Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 180 ]
XXX.

 Zapomniawszy o głodzie, jaki nie przestawał nurtować z każdą chwilą więcej. Róża nie szła już teraz, lecz biegła, licząc gorączkowo ulice z prawej strony.
 Wreszcie dojrzała oświetlona płomieniem gazu tabliczkę z napisem „Ulica Féron“, a za kilka chwil numer 6 domu.
 Pociągnęła guzik dzwonka, a gdy drzwi otworzone.
 Chwiejąc się weszła do antresoli, zamieszkiwanej przez weszła.
[ 181 ]odźwierną i głosem na wpół przygasłym bez dźwięku, szeptem zaledwie, z wysiłkiem zapytała:
 — Pani Joanna Rivat... tu?
 Nie zdołała dokończyć zapytania, gdy zachwiała się i padła na posadzkę.
 Przestraszona odźwierna w pierwszej chwili nie wiedziała co robić. Róża nie dawała znaku życia.
 Na szczęście przy pomniała sobie, że dziewczyna zanim upadła, pytała ją o jedną z lokatorek.
 Wyszła więc na dziedziniec i zawołała z całej siły:
 — Pani Rivat! hej! pani Rivat!
 Po paru chwilach otworzyło się okno na czwartem piętrze, a w nim ukazała się głowa Joanny.
 — Czy pani mnie woła.
 — Tak... tak... niech pani zejdzie prędko... prędko!
 — Co się stało, na Boga! — zapytała przerażona Joanna.
 — Jakaś dziewczyna przyszła do pani i zachorowała
 — Idę! idę!
 Donośny głos odźwiernej wywołał ciekawość w kilku lokatorach, którzy wybiegli na dół dla dowiedzenia się o wypadku, a pomiędzy innymi, mieszkającego w tymże domu studenta medycyny.
 Ten, nie czekając na wezwanie o pomoc, wziął Różę na ręce i zaniósł do mieszkania odźwiernej, gdzie ulokował chorą na fotelu.
 W tej chwili nadeszła Joanna i spostrzegłszy Różę bladą z przymkniętemi oczami i głową w tył odrzuconą, krzyknęła przestraszona i rzuciła się ku niej.
 — Boże! mój Boże! — wołała Joanna, z rozpaczą załamując ręce — to Róża! Miałam to przeczucie, gdyś pani wołała mnie — mówiła pokrywając pocałunkami twarz zemdlonej. Różo! dziecie ukochane, odpowiedz mi choć słowo, to ja, twoja matka... Joanna!
 Róża nie dawała znaku życia.
 — Czy pani ma wodę melisową? — zapytał student — odźwiernej.
 — Mam! — odrzekła, i wziąwszy z szafy flaszkę, podała ją lokatorowi.
 — A teraz proszę o łyżeczkę do kawy.
[ 182 ] Gdy podano studentowi ją, nalał na nią płynu, rozchylił ściśnięte zęby Róży i wlał w usta. Dziewczyna leżała ciągle bezwładna, jak nieżywa.
 Joanna zanosiła się od płaczu
 — Niech pani będzie o nią spokojna — upewniał student — serce bije regularnie. Omdlenie pochodzi wskutek nadmiernego utrudzenia. Ale to przejdzie! Coś ciepłego, zwłaszcza buljon zdziałałoby lepiej niż wszelkie lekarstwa, gdyż chora jest bardzo wycieńczona z głodu.
 — Co pan mówi — wołała Joanna przerażona.
 — Tak jest. Widzę na kuchence gotujący się rosół, może pani odźwierna nie odmówi filiżanki?
 — Ależ Boże drogi, dam ile tylko potrzeba.
 — Więc dobrze. Teraz trzeba chorą rozebrać i położyć do łóżka.
 — To proszę przenieść ją do mnie — rzekła Joanna.
 Obie kobiety wziąwszy Różę na ręce poniosły do mieszkania wdowy, która ją rozebrała i ułożyła na swem łóżku.
 Teraz dopiero spostrzegła, że biedna dziewczyna miała nogi pokrwawione i pokryte pecherzami.
 — Czyżby ona pieszo szła aż z Blois — ze łzami w oczach szeptała Joanna.
 Wtem usta Róży poruszyły się bezwiednie, na twarz wystąpił blady rumieniec, powieki podniosły się zwolna.
 — Różo... Różyczko kochana — wołała Joanna, nachylając się nad nią — to ja, jesteś u mnie!
 Dziewczę, usłyszawszy dźwięk tego głosu ukochanego, uniosła się nieco i jak człowiek, budzący się ze snu, powiodła wzrokiem około siebie.
 Spostrzegłszy Joannę wyciągnęła ku niej ręce. Wdowa przycisnęła ją do serca i obie przez kilka minut pozostawały w tym uścisku.
 Dziecie moje ukochane — mówiła wdowa. — Jak ja jestem szczęśliwą, widząc cię. Jakim sposobem znalazłaś się w Paryżu, mów, mów?
 — Nie mogłam żyć bez ciebie, matko najdroższa., zawołała Róża.
 Podczas tej sceny weszła odźwierna z garnuszkiem buljonu, kawałkiem chleba i butelką wina, przysłanego przez studenta.
