Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XXXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 199 ]
XXXIV.

 W kilka dni po zainstalowaniu się Róży przy ulicy Feeron, Joanna spełniając jej życzenia, udała się do księdza d’Areynes’a z zamiarem wynalezienia za jego pośrednictwem pracy dla swej infirmerki.
 — Rad jestem z twego przybycia — rzekł ksiądz spostrzegłszy ją — gdyż chciałem już posłać po ciebie by ci coś za proponować.
 — I ja proszę księdza zarówno przyszłam z prośbą.
 — Pomówimy o tem. Przede wszystkiem powiedz mi, proszę, jak idzie twój handel?
 — Bardzo pomyślnie, nietylko bowiem daje mi utrzymanie, ale i pozwala robić nawet oszczędności.
 — Więc jesteś zadowoloną?
 — Ach! bardzo! bardzo! Dzięki księdzu, jestem prawie bogatą. Ach! gdybym tak jeszcze przy sobie mogła mieć moje córki.
 — Nie trać nadziei. Kto wie co Bóg ci przeznaczył. Tymczasem chce zaproponować rzecz następującą. Zbliża się zima i nieraz dobrze zmarzniesz pozostając cały dzień na odkrytem powietrzu pod portykiem kościoła. I dochód w sklepiku będzie mniejszy w tej porze roku. Otóż czy nie przyjęłabyś innego na ten czas zajęcia. Pracując w domu, unikniesz przeziębienia. Za nadejściem wiosny będziesz mogła znowu zasiąść przed kościołem.
 — Jakież to zajęcie?
 — Nadzór nad świecami w kaplicy Matki Boskiej i objaśnianie wiernych pragnących ofiarować świece. Osoba pełniąca te obowiązki odchodzi za dwa tygodnie, a ponieważ zapytywano mnie, czy nieznam kogo na jej miejsce, więc pomyślałem o tobie.
 — Dziękuje księdzu z całego serca, ale...
 — Nie przyjmujesz?
 — Nie mogę. Wolę siedzieć pod portykiem, bo gdy [ 200 ]okryje się dobrze, zimno mi nie dokuczy, a widok ludzi rozpędza moje smutne myśli. Tymczasem samotność i cisza kościelna jeszcze więcej przerażałyby mnie w rozmyślaniach bolesnych.
 — Więc nie mówmy o tem. Jakiż ty miałaś interes.
 — Wieczory stają się coraz dłuższe pragnęłabym znaleźć jaką pracę w domu.
 — Bardzo dobrze. Dam ci kilka listów polecających do wielkich magazynów przedmiotów kościelnych przy ulicy Serrés. Udaj się tam, powiesz co możesz robić i dostaniesz robotę.
 Ksiądz napisał dwa listy i wręczył Joannie.
 Wdowa podziękowała i odeszła.
 Nie zwlekając jeszcze przed udaniem się do kościoła zgłosiła się do jednego ze wskazanych sobie magazynów.
 Przełożona magazynu po odczytaniu listu rzekła:
 — Bardzo bym pragnęła spełnić żądanie księdza d’Areynes. Więc pani życzy sobie roboty do domu?
 — Tak, pani.
 — Mogę dać do haftowania ornaty i stuły. Zna pani tę robotę.
 — To nie dla mnie, proszę pani — odpowiedziała.
 — A dla kogo?
 Dla córki mojej przybranej, która chociaż tego nierobiła, haftuje prześlicznie.
 — Przyzna pani, że potrzebuje wiedzieć co ona potrafi i chciałabym ja widzieć przy robocie u mnie w pracowni... Niech pani przyjdzie z nią wieczorem o ósmej, a może porozumiemy się.
 Joanna pożegnała przełożoną magazynu i udała się do sklepu drugiego, ale spotkało ją niepowodzenie, gdyż roboty do domu nie dawano tam wcale.
 Z twarzą smutną powróciła do domu niezwykle na duchu przygnębiona.
 — Znalazłam dla ciebie robotę — oświadczyła Joanna — ale nie wiem, czy zgodzisz się na warunki.
 I powtórzyła jej rozmowę z przełożoną.
