Sady (cykl)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leopold Staff
Tytuł Sady
Pochodzenie Sady
Data wydania 1919
Wydawnictwo Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tomik
Indeks stron
[ 11 ]

SADY.




[ 13 ]

SAD W ŚNIEGU.


Sad w śniegu martwy! Dobry sad nie żyje!
Zmarł po rodzenia macierzyńskiej pracy:
Pnie poskręcane kurczowo, jak żmije,
Gałęzie, niby olbrzymi robacy.

Czereśnie, śliwy, grusze i jabłonki,
Na zimnej śniegu bezdusznego ścieli,
Są, jak w grobowcu rozsiadłe pająki
Na śmiertelnego prześcieradła bieli.

Rozkwitłe kwieciem bezowocnem śniegu,
Z srogiego zimy surowej ortylu,
Drzewa, rzędami stojące w szeregu,
Zakrzepły w niemym, nieżywym kadrylu.


[ 14 ]

Sad ograbiony z liści, nagi, goły,
Śpi, w przeszłość zmarłą wspomnieniem wtopiony:
Śnieg go ofruwa, niby białe pszczoły,
Jak owoc czarny, obsiadły go wrony.

Wicher go twardy i mróz ostry siecze
I beznadziejność rozpaczną podwaja...
Jednak nad sadem czuć tajemną pieczę,
Troskę świętego zimy, Mikołaja.

Starzec brodaty, spraw zimowych świadom,
W nagrodę za to, że na swe choinki
Zieleń radosną zabrał szczęsnym sadom,
Owoc pozłocił zaś na upominki:

Sypnął obfitą śnieżycą z rękawa
I, wytrząsając kaptur swój i szatę,
Sprawił, że bujna, ślepiąca kurniawa
Sad, jak filigran, tuli w miękką watę.

Sad pobielony wapnem na pniach dołem,
Zda się, w pończochach szarych w pierzu stoi

[ 15 ]

I zabezpieczon puszystym żywiołem
Do wiosny, już się przeziębić nie boi.

A śnieg wciąż sypie, sypie bez pamięci,
Bo, z Mikołaja świętego przyczyny,
Przychylni sadom, w niebie Wszyscy Święci
Trzepią gorliwie swe grube pierzyny.



[ 16 ]

SAD O PRZEDWIOŚNIU.


Zaledwie zimy minęła pogróżka,
W łagodnym, miękkim i tkliwym powiewie,
W sad nagi wchodzi wiosna, nowicjuszka
Skromna, co jeszcze o swych czarach nie wie.

W powietrzu srebrna mglistość pozimowa...
Tu i tam jeszcze w szczelinie głębokiej
Szczypta się śniegu ostatniego chowa,
Jak białe pióro w ciemnych skrzydłach sroki.

Sad cichy, niemy, pusty. W monotonnej
Szarości ziemia, co woń ostrą szerzy,
Siwo-brunatna, jak habit zakonny,
W pokutnym półśnie umartwienia leży.

Oczekiwaniem tęsknie-nudnem chora,
Pręży gałęzie drzew, jak owad macki,
Czyli się przecknąć do życia już pora,
Czy już przymrozek nie czycha z zasadzki.


[ 17 ]

z oddali, która głosy tłumi sennie,
Jakoś inaczej, niż zwykle, kur pieje,
Dziwnie piotrowo, wieszczo, przedwiosennie,
Budząc niepokój razem i nadzieję.

Jest coś przyszłego, nienarodzonego
W przestworzu, które zdaje się, jak próżnia,
Kędy serdeczna czczość i mdłość się lęgą,
A zmartwychwstania wielki cud się spóźnia.

Drzewa splątane gołych koron gęstwą,
Co jak szkielety stoją czarnokostne,
Owiewa jakieś nieme nabożeństwo,
Jakieś milczenie twarde, wielkopostne.

Sad w ascetycznej zadumie śni cichy,
Nagi, jak z cierni wieniec Męki Pańskiej,
Którą ćwierkaniem głoszą wiosny mnichy,
Wróble, w szarości swojej franciszkańskiej.



[ 18 ]

SAD W DESZCZU.



Na sad z chmur powiał dreszcz...
Na sad rozkwiecony, co w dusznym bezwiewie,
W spiekocie śnił parnej o chłodnej ulewie
I budzi się jabłoń z drętwoty i grusza
I kwietno-dziewicze gałęzie porusza,
Przeciąga kobieco-cieliste ramiona,
Z bezruchu tchem wiatru świeżego zbudzona.

I nagły lunął deszcz!
Już słodki kwiat wonny z pragnienia nie zemrze:
Deszcz ciepły szeleści i szumi i szemrze
I pieści i łechce i miękko łaskoce
I budzi w zalążku drzemiące owoce...
Na kwiecie różowe i białe — łzy roni,
Na kwiecie czereśni i grusz i jabłoni.

