbyś, pożegnanie z uwielbianą kochanką. Później wzięli szczyptę tej ziemi i zawiesili ją sobie na piersiach, każdy jak mógł: oficerowie w medalionach złotych i srebrnych, niektórzy w jedwabiu i aksamicie, żołnierze w zwitkach płóciennych. Potem w milczeniu, ze łzami w oczach, powstali. Chwilę jeszcze stali nieruchomi, jakby nie mogli się oderwać od tej matki ich wspólnej; potem cała kolumna poruszyła się i poszła krokiem pośpiesznym. Zagrały bębny, ozwały się trąbki, chorągwie rozwinęły się na wietrze i każdy energicznie ruszał drogą nową: chwila słabości minęła. Opuścili ojczyznę i braci, ale za nią, dla nich poszli walczyć; a jeśli nie mogli powrócić im szczęścia, przynajmniej ostatnim odblaskiem chwały uświetnili posępny grób Polski. Ich siła, odwaga, nadzieja, wezbrały na nowo; śpiewy wojenne stopniowo wznosiły się w powietrze, a oczy ich odzyskały dawny swój ogień. Był to śpiew męczenników.
Oto jak rozpoczęli ciężką i długą drogę, przygód pełną.
∗ ∗
∗ |
Brzegi Padu i Tybru słyszały szmer ich pochodu; groby Scypionów i Cezarów widziały ich mijających. Most Arcoli[2] ugiął się pod ciężarem ich broni, kiedy pomknęli śladem zwycięskiego sztandaru, który długo powiewać będzie pod tchnieniem uwielbienia stuleci. Wody Trebii zmieszały się z krwią ich szlachetną, a baszty Wenecyi lśniły blaskiem ich szpad. Sztandary swoje zatknęli na szczycie Kapitolu a wieczne miasto powtarzało ich okrzyki zwycięskie. Jak wicher przelecieli starożytną Auzonię[3]; niebo Neapolu uśmiechało się nad ich głowami i płomień Wezuwiusza wybuchał obok nich; lecz zmniejszała się ich liczba z dnia na dzień, z potyczki na potyczkę, z pochodu na pochód.
Krzyż ich mogił błyszczy nieśmiertelnym blaskiem na brzegach Anio i na słodkich wybrzeżach Sorrento; na czarnych szczytach Apeninów i przy Adryatyku, którego fala każda rozbijając się o skały, zdaje się szeptać za nich modlitwę żałobną, i na brzegach Śródziemnego morza, które wielką swą ciszą czci ich odpoczynek. Wszędy, szafując życiem i odwagą, wszędy z czołem uwieńczonem laurami zwycięstwa, bez wyrzutu, bez skargi zamykali oczy. Kilka tysięcy, pełnych sił i męstwa, wyruszyło do Włoch: niektórzy tylko powrócili do kraju; inni śpią snem wiecznym na dalekich wybrzeżach, z piersią przebitą ciosem śmiertelnym, a obok nich spoczywa szabla groźna, która nie pierwej wypadła im z dłoni, aż dłoń ta zmartwiała.
∗ ∗
∗ |
całą Europę; lecz wszędzie, pośród piramid starego Egiptu, pod cieniem bananów w San‑Domingo[4], na szczytach Sierry‑Moreny[5], wśród tajemniczych zakrętów Alhambry, na czarujących brzegach Renu, wśród mirtów i pomarańcz kwitnących wzgórzy Italii, w gwarze wielkich miast i w ciszy grobowej pola rzezi, gdy śmierć skończyła swe dzieło, wszędzie myślał o równinach ojczyzny i pragnął ją ujrzeć jeszcze. Teraz, kiedy spełniało się nakoniec to pragnienie jego serca, ta wizya jego snów, to życzenie całego życia, pełnego wstrząśnień i wzruszeń, w jakimże stanie ją odnajdywał!... A przecie cały wiek swój młody spędził na polu bitew, w pośród tysiąca niebezpieczeństw, a później poświęcił swój odpoczynek i ostatek swych lat, spodziewając się, że wróci tu, że zastanie ojczyznę swą wspaniałą i dumną, jak za pięknych dni Chwały! A teraz, wróciwszy pod dach ojczysty, będzie słyszeć [ 165 ]westchnienia, żale i płacze żałoby; i nie będzie mógł umrzeć szczęśliwy, i długa nadzieja zawiodła!
Smutnie przeszedł miejsca, które porzucił w swej młodości, w piękny poranek majowy; a kiedy sądził, że jest daleko od wszelkich oczu, odetchnął całą piersią powietrzem rodzinnem; i powietrze to przypomniało mu jego dzieciństwo, pieszczoty matki, śpiewy piastunki, błogosławieństwo starego ojca; i łza spłynęła z pod jego powieki, której nigdy nie zamknęło niebezpieczeństwo. Obejrzał się jeszcze, czy go kto nie widzi; potem, zanurzywszy rękę w zanadrze, wydostał zwitek mały: podniósł go do ust, rozwinął i żółty proch rozprysnął się dokoła, a potem upadł na piasek.
„Ziemio polska, wróć do swej matki“, rzeki stary żołnierz. „Niosłem cię przez świat cały, przyciśniętą do serca; a teraz oddaję cię, skąd wziąłem.“
Westchnął, a rzuciwszy ku niebu wejrzenie wzruszone, w las się zagłębił, postępując swą drogą.
Przypisy
edit- ↑ W rzeczywistości legiony składały się bądź z ochotników, uciekających z kraju, bądź z dezerterów i jeńców Polaków z wojsk austryackich.
- ↑ Pod Arcole (cz. Arkole) 1796 pobili Austryaków, nad Trebią 1799 Suworów Francuzów.
- ↑ Auzonia — Włochy.
- ↑ Do San Domingo (Haiti) na pewną śmierć Napoleon wysłał część Legionów.
- ↑ Sierra Morena — góry hiszpańskie.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |