Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 5 ]
I.

 Godzina ósma wieczorem.
 Wśród zapadającego zmroku rysują się wyraźnie na szczycie płasko wzgórza kontury wspaniałego gmachu.
 Zmierzch spływa zwolna, a mimo to w zamku światła jeszcze nie rozpalono. Chwilami tylko wpadające z zewnątrz migotliwe odbłyski oświetlają głębię obszernej sali, na park wychodzącej, w której wielkie drzwi oszklone sięgające aż ponad sklepienie, otwierają się na balkon.
 Ściany tej wielkiej sali pokrywają bogate tkaniny flandryjskie, objęte listwami z dębu przez czas zczerniałego.
 Na obiciach rzędy rodzinnych portretów przedstawiają to rycerzów, zakutych w zbroice, to innych w dworskich ubiorach.
 Na wprost owych olbrzymich balkonowych podwojów, widać dwoje drzwi dębowych, a miedzy niemi monumentalny kominek, z umieszczona po nad nim tarcza herbowa na tle lazuru ze złotem, zdobna hrabiowska korona. Podtrzymują tarczę dwa lwy walczące, a jako dewiza heraldyczna, wyryte na około te słowa:

D'Areynes’owie zawsze na czele.”

 Kredensy, szafy, stoły i krzesła, zapełniające salę, wszystko to, jak dziś nazywają, staroświeckie, misternej roboty, we wzorowym porządku utrzymane.
 Na wysokiem sklepieniu, malowane skrzynie od prochu błękitne i czerwone, otaczają zwoje białych lilij.
[ 6 ] W tej wielkiej sali, jaka opisaliśmy, mrok coraz większy zapada. Słychać z oddalenia głuchy huk dział, łączący się z trzaskiem karabinowych wystrzałów, jakie ponurem echem rozbiegają się po szczytach okolicznych gór i lasów.
 Po za oszklonemi balkonowemi drzwiami, z czołem wspartem na szybie, stoi starzec wyniosłego wzrostu. Spojrzenie utkwił w horyzont, którego głęboka ciemność, jak gdyby wzrokiem przebić pragnąc, z wzrastająca trwogą nasłuchuje huku kanonady.
 Powieść nasza rozpoczyna się w pierwszych początkach Września, w owym roku strasznym, gdzie właśnie dnia tego od godziny piątej po południu, walka nierówna, zabójcza, prowadzona była między dywizją francuzkiej armii, a całą massą wojsk niemieckich.
 Opisany przez nas zamek de Fenestranges, należał do okręgu tegoż nazwiska. Położony w departamencie Meurthe i Moselle, wraz ze znajdującą się przyległą mu wioską, loży na głównym punkcie trójkąta, utworzonego przez miasta: Metz, Nancy i Strasburg, a tym sposobem w pobliżu granicy Wielkiego księztwa Badeńskiego.
 Ten gmach wspaniały, należący niegdyś do książąt Lotaryńskich, datuje swoje istnienie od czterech wieków.
 Zbudowany wśród odwiecznych lasów, w których część wycięto na park, obwiedziony murem, zachował wśród XIX-go stulecia swój wygląd feodalny, zarówno jak i jego właściciel, hrabia Emanuel d’Areynes, który pomimo minionych lat siedmdziesięciu czterech, zachował imponującą postać dawnego dzielnego rycerza, jednego z owych, noszących wysoko sztandar Francyi, a wraz z nim i jego chwałę.
 Hrabia, jak mówiliśmy, był mężczyzną wyniosłego wzrostu, mimo to trzymał się prosto, a jego chód był tak krzepkim, jak przed laty trzydziestu.
 Szerokie, jego barki zdawały się być utworzonemi do dźwigania rycerskiej zbroicy pradziadów, a jego olbrzymie ramię do władania ciężką lancą, lub szpadą.
 Na obliczu starca zaledwie kilka zmarszczek dostrzedz się dawało, a jego oczy, o źrenicach błękitno stalowych, nie [ 7 ]utraciły młodzieńczego blasku, silne wszelako rumieńce na twarzy, tworzące dziwną sprzeczność z włosami i brodą śnieżno białą, znamionowały w nim skłonność do apopleksyi.
 Z zaciśniętemi pięściami, wzrokiem pałającym nienawiścią i gniewem, stoi w oknie uparcie, badając zaciemniony widnokrąg, rozświetlony chwilowo armatniemi wystrzałami, które w nastąpionych przerwach czynią ciemność bardziej jeszcze głęboką.
 Nagle uderzył nogą z wściekłością, tak, że posadzka zadrżała.
 — Czyż znowu zwyciężą? — wyszepnął głucho, — Bóg miałżeby być przeciw nam? O! Francjo... jestżeś więc przeklętą? Jestżeś zawyrokowaną?!..
 A po tych słowach, wróciwszy na swoje obserwacyjne stanowisko, wsparł znowu czoło na szybie.
 Kilka minut upłynęło w milczeniu, pośród którego lekki szmer zwrócił jego uwagę.
 Zdawało mu się, że ktoś puka lekko do drzwi sali. Natężył słuch, by się przekonać o prawdzie.
 Puknięto mocniej tym razem.
 Hrabia postąpił ku środkowi i silnym głosem:
 — Proszę wejść! — zawołał.
 Drzwi się otwarły, a w nich ukazał się mężczyzna piędziesięcioletni, czarno ubrany, trzymający zapaloną lampę w reku.
 Postawiwszy światło na stole, cofnął się ku drzwiom, oczekując rozkazów.
 Był to kamerdyner, a razem zaufany powiernik pana d’Areynes.
 — A! to ty Rénaud... — rzekł, spostrzegłszy go hrabia. — Przynosisz że mi jaką nową wiadomość, a nadewszystko szczęśliwa?
 — Niestety! panie hrabio, nic pomyślnego!
 — Niemcy wiec?...
 — Zajęli drogę do Nancy!
 — I idą naprzód?
 — Rzecz pewna, ponieważ dobiega huk armat...
 — A zatem, bijemy się, cofając? Jeden raz wiecej zostaliśmy zwyciężeni!
[ 8 ] Gdy mówił to, usta mu drżały z wściekłości i upokorzenia,
 — Można się obawiać wszystkiego! — wyszepnłą Rénaud z przygnębieniem.
 D’Areynes pochylił głowę, a silne drganie, podobne do agonji umierającego, wstrząsało jego barkami, poczem, nierównym gorączkowym krokiem, zaczął przemierzać salę, wymieniając urywane słowa.
 Nagle, zatrzymał się na wprost służącego, zapytując.
 — Rajmund Schloss jest w zamku?
 — Wyszedł.
 — Sam?
 — Sam, panie.
 — Dokąd poszedł?
 — Połączyć się z przyjaciółmi, swemi współziomkami.
 — Prawda.... noc szczególnie im sprzyja na urządzanie tych łowów na przednie straże niemieckie.
 Tu starzec westchnął głęboko, a po chwili:
 — Daremne poświęcenia! — wyszepnął. — W obec przemagającej liczby, są bezsilnemi.
 — Nie byliby niemi, gdyby wszyscy chcieli ich naśladować; — wymruknął Rénaud.
 — Masz słuszność, ale nie wszyscy są im podobnymi. Tem mocniej podziwiam odwagę tych ludzi, ich patryotyzm i zaparcie się siebie. Potyczki w ciemnościach nocy są bardzo niebezpieczne. Podejmujący je, są prawdziwymi bohaterami. Lecz na co się to przyda? Co może zdziałać jeden przeciw tysiącom? Gdyby Rajmund padł w tej walce, śmierć jego nie przyniosłaby pożytku. A! czyliż na to Bóg mi żyć jeszcze pozwala, abym patrzył na siłę brutalną, przewodniczącą prawu, i depcącą je nogami?
 Hrabia mówił to silnie wzburzony, żyły mu nabiegły na skroniach, a rumieńce na jego twarzy, przybrały fijoletową barwę.
 — Uspokój się pan, zaklinam!... — prosił Rénaud ze wzruszeniem.
 — Uspokoić się... czyż podobna w obec tego co się dzieje?
 — Pan sobie szkodzisz na zdrowiu!...
[ 9 ] — Eh! co to znaczy!... Radbym umrzeć! — O! czemuż nie umarłem przed ta fatalna wojną!... Szczęśliwi, którym nie dano widzieć Francyi upokorzonej!
 Oczy hrabiego d’Areynes krwią zaszły, żyły na skroniach wyprężały się z każda chwilą coraz bardziej.
 Nagle przerwał i zwrócił się ku drzwiom, któremi wszedł jego sługa.
 W tych drzwiach, popchniętych gwałtownie, ukazał się mężczyzna trzydziesto kilkoletni i wbiegł z pośpiechem do sali.
 Ubrany w kostyum strzelecki z ciemno-zielonego aksamitu. trzymał w ręku karabin. Twarz jego zczerniałą, była od prochu i dymu.
 Hrabia podbiegi z okrzykiem ku niemu.
 — Nareszcie jesteś, Rajmundzie, — zawołał. — Jaka mi przynosisz wiadomość?
 — Klaudyusz Reiss padł obok mnie zabity! — jęknął głucho Rajmund...
 — Znowu zatem mniej o jednego dzielnego!...
 — Jakób ranny....
 — Niebezpiecznie?
 — Obawiam się tego.
 — I on więc jeszcze!...
 — Trzeba nam się było bić, cofając, ponieważ zostaliśmy otoczeni. Otóż i porażka!...
 — Znowu porażka!
 — Tak i wszędzie!... — zawołał Rajmund z wściekłością. — Ach! — jesteśmy zgubieni!
 Tłumione łkanie rozdzierało mu piersi.
 — Zgubieni.... — powtórzył hrabia, — lecz nie bez nadziei?
 — Bez nadziei!
 — Nie! — nie wierzę ci!... Niechcę ci wierzyć!
 — Widocznie, że pan o niczem nie wiesz. Sedan zotał wzięty przez Prusaków!!
 Hrabia przerażony, z rozszerzonemi oczyma, otworzył usta, jak gdyby chcąc wydać krzyk grozy, ale ten krzyk zamarł w milczeniu.
 — Armija francuzka została uwiezioną!
 — Niepodobna!... niepodobna!... jąkał pan d’Areynes.
[ 10 ] — Marszałek Bazaine zablokowany w Metzu z dwustoma tysiącami ludzi!
 — Wyjdzie z tamtąd, i rozpocznie walkę na nowo.
 — Żadna walka nie będzie już możebna, — mówił Rajmund zaledwie dosłyszanym głosem. — Cesarz Napoleon oddał szpadę królowi Pruskiemu. Jest więźniem, tak jak i cała jego armija!
 Tym razem, straszny okrzyk wściekłości wybiegł z piersi hrabiego, wzniósł drżące ręce w górę, ku sklepieniu, wołając:
 — A zatem koniec wszystkiemu!... Przed upływem dwóch tygodni Prusacy staną u bram Paryża!... O! czemuż ziemia ich niepochłonie.... a nasze działa nierozniosą kartaczami tych hord najezdniczych? Czemuż uczucie nienawiści nie poda tym wszystkim, którzy broń nosić monie natchnie odwagą bronienia swych ognisk domowych, i pokonania najeźdcy?...
 Straszną była rozpacz starca!
 Kłęby białej piany zaczęły się ukazywać w kątach ust jego. Twarz skutkiem napływu krwi zmieniła się do niepoznania. Usta, poruszane nerwowem drganiem, wygłaszały bełkotliwe bez związku wyrazy, gdy nagle, obezwładnione to ciało, jak dąb, podcięty toporem, runęło całym ciężarem na podłogę.
 Rajmund wraz z Piotrem Rénaud, poskoczyli ku panu d’Areynes, usiłując go podtrzymać, niestety, było już za późno.
 Upadli na kolana obok obezwładnionego.
 — Boże! — mój Boże! — wołał kamerdyner, blady z przerażenia, — to atak apopleksyi! Było to do przewidzenia! Od rozpoczęcia się wszystkich tych strasznych wypadków, pan hrabia trapił się, szkodząc sobie na zdrowiu, aż i ot! co nastąpiło!
 — Co począć? — pytał Rajmund, nie mniej przelękniony.
 — Ach! czyż ja wiem?!
 — A jednak trzeba coś przedsięwziąć.... Nie można dozwolić mu umrzeć bez ratunku. Trzeba doktora... jak najprędzej doktora Pertuiset.
[ 11 ] — U niego.... w Fenestranges.
 — Od dwóch dni zaciągnął się jako lekarz do wojennych ambulansów. Nie odnajdę go! Bądź co bądź biegnę, może się dowiem, gdzie on jest.
 Tu Rajmund Schloss poskoczył ku drzwiom.
 W chwili, gdy miał próg przestąpić, cofnął się, a na jego obliczu zawidniała trwoga i przerażenie.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false