Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 205 ]
XXXV.

 Hej! potrzebuję trzech ludzi dobrej woli!-zawołał nagle Duplat.
[ 206 ] — Jesteśmy! — odpowiedzieli razem żołnierze.
 — Trzech mi tylko potrzeba. Najprzód ciebie — dodał, wskazując na wielkiego draba w czerwonej koszuli i kapeluszu z piórami, który służył niegdyś w korpusie garybaldczyków.
 — Wezwany, zbliżył się ku niemu, poczem Duplat wybrał dwóch innych.
 — Cóż tedy robić mamy? — zapytali.
 — Wszystko to, jestem pewien, podoba się wam moi chłopcy, lecz o tem, potem. Najprzód, niech który z was pobiegnie do kupca win i każe mu przygotować śniadanie na jedenastą godzinę, śniadanie wytworne!... na dwadzieścia jeden osób! Ja dziś funduję!
 Głośnym „hura“ przyjęto te propozycję.
 — Niech żyje kapitan! — krzyczano z zapałem.
 — Chcę odbyć tu wesele, w spokojności, zdala od kul, przesyłanych mu przez Wersalczyków. Dalej więc!... w drogę... ty, stara czerwona koszulo!... Biegnij, a prędko!
 — Dobrze! lecz gdzież moneta?
 — Oto jest! — odrzekł Duplat i z dumą sięgnąwszy do kieszeni, wydobył z niej garść złota.
 — Ha! ha! luidory? — wołali w uniesieniu, ujrzawszy napełnioną nimi rękę dowódzcy.
 — Obłowiłeś się widocznie, kapitanie, w ministeryum finansów przy podpalaniu — rzekł, śmiejąc się jeden.
 — Mylisz się. To podarunek, od mojej narzeczonej — odrzekł wesoło Duplat.
 — Chwacka dziewczyna, do pioruna!
 Kapitan zaczął rachować sztuki złota.—
 Dwadzieścia jeden śniadań, po trzy franki na osobę, nie licząc wina, to wyniesie ogółem sześćdziesiąt trzy luidory... Masz stary siedemdziesiąt!... przedstaw się po pańsku i zapłać naprzód. Powiedz zarazem kupcowi, że gdyby śniadanie było liche, albo zostało podane niedbale, przyjdziemy z bronią w ręku żądać od niego zwrotu pieniędzy. Leć! każ sobie bramę otworzyć!...
 — Dobrze, to na jedzenie — odparł garybaldczyk — a wino?
 Znajdziemy je tam na miejscu.
 — A kawa?
[ 207 ] — Ma się rozumieć, że wliczoną będzie w to śniadanie.
 — A likiery?
 — Kupiec nam je dostarczy.
 Garybaldczyk zgarnąwszy pieniądze, pobiegł szybko do składu win, znajdującego się w pobliżu Saint-Gervais.
 Duplat zwrócił się teraz do jednego z dwóch drugich wybranych przezeń żołnierzy.
 — Biegnijcie oba do składu spirytualii — rzekł do nich na róg ulicy Lemiere i Belleville. Przyniesiecie ztamtąd piećdziesiąt litrów „picolo“. Jest ono dobre, wiem z doświadczenia. Prócz tego dwadzieścia pięć litrów rumu i pięć absyntu. Dalej!
 — A moneta? — zapytał żołnierz.
 Duplat wybuchnął śmiechem.
 Czy oszalałeś? zawołał na co moneta? Zapomniałeś o prawach rekwizycyi? Znajdujemy się w Paryżu... jesteśmy jego panami. To kupieckie szubrawstwo powinno się uważać za szczęśliwych, jeżeli może spłacić napojem dług obrońcom Kommuny. I wziąwszy arkusz papieru pisał, co następuje:

REKWIZYCYA.
 „Rozkazujemy dostarczyć pięćdziesiąt litrów picolo, dwadzieścia pięć litrów rumu i pięć litrów absyntu.
 Naczelnik strażniczego posterunku przy bramie
Près-Saint-Gervais.