 — To rzecz niemożliwa — rzekła Róża. — Nie mogę poka[ 201 ]zywać się na ulicy, gdyż mógłby mnie spotkać jaki przyjezdny mieszkaniec Blois.
 — Niepotrzebnie się obawiasz — odparła Joanna.-Ulica Sevrés, przy której jest położony ten magazyn, blizko ztąd, a zakrywszy twarz woalką mogłabyś przejść bezpiecznie. Skoro niechcesz, nie będę nalegała, lecz w takim razie musisz się wyrzec roboty w domu, gdyż każdy, powierzając ją zapragnie widzieć co potrafisz robić.
 Róża zamyśliła się. Była za wiele intelligentną by niepojęła słuszności przekonywań Joanny.
 — Więc dobrze — odparła po chwili pewnej namysłu — pójdę.
 O godzinie ósmej udały się obie do magazynu przy ulicy Sevrés.
 Przełożona zakładu, zobaczywszy artystyczną przepiękną robotę Róży bez namysłu powierzyła jej pracę do domu, przyrzekając sowitą zapłatę.
 Obie kobiety miały już po tylu ciężkich przejściach byt jako tako zapewniony, gdy zacna współka trzech łotrów, Rollin’a, Grancey’a i Duplat’a postanowił sprzątnąć Joannę.
 Obmyślenie i przygotowanie całej zasadzki Grancey wziął na siebie i nie tracąc czasu bezzwłocznie, gdyż zaraz nazajutrz po widzeniu się z Rollin’em i Duplat’em zabrał się do dzieła.
 Przedewszystkiem należało dowiedzieć się, gdzie mieszka Joanna, o której godzinie wychodzi z mieszkania i o której wraca, następnie obeznać się z najdrobniejszemi szczególami jej życia i zwyczajami i dopiero posiadając takie wiadomości ułożyć odpowiedni plan.
 Uprzątnąć kogoś bez wzbudzenia podejrzenia policyi rzecz nie łatwa.
 Niema loiki popełniać zbrodnię nie mając pewności, że uniknie się niebezpieczeństwa.
 Zabić dziś, by jutro pójść pod gilotynę, potrafi każdy głupiec.
 Tak rozumował Grancey postanawiając działać z jaknajwiększą ostrożnością i rozwagą. Nie śpieszył się również [ 202 ]z ułożeniem planu, pojmując aż nadto dobrze, ze lepiej zwlec nieco, niż pośpiechem sprawę narażać.
 Odkrycie mieszkania Joanny nie przedstawiło żadnej trudności.
 Grancey ubrał się skromnie, nałożył na nos czarne okulary i około godziny jedenastej przed południem udał się do kościoła św. Sulpicyusza. Joanna Rivat zajmowała już miejsce pod portykiem.
 Grancey z opisu udzielonego mu przez Gilberta poznał ją odrazu, a będąc bardzo bystrym obserwatorem dostrzegł pewne podobieństwo do Maryi-Blanki. Wszedł do kościoła, obejrzał obrazy i wyszedł drzwiami bocznemi.
 — Siedzi sama jedna — myślał — może nie wychodzi do domu na śniadanie i zapewne dopiero powraca przed wieczorem. Odszukał w pobliżu restauracyą wszedł do niej i usadowił się na straży przy oknie.
 Joanna, przed udaniem się do kościoła zjadała śniadanie zwykle w domu i zabierała z sobą koszyk z posiłkiem popołudniowym.
 Grancey z okna, przy którem obserwował ją, widział jak spożywała.
 Przekonawszy się o trafności swego sądu, t. j, że wdowa przed wieczorem kościoła nie opuści, wyszedł z restauracyi, przespacerował się pod galeryą Odeonu, zaszedł do pałacu Luksemburgskiego, gdzie wypił kawę i przejrzał parę gazet i dzienników, poczem przed nadejściem nocy powrócił przed kościół św. Sulpicyusza, pragnąc tam przy oknie restauracyi zająć stanowisko obserwacyjne.
 Było to już zbytecznem, gdy nadszedł bowiem, Joanna układała swój towar w skrzynię, którą następnie, postawiwszy na wózku pociągneła do remizy w stronę ulicy Féron.
 Grancey szedł za nią w oddaleniu dwudziestu kroków.
 Gdy wdowa wciągnęła wózek w dziedziniec domu przy ulicy Féron, Grancey zanotował w pamięci jego numer i oddalił się.
 Sledząc ją jeszcze w taki sam sposób przez dwa dni następne przekonał się, że tryb życia wdowy był niezmienny i powtarzał się każdego dnia ze ścisłością zegara.
[ 203 ] Teraz należało wywiedzieć się, na którem piętrze położonem było mieszkanie Joanny.
 Była to rzecz już nieco trudniejszą i bardziej skombinowana, nie dla takiego jednak mistrza podstępów, jakim był Grancey.
 w sobotę o drugiej po południu młody jakiś ksiądz w sutannie i z brodą co dowodziło, że musiał należeć do którejś z missyi zagranicznych, zjawił się do mieszkania odźwiernej domu numer 6 przy ulicy Féron.
 — Co ksiądz dobrodziej sobie życzy — zapytała z wielkiem uszanowaniem serdeczna przyjaciołka Joanny Rivat.
 — Należę do sekretaryatu arcybiskupstwa — odrzekł — i otrzymałem polecenie zasiągnięcia poufnych wiadomości o pewnej osobie bardzo gorąco poleconej arcybiskupowi, a mieszkającej w tym domu. Idzie o powierzenie tej osobie missyi bardzo ważnej.
 — Jestem gotowa udzielić księdzu wszelkich informacyi. Zresztą o wszystkich moich lokatorach odzywać się mogę tylko z pochwałami. Niech ksiądz będzie łaskaw wejdzie i spocznie.
 Dziękuję odrzekł przybyły. — Rozmowa nasza będzie krótką. Wszak tu mieszka Joanna Rivat?
 — Ach! więc to o nią tu chodzi?
 — Tak.
 — Mieszka tu już od pięciu miesięcy. To bardzo dobra kobieta, proszę księdza. Proteguje ją ksiądz d’Areynes, jałmużnik z la Roquette.
 — Wiemy o tem, jak również i to, że zasługuje na tę opiekę, potrzebujemy jednak szczegółów jej życia.
 — Biedna kobieta wiele wycierpiała w życiu.
 — I to nam również wiadomo. Chodzi nam nie o przeszłość, lecz o czas bieżący.
 — Mogę tylko powiedzieć, że zajmuje się sprzedażą przedmiotów służących do nabożeństwa, na co otrzymała pozwolenie od księdza d’Areynes.
 Nie wiele zarabia, a mimo to pomaga jeszcze innym.
 — Zapewne najwięcej przesiaduje w domu.
 — Codziennie o ósmej rano udaje się ze swym wózkiem [ 204 ]do kościoła św. Sulpicyusza i wraca do domu przed nocą dopiero.
 — Jak wielkie zajmuje mieszkanie.
 — Dwa pokoje z kuchenką na czwartem piętrze, z oknami wychodzącemi na dziedziniec.
 — Czy mieszka sama?
 — Dawniej mieszkała sama, od siedmiu jednak tygodni ma przy sobie pewną młodą dziewczynę, niejaką Różę robotnicę liczącą może osiemnaście lat.
 — A zkąd ona pochodzi?
 — Nie wiem nic więcej po nad to jedynie, że na wpół żywą z utrudzenia i tak bardzo osłabiona, że zdołała zaledwie zapytać o Joannę Rivat, przybyła tu pewnego wieczora i padła zemdlona.
 — Czy pani Rivat znała ją już poprzednio?
 — Znała proszę księdza i była tak uszczęśliwioną zobaczywszy ją, że płakała z radości.
 — Mówisz pani, że na imię ma Róża.
 — Tak, proszę księdza.
 — A nieznasz pani jej nazwiska — pytał dalej przybyły.
 — Podobno nie ma go, napewno jednak nie wiem.
 — Nie wie pani zkąd przybyła?
 — Niewiem, ale podobno z daleka...
 — Czy ta dziewczyna czem się zajmuje.
 — Tak. Haftuje dla jednego z magazynów przy ulicy Sévres.
 — Więc wychodzi na cały dzień.
 — Nie, gdyż dają jej robotę do domu, którą raz lub parę razy na tydzień wieczorem odnosi do magazynu.
 — O której godzinie.
 — O ósmej. Nie zatrzymuje się jednak nigdzie, pędzi jak strzała.
 — Pani Rivat, czy nie odprowadza jej.
 — Nie, w tym czasie bowiem zajętą jest przygotowywaniem ubiadu.
 Ksiądz zapisał w notatniku kilka objaśnień odźwiernej i schowawszy go do kieszeni rzucił wzrokiem na dziedziniec, na którym złożone były deski, materyały budowlane i narzędzia malarskie, pod ścianą zaś wznosiło się rusztowanie.
[ 205 ] — Macie tu widać robotników — zauważył ksiądz niby od niechcenia.
 — A tak proszę księdza. Obecnie pracują mularze, później będą tu robili blacharze, robotnicy z zakładu gazowego i malarze. Przez kilka miesięcy potrwa ten nieład. Wszyscy lokatorzy od dziedzińca wyprowadzili się z wyjątkiem pani Rivat. Dom był tak zrujnowanym, że groził zawaleniem się, właściciel więc musiał przystąpić do robót.
 — Więc pani Rivat pozostała sama jedna.
 — Prosiła o to, gdyż jej tu wygodnie. Gdy jakie sąsiednie mieszkanie będzie już gotowe przeprowadzi się niego, a tymczasem wyrestaurują jej lokal. Na teraz pozbawioną jest światła i wody, gdyż zamknięto i rury gazowe i wodociąg.
 — Robotnicy zaczęli już robotę?
 — Od trzech dni.
 Ksiądz wyszedł z mieszkania odźwiernej i wkroczył na dziedziniec, za nim udała się odźwierna.
 Podniósł wzrok na czwarte piętro, na którem w jednem oknie były firanki.
 — To zapewne tam zamieszkuje ta wdowa z ową dziewczyną?
 — Tam, proszę księdza.
 — Za udzielone mi przez panią wskazówki, bardzo jestem obowiązany — rzekł ksiądz. — Przemawiają one za tą kobietą. Niech pani nie zapomina, że rozmowa nasza była zupełnie poufną i że nikt nie powinien wiedzieć o niej.
 — Niech ksiądz będzie spokojnym — upewniała odźwierna.
 Ksiądz pożegnał odźwierną i pojechał do biura telegraficznego zkąd pod adresem Gilberta Rollin i Juljanna Servaize’a wysłał dwie jednobrzmiące depesze:

Dziś o dziewiątej wieczorem.  Ulica Caumartin“.
Gaston.

 Czytelnicy oddawna zapewne w księdzu tym poznali fałszywego wicehrabiego de Grancy.
[ 206 ] Wspólnicy jego nie zaniedbali na oznaczoną godzinę stawić się na wezwanie.
 — Cóż nowego — zapytał Rollin — chciałeś pan udzielić nam jakich nowych wiadomości co do Joanny Rivat.
 — Tak jest. Rzecz okazuje się nie tak łatwa, jak się pierwotnie wydawała i dla tego wezwałem was tu na naradę.
 — Cóżeś pan dowiedział się? Wiele. Zachodzą okoliczności, których nie przewidywaliśmy. Joanna Rivat zwana w swojej dzielnicy Żebraczka z pod kościoła św. Sulpicyusza mieszka przy ulicy Féron pod numerem 6 w domu obecnie restaurowanym, przepełnionym robotnikami i rozmaitemi materyałami budowlanemi. Ta okoliczność znakomicie ułatwiłaby wykonanie naszego planu, gdyby nie pewna trudność z którą się bardzo liczyć trzeba.
 — Jaka? — zapytali zebrani ze zdziwieniem.
 — A ta, że Joanna od paru tygodni zamieszkuje z jakąś młodą dziewczyną.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false