Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Dowódzca posterunku?-zapytał major.
— Ja nim jestem-odrzekł Duplat.
— Dla czego ta furta nie zamknięta?
— Ponieważ stojącego przy niej szyldwacha wysłałem na zewnątrz.
— A czemu pan innej warty nie postawiłeś przy otwartej furtce?
— Bo sam czuwam przy niej.
— Każ wyjść żołnierzom z odwachu, ażeby...
Oficer nie dokończył rozpoczętego zdania. Wystrzał z rewolweru zwalił go z konia, jak masę bezwładną. Spadając, pozostawił jedną nogę w strzemieniu.
Koń przestraszony wystrzałem Duplat’a, wspiął się na tylnych nogach, a czując się wolnym, pomknął, jak strzała, pod forteczną drogą, wlokąc wraz z sobą po kamieniach zabitego jeźdźca, z którego wkrótce jedna tylko zakrwawiona masa pozostała.
Ów głuchy odgłos, jaki dochodził zdala, zbliżał się, wzrastał. Duplat zajął swój posterunek przy furtce oczekując.
Nagle ucichł ów odgłos i na paręset kroków odległości, zatrzymała się ściśle zbita gromada ludzi, bardziej czarna, niż otaczające ją ciemności.
Duplat się nie mylił.
Ten ciemny tłum, nagle unieruchomiony w miejscu, była to przednia straż pewnej części armii Wersalskiej.
Kapitan Duplat podniósł w górę latarnię.
Z owej czarnej gromady, wyłoniła się ludzka postać raz z małą eskortą, idącą cicho, ostrożnie.
Człowiek naprzód dążący, zbliżył się do Duplat’a, postępujący za nim, przystanęli.
Ów dowódzca miał na sobie ubiór marynarza. W każdej ręce trzymał nabity rewolwer.
— Wersalczykowie!— rzekł cicho.
[ 212 ] — Merlin! — odpowiedział Duplat, poznawszy mówiącego.
— Tak... to ja! — szpieg odrzekł. — Jest że droga wolną do przejścia?
— W zupełności!
Merlin, odwróciwszy się do towarzyszących, świsnął lekko. Dwaj stojący po za nim marynarze zeszli w podziemną galeryę i stanęli po prawej fortyfikacyi, przy wejściu, spuściwszy broń do nogi.
Wprędce po za niemi, ukazał się jenerał z adjutantem, a dalej major z oddziałem, dowodzonym przez kapitana.
Na rozkaz jenerała, kapitan wszedł na odwach, dokąd towarzyszyli mu Duplat z Merlinem.
Na widok pijanych kommunistów, porozciąganych po różnych kątach sali, kapitan odwrócił się ze wstrętem.
— Powyrzucać tych łotrów w rowy fortyfikacyi! — zawołał. — Niech śpią na trawie!
Rozpoczęto opróżnianie odwachu i za chwilę wszyscy pijani zostali powynoszeni na dwór.
— Gdzie szyldwachy? — zapytał oficer Duplata.
— Znajdują się w takimże stanie bezprzytomnym, jak ci z odwachu.
— Proszę pójść z nami i wskazać miejsca, w których stać byli powinni.
— Jestem na rozkazy kapitana.
Zdawszy straż odwachu porucznikowi, ów oficer linjowego pułku, wziąwszy z sobą dziesięciu ludzi szedł za Duplatem na szczyt fortyfikacyi. Warty związkowych śpiące na trawie, nic nie słyszały. Wyniesiono ich, jak poprzednich żołnierzy do rowów, a zastąpiono Wersalskiemi szyldwachami.
Posterunki zostały podwójnie obsadzone.
Podczas, gdy się to działo, komenderujący jenerał, kazał defilować przed sobą czterem artyleryjskim bateryom, dwom bataljononi strzelców Wińcenskich, oraz dwom pułkom linijnym, którzy rozwinąwszy się szybko około fortyfikacyi, zajęli wschodnią stronę Paryża. Tym sposobem wojska Kommuny zostały od rana wzięte na dwa ognie.
Duplat wrócił na odwach, gdzie Merlin nań oczekiwał.
[ 213 ] Pracowałeś gorliwie — rzekł do niego oto reszta przyobiecanej ci nagrody. I wsunął mu w rękę dziewięć tysięcy franków w biletach bankowych. Teraz uciekajmy! dodał. Brama otwarta. A kryj się gdzie na wsi, zanim nadejdą inne oddziały.
— Jakto?... uciekać, zaraz... natychmiast? — pytał Duplat oszołomiony temi słowy. — Ależ ja muszę wrócić do mieszkania... Nie mogę uciekać w mundurze oficera Kommuny?