[ 183 ] — A co! — zawołała przybyła z niekłamaną radością — chwała Bogu, jest już lepiej, skoro panna otworzyła oczy i siedzi sobie na łóżku. Teraz proszę mi zaraz wypić ten buljon z chlebem, a potem szklankę wina i zasnąć. Sen wzmocni najlepiej. No! do widzenia rzekła odźwierna — ja muszę powracać do siebie.
 — Dziękuję pani serdecznie rzekła Joanna, odprowadzając ją do drzwi.
 Róża zjadła buljon z chlebem, wypiła szklankę wina Bordeaux i uczuła się wzmocnioną, ale nie mogła rozmawiać, gdyż nieprzeparty sen mrużył jej powieki.
 — Zaśnij teraz, moje dziecko — rzekła Joanna — pomówimy jutro.
 — A gdzież ty, mamo Joanno, będziesz spała.
 — Nie troszcz się o to, drogie dziecię — odparła Joanna mam drugie łóżko.
 Róża była tak senną, że w parę chwil już spała.
 Joanna, która skłamała mówiąc, że ma drugie łóżko, siadła w fotelu i również wkrótce zasnęła.
 — Nazajutrz wstała wcześniej niż zwykle, aby przed udaniem się ze sklepikiem do kościoła świętego Sulpicyusza przyrządzić dla swego gościa śniadanie.
 Gdy wróciła z miasta z produktami, zastała Różę już ubrana i robiącą porządek w mieszkaniu. Dziewczę ujrzawszy wchodzącą Joannę rzuciła się jej na szyję, okrywając pocałunkami.
 — Mamo Joanno! mamo Joanno! jakaż ja szczęśliwa widząc cię! Już nie jestem zmęczona. Mam ciebie, a więc już nie jestem dzieckiem opuszczonem, bez matki. Skończył się już mój smutek. Przyszłam do ciebie i już cię więcej nigdy, nigdy nie opuszczę!
 — Nieopuścisz mnie, droga Różo, naprawdę — pytała uradowana Joanna. — Zostaniesz więc już zemną, dziecię me najdroższe?
 — Na zawsze!...
 — Więc opuściłaś przytułek?
 — Nie prosiłam o pozwolenie, gdyż odmówiono by mi go. Uciekłam.
 — Uciekłaś! — powtórzyła przestraszona Joanna.
 — Tak, nikt jednak nie wie, gdzie jestem, bom nie [ 184 ]uprzedziła nikogo. Od chwili otrzymania twego listu, uczułam, że każda chwila choćby najkrótszej rozłąki z tobą dla mnie do niezniesienia się staje, że nie mogę żyć dłużej bez ciebie i gdybym musiała opuścić cię teraz, oszalałabym chyba. Matko Joanno, mów, chcesz mnie pozostawić u siebie. Ja nie będę ci ciężarem. Będę pracowała, a przytem będę ci usługiwała i zastąpię ci dzieci, których szukasz napróżno!
 Joanna ujęła w dłonie jej głowę i ucałowała serdecznie.
 — Czy ja chcę cię pozostawić? Ależ bardzo, bardzo pragnę. Mieszkanko moje należy do ciebie i mam nadzieję, ze będziemy szczęśliwemi. Będę dla ciebie matką, a ty jedną z mych córek, zesłaną mi przez Boga dla złagodzenia mych cierpień. Kocham cię, Różyczko, jak tylko kochać można i powiem ci, że gdyby mi przyszło rozstać się z tobą umarłabym z tęsknoty!
 — Będziesz żyła mamo, gdyż ja nie opuszczę cię!
 — Nie dokuczy nam niedostatek. Znajdziemy dla ciebie pracę. Poznam cię z księdzem d’Areynes.
 — Nie można... nie można — przerwała Róża pośpiesznie
 — Ksiądz jednak zna ciebie. Nie jeden raz mówiłam mu o tobie. Wie on, że twej troskliwości zawdzięczam życie.
 — To nic, ale nie powinien wiedzieć, że uciekłam i mieszkam u ciebie. Nie chcę nikomu pokazywać się.
 — Dla czego?
 ― Bo jak się dowiedzą w Blois, ze jestem tutaj, to zabiorą mnie do siebie.
 — Któż ma prawo zabrać cię — zapytała Joanna zdumiona.
 — Rada dobroczynności publicznej.
 — Dla czego?
 — Ma prawo po za sobą!
 — Nie rozumiem cię!
 — Powierzono mnie jej, a ona mnie wychowała i ma nademną opiekę, aż do pełnoletności. Do tego czasu może rozporządzać się mną według własnego uznania. Ponieważ uciekłam z domu, w którym mnie umieściła, więc może poszukiwać mnie. W takim razie musiałabym cię opuścić. [ 185 ]I nie wiem co uczynionoby ze mną... może osadzonoby w więzieniu?
 — Więc dobrze. Stanie się jak chcesz tego. Nikt nie dowie się o twem przybyciu do Paryża. Znajdę ci pracę, którą będziesz odrabiała w domu, gdy tymczasem ja będę siedziała u św. Sulpicyusza.
 Tak rozmawiając, Joanna nakryła do stołu i podała śniadanie, podczas którego Róża opowiedziała o swej ucieczce z Blois.
 Po śniadaniu udała się na swe stanowisko, w przedsionku kościoła.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false