 Paryż 27 Maja 1871 roku.  Podpisał zmyślone nieczytelne nazwisko i podał oczekującemu żołnierzowi mówiąc:
 — Bierz i leć!
 Żołnierz nie ruszył się z miejsca.
 — A jeśli kupiec nie zechce wydać bezpłatnie? zapytał.
 — Weź z sobą bagnety — odparł Duplat — gdyby uparcie odmawiał, przybij mu pierś. — Na przód marsz...
[ 208 ] W ten sposób wszyscy noszący mundur Kommuny zabierali gdzie się tylko dało i co się dało, w owych dniach krwi i hańbu.
 Właściciel składu win wskazany przez Duplata wiedział, iż należało obawiać się owych rozbójników, poprzebieranych za żołnierzy. Wykonał więc rozkaz nie stawiając przeszkody, lecz myślał:
 — Szczęściem, że już temu koniec się zbliża. Aby się tylko ukazały czerwone pantalony w Paryżu, zniknie to podłe robactwo!
 Dwaj wysłani przez Duplat’a żołnierze objuczeni pakunkami wracali w chwili, gdy i ów garybaldczyk nadchodził z Saint-Gervais’u oznajmując kapitanowi, że zapłacone śniadanie będzie dostarczonem na odwach punktualnie na jedenastą godzinę.
 Okrzyki pełne zapału powitały kosze z butelkami, przyniesione przez żołnierzy, a w oczekiwaniu na owo śniadanie, odkorkowano butelki z absyntem i pić poczęto szklankami ów płyn upajający.
 Po pierwszej kolejce, przywołano stojących na warcie.
 — Chce, ażeby wszyscy uczestniczyli dziś w mojej uroczystości rzekł Duplat ojcowskim tonem.
 Nikt jednak nie zauważył, że wbrew zwyczajowi, sam nie pił wcale.
 Nastąpiła druga kolejka na cześć warty mającej zostać zluzowaną, a później, trzecia i czwarta.
 Większa część kommunistów, połykała absynt, bez likieru, a ów płyn ognity, przepływał jak woda przez ich gardła żelazne, nawykłe do alkoholów.
 Języki się rozwiązały, mózgi majaczeć zaczęły.
 Nadesłano prawdziwe z pod rogatkowej garkuchni śniadanie, w ogromnej ilości, złożone z najrozmaitszych potraw, sałat obficie octem skropionych i serów zabójczo cuchnących.
 Wszystkie te dania przyjęto gorącemi oklaskami.
 Butelki opróżniano ze zdumiewająca szybkością.
 Podano kawę. Rum teraz zaczął przepełniać filiżanki.
 Zaproszeni zbierali ze stołu jedzenie, okruszyny, ażeby nic nie pozostawić.
[ 209 ] Po kawie nastąpił poncz „monstre“ zwany, zapalony w tej samej salaterce, w jakiej podawano sałatę.
 Mężczyźni byli już na dobre pijani; poncz reszty dokonał. Duplat uśmiechał się, widząc tak pomyślny obrót swych planów.
 — Dobrze idzie! — rzekł jeden z obecnych zająkliwym głosem. Przyjęcie wspaniałe!... brak nam tylko kobiet. Gdyby tak można było na prawach rekwizycyi zwerbować ich tu choć z jakie dwa tuziny?!
 Duplat zerwał się z majestatyczną powagą, zmarszczonemi brwiami. Dobył z za pasa rewolwer.
 — Nieważ się powtórzyć tego więcej! — zawołał grzmiącym głosem, podnosząc rewolwer nie waż się!... mówię, inaczej w łeb ci strzelę. Komuna powierzyła nam posterunek, jakiego pilnie strzedz trzeba. Kobiety przeszkadzałyby nam tylko w pełnieniu obowiązków... One tu niepotrzebne! Pijcie, krzyczcie, śpiewajcie, róbcie co wam się tylko podoba, ale bez kobiet... bez kobiet!
 Zaczęto pić na nowo.
 — Ha! ha! — pomyślał Duplat — kobiet im się zachciewa? Tego by tylko jeszcze brakowało, aby zniweczyć me plany! I zakomenderował:
 — Hej! zmienić wartę!
 Sierżant się podniósł.
 Zataczając się i chwiejąc, wywoływał żołnierzy, mających pójść na zmianę. Było ich pięciu, a wszyscy w straszny sposób pijani.
 W kilka minut później szyldwachy, dla których pozostawiono część żywności i napojów, zasiedli przy stole.
 Nie wiele było potrzeba, aby popili się tak, jak ich towarzysze, z których trzecia część leżała bezprzytomnie na materacach rozrzuconych w kątach sali, zmienionej obecnie na sypialnię. Butelki i dzbanki po winie stały opróżnione, niemi na stole dawało się pomiędzy niemi jedynie kilka butelek rumu i absyntu.
 Serwacy Duplat zanosił sam napełnione szklanki leżącym, którzy nie mając siły się podnieść, przybliżali je do ust drżącemi rękoma, rozlewając połowę płynu po ubraniu.
 Powietrze w tej sali było przepełnione zabójczemi wyziewami z wina, potraw i alkoholu.
[ 210 ] Nastąpiła noc.
 Żołnierze będący na warcie, kładli się na trawie, rosnącej na wałach i na dobre chrapali, pogrążeni we śnie głębokim.
 Duplat sam jeden tylko pozostał trzeźwy, spokojny, zadowolony ze swego dzieła, on, współpracownik Merlin’a, poglądając wzgardliwie na tych nędzników, których potrafił uczynić ślepymi, głuchymi, zepchnąwszy na niższy stopień od zwierząt!
 Zegar wierzowy w Belleville wydzwonił wpół do dziewiątej. Powiew wschodniego wiatru przyniósł do uszu Duplata, ów dźwięk oznajmujący mu zbliżającą się chwilę, w której miał otworzyć jak szeroko bramę Saint-Gervais wojskom regularnym.
 Niebo było pochmurne i ciemne. Drobny deszcz padał, przenikliwy lodowaty.
 Duplat, wyjąwszy z kieszeni klucz od furtki w osztachetowaniu, zamykającem fortyfikacje, wziął w rękę zapaloną latarnię, otworzył furtkę i oczekiwał na zewnątrz, po za nią, niespokojny, rozgorączkowany, z natężonym słuchem i piersią z ściśniętą obawą, jakby żelaznemi kleszczami.
 Zdala od strony równiny, posłyszał oddalony tentant, nawet drganie gruntu.
 — Ten głuchy tentent i owo drganie — pomyślał — to oznaka maszerującego Wersalskiego wojska. Powiększający się ów hałas przekonywał, o zbliżaniu się armii.
 Nagle, Duplat zadrżał od stóp do głowy i obrócił się z pośpiechem. Ujrzał po za sobą, od strony Paryża nadchodzącego po bruku ulicy konia w pełnym galopie. Na koniu tym siedział jeździec.
 Serwacy pobiegł szybko naprzeciw niemu. Przy świetle trzymanej w ręku latarni, dostrzegł nadjeżdżającego majora Kommuny, wygalonowanego z pióropuszem u kapelusza.
 — Przywozi mi jakieś rozkazy, —pomyślał. — Zginie, gdyby zechciał wejść na odwach!... I, nabiwszy szybko rewolwer, postąpił na spotkanie oficera, który pędzącego konia nagle w miejscu osadził.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false