— Masz słuszność. Wracaj do domu, zmień swoją skórę co prędzej, zniszcz broń i mundur. Możesz teraz przemknąć się z łatwością na ulicę Saint-Maur, gdzie mieszkasz, lecz śpiesz się, bo wciągu dwóch godzin zdobędziemy Belleville wraz w całym jedenastym okręgiem. Przetrząśnij wszystkie kąty u siebie, gdybyś bowiem został pochwyconym przez nasze wojska w tych galonach, rozstrzelano by cię na miejscu i niemógłbyś korzystać z otrzymanych pieniędzy.
Duplat pobladł.
— Rozstrzelano by mnie? — wyjąknął.
— Och! bez odwołania! Ależ ja służyłem armii Wersalskiej?... dla niej pracowałem?
— Nie ty, ale ja, mój stary, służyłem Wersalczykom — odrzekł Merlin — ty byłeś prostym komparsem, o którego nazwisku niepotrzebuje nikt wiedzieć.
Były sierżant zadrżał od stóp do głowy. Chciał już korzystać z otwartej bramy i uciec z Paryża, do Saint-Dénis lub Bagnolet, lecz mundur mógłby go był zdradzić.
A pieniądze? Ta piękna sumka, ukryta w piwnicy domu, przy ulicy Parmentier? Miałżeby ją na pastwę losu pozostawić? Nie! nigdy!
— Narażasz mnie na djabelne niebezpieczeństwo! ― rzekł do Merlin’a.
— W czem takiem? — odparł tenże, wzruszając ramionami.
— Wprost na rzeź mnie wysyłasz!
— Mówisz to z tchórzostwa! Przekonano się, o ile jestem lepszym niż sądzisz i sam odprowadzę cię do mieszkania. Idźmy.
[ 214 ] Wyszli obadwa z odwachu.
Wojska Wersalskie przestały defilować. Ukazał się cały tłum szpiegów i policyjnych agentów w mieszczańskich ubiorach.
Zajeżdżały powozy, jeden po drugim. W niektórych znajdowali się merowie, świeżo mianowani przez rząd w Wersalu, gotowi objąć swe obowiązki, jak to miało miejsce w okręgach, któremi zawładnęły wojska regularne. W inych karetach przyjeżdżali księża, śpiesząc do objęcia parafii i kościołów.
Merlin zwrócił się do grupy policyjnych agentów, wśród których odznaczał się mężczyzna wysokiego wzrostu, dekorowany, wydając rozkazy.
— Może pan masz mi wydać jakie polecenie? — zapytał go Merlin.
— Tak, staraj się dowiedzieć, co zaszło w merowstwie jedenastego okręgu i przyjdź mnie jak najprędzej o tem powiadomić. Będę oczekiwał na odwachu.
— Wypełnię ściśle — odparł szpieg z ukłonem. — Właśnie odprowadzam do domu jednego ze związkowych, tego który otworzył nam wejście od strony Près-Saint-Gervais.
Tu poruszeniem ręki wskazał Duplat’a oczekującego o kilka kroków od grupy.
Odprowadź go! — rzekł dowódzca.
Oba ci godni siebie towarzysze, znaleźli się wkrótce na wzgórzach Belleville, idąc ku stronie jedenastego okręgu. Po za niemi, w niewielkiej odległości szedł oddział marynarzy.
Punktem wytycznym jedenastego okręgu był cmentarz Père-Lachaise, gdziała artyleryjskie Kommuny grzmiały bezprzestannie, kierując zwoje wystrzały ku Chemin-Vert i ulicy Saint-Maur.
Na wieżach uderzyłą dziewiąta godzina.
Cała akcya wojenna była teraz skoncentrowaną na przestrzeni pomiędzy ulicami Saint-Antoine des Enfants-Rouges, Saint-Martin i przedmieściem Temple.
Kommuniści walczyli z zaciekłą rozpaczą, lecz z każdą nieomal chwilą, zmniejszała się ich liczba.
- [ 215 ] Opuściwszy orszak, niosący do ambulansu siedmiu ranionych kommunistów, Gilbert Rollin biegł z całą szybkością ku Belleville.
Z braku obsługi, wystrzały armatnie z cmentarza słabły widocznie i ucichały.
Kapitan artyleryi związkowych, dowodzący tą bateryą zażądał jak najrychlejszego dostarczenia sobie ludzi z merostwa jedenastego okręgu, gdzie znajdowali się zebrani członkowie Centralnego Komitetu Kommuny, ci przynajmniej, którzy nie myśleli o niczem, znaczna bowiem ich liczba porzuciwszy walkę, dla uchronienia się przed odwetem pod najróżniejszemi przebraniami, powychodziła z Paryża.