Jak wyzwolony z kleszcz,
Kwietnemi gałązek kołysze sad berły
I pije łzy rosy i pije dżdżu perły,

[ 19 ]

Łzy złote i srebrne, kropliste djamenty...
A gęsto spadając, deszcz w chmurach poczęty
Porywa gałęziom kwiat śnieżny z swym biegiem
I zlata na ziemię szerzącym woń śniegiem.

Lecz już, pogody wieszcz,
Z chmur krąg siedmiobarwnej pojawia się tęczy,
Tryumfu łuk drzewom z swej czyniąc obręczy.
Skrzy w łonie każdego kwietnego kielicha...
I zwolna ulewa ustaje, przycicha
I jeno z gałęzi, z kwiecistej drzew chmury,
Za wiatru powiewem deszcz sypie się wtóry.

Ucichł... I tylko świerszcz,
Co ukrył się w trawie, uchodząc kąpieli,
Świeżością obmytej się ziemi weseli
I sykiem swym drobnym, nieśmiało i głucho,
Wilgotny syk deszczu powtarza na sucho
I, ciurkiem wstrzykując swój szelest w milczenie,
Przedłuża już schnącej ulewy wspomnienie.



[ 20 ]

SAD W KSIĘŻYCU.


Baśń, czy nie baśń?
Rozmajaczony półsenną jawą,
Kiedy półmiesiąc łuk srebrny napnie,
Sad w czarodziejską zapada jaśń,
Co się rozprzędza widmowo, mgławo,
Że z drzew bieleją jeno pnie w wapnie,
A w szarym cieniu gałęzie giną,
Jak sieć koronek za pajęczyną.

Sen, czy nie sen?
Pni pobielonych lśnią kolumnady,
Co, zda się, z nikąd gdzieś w nigdzie wiodą,
Po nitce, którą tka światła len.
A przez przeźroczych liści arkady,
Gwiazdy wieczystą błyszczą urodą,
Jako zgubione ziarna z pokosów,
Wśród których księżyc legł, sierp niebiosów.

Czar, czy nie czar?
W czem czar? Coś blado się przypomina,

[ 21 ]

Jakby się tu już było — nie było:
Urok, co dotąd trwa, chociaż zmarł.
Coś się natrąca, świtać poczyna,
Lecz niknie z pierwszą myśli wysiłą:
Coś najważniejsze, nieprzypomniane,
Co budzi słodycz, czy smutku ranę?

Cud, czy nie cud?
Coś się nawodzi, coś się majaczy,
Co ma z wiecznością najgłębszy związek,
Lecz nie chce z mrocznych wybłysnąć złud...
Pamięć się trudzi, lecz nie przybaczy,
Lecz nie przypomni z drżenia gałązek,
Przecz czar ma cisza i pusta ścieżka,
Gdzie nieobecność człowieka mieszka...

Sad, czy nie sad?
Niskich jabłonek ciężkie owoce
Lśnią, jak dar szczęścia w snach przyrzeczony...
Coś jest — a niema... z przed lat... z przed lat...

[ 22 ]

Sad zaprzepadłe ludziom śni noce,
Spłakany rosą, jak Raj Stracony,
Który w perłowem księżyca mleku
Łka po wygnanym z niego Człowieku...



[ 23 ]

SAD W SŁOŃCU.

 

Tłem mając białe ślepiąco lamusy,
W słońcu, co dziwy dojrzewania iści,
W płomiennym skwarze, w mdlejącym upale,
Pod szczęśliwymi niebiosów turkusy,
Sad kryje w rzeźbie szmaragdowych liści
Rubiny wiśni i jabłek korale.

Zda się, twór baśni, przez karły-garbusy
W drogich kamieniach kunsztem wyrzezany
Ostrymi rylcy słonecznych promieni,
Stoi przez wiewu najlżejsze zakusy
Nieporuszony, sztywny, niezachwiany,
Klejnot przetkany grą świateł i cieni.

Zaklęty w ciąży bezwładnej przymusy,
Sad drzew swych skarbce bogate roztacza,
Zapadłszy w błogiej bierności letargi.
A w dole słońcem pstre muraw obrusy
Ścielą się, niby złota sieć rybacza,
Pod owoc krwawy, jak wilgotne wargi.


[ 24 ]

Owoce słodkie, lepkie, jak całusy!
Jak piękne winnyby być dłoni naszej
Czyny, — o, wszystkie czyny wszystkich dłoni,
Które sięgając po te ust pokusy,
Czerpią do czynów moc z tak pięknej paszy,
Z cudnych owoców wiśni i jabłoni.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false