Posłano cmentarnej bateryi całą gromadę łotrów dla prowadzenia obrony niedostrzegłszy, że byli pijanymi, a tym sposobem niezdolni do pełnienia służby.
Po nad idącym Gilbertem, kartacze zakreślały ogniste swe koła.
Szedł coraz prędzej, niezwracając uwagi na niebezpieczeństwo, myśląc jedynie o jednej tylko rzeczy, o owem podstawieniu dziecka, które go mogło ocalić, szedł mając przed sobą cel tylko jeden, a mianowicie, odnalezienie Duplata, który wyłącznie w obecnych okolicznościach mógł mu dopomódz w spełnieniu obmyślonej zbrodni.
Droga, którą mąż Henryki iść musiał, chcąc przybyć do Saint-Gervais, była rzecz prostą, tą samą, jaką szedł rano Duplat, udając się na posterunek.
Rollin, minąwszy Père-Lachaise, zwrócił się w ulicę Amandiers.
Wystrzały z ręcznej broni dobiegały zdala. Działa huczeć zaczęły na nowo.
Z głowa na dół spuszczoną, przesuwając się pod ścianami domów, przeskakując napotykane co chwila barykady, powznoszone na wszystkich punktach dla obrony, lecz opuszczone w tej chwili, przesuwał się z trudem, podczas gęsto padającego deszczu, jaki przesiąkał mu przez ubranie.
Po nad Paryżem na wszystkich punktach horyzontu wielkie czerwone światła tworzyły krwawe plamy na czarnem niebie.
[ 216 ] Gilbert wchodząc w ulicę Ménilmontant, cofnął się nagle przerażony.
Granat wybuchnał na dziesięć kroków od niego, bruk przedziurawiając. W pięć minut póżniej druga bomba spadła nieco dalej roztrzaskując się na wszystkie strony z piekielnym hałasem, dziurawiąc mury, wysadzając drzwi i okiennice zamkniętych sklepów.
Droga stawała się szalenie niebezpieczną.
Na szczęście owe bezładne strzelanie z bateryi na Père-Lachaise obrało inny kierunek.
Rollin szybko biedz zaczął, ale zaledwie postąpił kilka kroków, zatrzymał się po raz trzeci.
Napotkał barykadę, którą dwaj mężczyźni przesadzić usiłowali, dążąc w przeciwną stronę.
Spojrzawszy na biegnących, krzyknął zdumiony.
Na ów krzyk, dwaj mężczyźni się zatrzymali.
— Tyżeś to... Duplat? — zapytał Gillbert.
Były sierżant poznał głos swego dawnego kapitana.
— Ja jestem odrzekł, podchodząc do męża Henryki. Co u djabła tu robisz?
— Szedłem, ażeby ciebie odnaleźć.
— Mnie?
— Tak.
— Gdzie szukać mnie chciałeś?
— Przy bramie Saint-Gervais, gdzie powiedziano mi, że stoisz na służbie.
— Ztamtąd powracam w rzeczy samej, ale to wejście wzięte zostało przez Wersalczyków. Część moich ludzi rozstrzelano, a ja uciekam, jak widzisz.
— Idziesz na barykady?
— Nigdy w życiu!
— Gdzież więc tak dążysz?
— Do siebie, do mieszkania, ażeby zmienić zwierzchnią skórę i nie pozwolić się zarznąć czerwonym pantalonom, które zajęły już wzgórza Belleville.
— A więc, ja idę wraz z tobą.
— Gdzie? po co?
— Mam coś do pomówienia... Jest to rzecz ważną i bardzo pilna!
[ 217 ] To mówiąc, Gilbert spojrzał na Merlina, stojącego w pobliżu.
Towarzysz Duplat’a zrozumiał znaczenie tego spojrzenia.
— A więc, zostawiam was! — odpowiedział. Idźcie razem, bez obawy... Do widzenia!
I zniknął wkrótce w jednej z poblizkich ulic.
Duplat z Rollinem szli razem.
Mąż Henryki słusznie osądził, jak widzimy, że były ów sierżant, spodziewając się nowego zarobku, zapomni o tem co nastąpiło. W rzeczy samej Duplat usunął to już zupełnie z pamięci. Jedna myśl obecnie napełniała mózg jego; pośpieszyć i wyjąć jak najprędzej pieniądze ukryte w piwnicy domu przy ulicy Parmentier, poczem powrócić do siebie dla zmiany ubrania.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |