O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł/Ksęga drugo

[ 45 ]


Ksęga drugo.



[ 47 ]
W pryze, a doma.

Mniesąc styczeń ju dni cilka w drudzi beł połowie,
A Czorlińsci precz jesz w pryze sedzoł so w Conowie.
Leżąc cężko zasmucony na drewniany precze,
Mesloł nieroz o swych stronach i o luby checze,
W chtorny tęskni za nim żona z córeczką i senem —
Często, ciej go brzękot kluczy przebudzeł nad renem,
A dozorca mocno łając, nagąnioł do wstanio,
Nie mog długo sę nieborok strzymac od płakanio.
Zbanek wode tam na frysztek przed nim postawiele,
Chleba, ciej puł fuńta dale, to ju beło wiele;
Gotowane le na objod, tego mest tak mało,
Że dopieru hapetyku po tym sę dostało.
Na noc muszoł bjedny rebok kłasc sę bez wieczerzy —
Tak szło pąnu Czorlińsciemu w ny więzenny wieży.
Więc też nieroz bjedok wzdechoł za żoną teskliwie,
Chtorno jego doma zawde kormnieła żeczliwie.
Wszetko, o czym le wiedzała, że mu smakowało,
Kobjecesko do jedzenio jemu podowało;
Cze to jaką tłustą rebę, cze kłoście z jikrami,

[ 48 ]

Cze to pańtuch, cze smażone jaja ze szperkami.
Ciej na moltech czasem w porę nie przeszed z jęzora,
Pod pierzeną mu chowała jodło do wieczora
I nie jadła sama prędzy, jaż i on beł doma,
Bo nolepi smakowało jim razem obuma.
Tu nie przyńdze go poselic w te więzenne scane,
Gdze go za nic ne okrutne wsadzełe pogane. —
Jakże tam sę ona mortwi, skorno wie ju z karte
Jak z nim sobie postąpiełe mniemczeska zażarte! —
Może ona też przejedze, abe go retowac,
Be nie muszoł niedowinnie w pryze pokutowac. —
Tacie mesie Czorlińsciemu krążełe po głowie,
Ciej nieborok sedzoł w pryze w pomorścim Conowie.
Tak niejeden mąż so żonę przeboczy w niedoli,
Skorno jeno w świece bjeda dobrze mu przesoli.
Poci naju poceszają kobjete żeczliwe,
Poty żodne troscie nie są nadto dokuczliwe,
Ale skorno ty opięci mężczeznie zabraknie,
To on nieroz sę napragnie i nieroz załaknie.
Bjerzta sobie, chłope przekłod z pąna Czorlińsciego,
Be i waju nie spotkało czasem cos taciego.
Może kąseczk sę będzeta pod nosem usmniechac,
Ale wej i on nie mesloł, że tak będze wzdechac!
Wiedzoł jednak, że tam Bosa o nim jesz pamnięto,
Za to, że mu miłosc żone wjedno beła święto;
Ale wa, co ze żonami kąsk żyjeta lozno,
Jesz będzeta może wzdechac, ciej będze za pozno;
Ciej o waju wasza bjałka ju nie będze dbała,
To za stare grzeche gorzko będzeta płakała!

[ 49 ]
Bartek sę pokazuje.

Dnia jednego, rozpoczając o bosci pomoce,
Smutnie stojoł so Czorlińsci prze ocienka kroce
I wezeroł na Conowa komnine wesocie,
Na przekrete smniedziem pola i żółte obłocie.
Bjelo smniegu przeboczała szemla mu drodziego,
A żółtawa masc obłokow konika gniadego. —
Coż sę tero z nimi dzeje? — Chtoż jim do obroku,
Skorno on ju porę niedzel nie mo jech na oku? —
Ciej tak patrzeł, tej zdowało jemu sę, że blisko,
Kole muru, chtos tam jego wemowio przezwisko,
Prędko wezdrzoł ku ny stronie, spostrzeg — reta! reta!
Żeda Bartka, co go, druche, kąseczk ju znajeta.
Nisko kłąnio sę źedzesko rzekąc: — Szajn dobry dzeń!
Jo ju czakąm z kamrotami na waspana tydzeń.
Ale jesz żem dotąd z pąnem nie mog przyńdz do mowe,
Może pąna dzys wepuszczą — wszetko ju gotowe!
Za to, że mnie w Kobesewie pąn retowol żece,
Jo żem pąnu sę odwdzęczec muszol noleżece
I żem przesąg — jak doch prowdes — że me samni bele
Sobie winni, że w Kantrzenie nama uwięzele —
Że tobole nasze waspąn zawioz do Conowa,
Za co, że to mniedze nami tako bela zmowa. —
Pąn Czorlińsci sę z redosce prawie nie posodoł
Czując, jak o webawieniu Bartek jemu godoł;
Zaro bez żelazne krote ręce wecyg obje,
Jakbe chcoł wej żeda Bartka przegarnąc ku sobie,
I zawołoł: — Bartek, brace, moje ukochanie,
Niech cy za żeczliwosc twoją niebo sę dostanie!

[ 50 ]

Zdrzejle, druchu, co sę stało, jak mnie sę powodzy! —
Sedzę w klotce decht nizanic, jak ciej jaci złodzyj!
Ale powiedz, jak sę wama wiedło od ny chwile,
Jak no wos w Kantrzenie wszescich do pryze wsadzele?
— Aj! — rzek Bartek — Strach jaż wspomnieć, co me wecerpiele,
Oni nama do wejrowsci pryze odstawiele!
Tej Czarownik, co mo jacies z piekłem interese,
Głośno zakląn; — Niech wąm jabel cholere przeniese!
Tej na gwolt sę umnierale ledze, jaż nareszce
Przekonale so doktore, że cholere w mniesce. —
Tej so ledze przestraszele, krzeczele: — Aj waje!
Te cholere nąm przeniesie ze świata te chaje!
Zlękle sę i sztyrmowale na więzenne cele,
Wepuscele nąm i z mniasta furt nąm werzucele. —
Więc poszlisme szukać panu, bo z nos kożdy wiedzol,
Że pąn ju od parę tydzeń tu w Conowie sedzol,
Bo Czarownik z Abrahamem, co kupuje klate,
Dale pąna jesz z Kantrzena szukać bez krejsblate.
Opisale pąnu, że jim ucek pąn z pyndlami —
Ale to doch niech ostatnie le pomniedze nami!
Zajn wir kimen do Conowa, ju od dni trzedzesce,
Bel skuńczony torg i hęńdel w tym przeklętym mniesce.
Waje! Żebe waspąn wiedzol, wiele me stracele!
Szwarcejur, że rebelije w Kantrzenie robjele! —
Wczora tu mnielisme termnin. Jo co jenom wiedzol,
Co za sprawę z pąnem bele, wszetko żem powiedzol.
Więc mnie w sądze so pytale, cze też tako zmowa
Bela, żebe nasze pyńdle pąn wioz do Conowa?

[ 51 ]

— Ny! rzek Bartek, tako zgodę z prowde doch stanęna;
Ma jaż pąnu do Conowa w drogę so najęna. —
A cze doi on, nim z Kantrzena wiornąn, wama znanie,
— Mnie pytali dali — że ju sadac czas na sanie? —
— Ny! Wielmożny sądzę! rzekem, wrzeszczol doch i prosel,
Ale nąm zabrąniol jechac ten, co szable nosel. —
Ciej jesz na to wszetko swoja zlożeł żem przesęga,
Tej rozlożel sędza na stoi tako dużo ksęga!
I z ni czetol grubym głosem jacies paragrofe,
A tej uznol, że Czorlińsci decht je frej od sztrofe.
Jeno kozol, besme pyńdle rasz so pozabrale,
A tej do dum so czymprędzy z mniasta wenekale...
Czorlińsciego, ciej to uczuł, opusceła trwoga,
Westchnąn w dobry ju nadzeji głęboko do Boga.
Ale Bartka tej dozorca chutko precz odegnoł,
Jeno z druchem jesz ciwnięciem głowę sę pożegnoł.

Sąd, ale nie bosci, le mniemniecci.

Tej od okna więzeń odszed, pobujoł perzenę;
Ju bieł zygar na koscele dzewiątą godzenę.
Zacząn śpiewać więc godzyncie i szeptać pocerze,
Ale nogle czuje, jako za nim skrzepią dwierze.
Wchodzy klucznik i mu koże wszetko popakowac
I za sobą do sądowy sali postępowac.
Zlezle z trepów, rebok przodem, klucznik za nim w tele,
Chwilkę szle po dłudzim gąnku, wnet przed sędzą bele.
Sędza kozoł Czorlińsciemu zbliżec sę do stołu,
A tej zebroł jego akta wszescie do pospołu.

[ 52 ]

Ciej je przezdizoł, tej powiedzoł strojąc kwaśne mnine,
Że sąd żodny w oskarżonym nie mog nalezc wine;
Że on żedąm zawioz mnieche dokąd sę ugodzeł;
Że towaru jim nie ukrod, ani nie uszkodzeł;
Że ciej pobjeł służkę prawa, beł kąsk obarkniały,
Bo ten na nim sę dopusceł zniewodzi niemały —
Że więc mo bec wepuszczony ze sądowy wieży
I że jemu trzeba wrocec, co mu sę noleży.
Tej Czorlińsci sę ukłonieł, rzek: — Wielmożny sądzę,
Więc też zaro proszę wrocec moje mnie piniądze!
Sędza wejąn tej z cieszeniow, cze też z za pazuchę,
Work czubaty detkow i jesz pełne dwa szneptuche;
To więc podoł Czorlińsciemu, ten piniążcie zczapieł,
Na stoł wszescie so wesepoł, tej sę kąsk zagapieł;
Bo sę zaro, zuch przekonoł, że tam cos brakuje,
Więc z osobna kożdy piniądz bjerze i rechuje.
Tej odzewo sę do sędze: — Jo bem mog doch przesądz,
Że w tym worku i szneptuchach beło złotech tesąc!
A tu tero chtos mnie ukrod jaż pięcdzesąt złotech! —
Pąn Jegomość wierę dobrze będze wiedzoł o tech?!
Tej mu na to kąsk złośliwie sędza odpowiedzoł:
Te pięcdzesąt to pąn przejod, poci pąn tu sedzoł! —
— Zjedztaż watu wszesci złego! na to rzek Czorlińsci,
Cze to wort beł złoty na dzeń taci futer swyńsci? —
— Szkoda, żesme pieczeniami pana tu nie pasle —
Odrzek sędza — abo go tu nie kąpale w masle!
Belebesme mniele z panem więcy kąsk robotę,
Ale besme odcygnęle na dzeń po trze złote.
Żebe pąn nie robjeł wrzosku a Bogu dzękowoł,

[ 53 ]

Że wej pąn so sto jaż złotech w pryze uszporowoł.
Tero jemu sę dopieru widno w głowie stało,
Czemu jemu do jedzenio tak dowale mało.
Zacząn z gębą usmniechniętą drapać sę po głowie
I rzek: — Sędzo, za tę łaskę, niech cy Bog do zdrowie!
Mnioł jo wiedzec, że zapłacec za jedzenie trzeba,
Jod nie bełbem wcole strawe, żełbem jeno z chleba —
Abo wicht bem z dnia jednego beł na drudzi chowoł;
Może bełbem porę złotech więcy uszporowoł.
Ciejle możesz co zarobić, to nie mesl o głodze —
Ale coż, ciej Polok mądry dopieru po szkodze! —
Tej piniążcie swoje zgarnąn i weszed ze sale,
Ju przed sądem uzdrzoł żedow, co go tam czekale.
Bartek czule go uscesnąn, złapieł go za szyję,
A cy drudzy wierę z gorzu sykale jak żmnije;
Ale doch sę sztelowale, jakbe sę ceszele,
Że po dłudzim go rozstaniu wreszce oboczele.
I Czarownik, co go w sądzę osmoleł przeklęce,
Tero sceskoł go, a drudzy mu dowale ręce.

Smnierc zabjero piersze dwie ofiare.

Żede tak go okrążałe, jak skowronka kanie —
Tej Czorlińsci so przeboczeł konie swe i sanie.
Bjegnie chyże do goscyńca, gdze bełe zamknięte,
Naloz konie — lecz ju mniałe szpere wecygnięte.
Jesz dechałe, doch jech z peska wiszące jęzecie,
Dowodzełe, że tu żodne nie pomogą lecie.
Głodem, widać, umorzone bełe te bjedote,
Bo nie mniałe nic kałdąna, skora le a gnote.

[ 54 ]

Ciej to rebok nasz oboczeł, zbeczoł sę, jak dzecę,
Mesloł, że mu tero bolesc serce ju rozgniece.
Kładze sę na puł omglały mniedze swoje konie,
Obmakliwo je i cały prawie we łzach tonie.
Schylo sę nad koniem gniadym, głoszcze go po serce:
— Nie mesloł jo, że tak marnie przyńdzesz mnie do smnierce!...
Bjedny gniadosz, skorno uczuł swego pana mowę,
Wząn natechmniast strzydz uszami i podnosec głowę.
Zacząn lizać panu rękę i zorźoł radosnie,
A tej długo jemu w ocze wzeroł koń żałośnie,
Jakbe panu Czorlińsciemu skarżeł swoją mękę
I sę żoleł, że pod cudzą jego oddoł rękę;
Że od czasu, jak nie widzoł troskliwego pana,
Nie dostowoł ani seczci, ni zdzebełka sana;
Że je oba mało ciede wodą napowale,
A co bez dzeń jeno zgniły słome jim dowale.
Rebok widząc swe nieszczesce smutnie głową mocho,
Wjedno ręce załąmuje i żałośnie szlocho.
Tej dokoła niego wszescy pozbjegle sę żedze,
Cy, krąm Bartka, wierę redzy bele jego bjedze.
Lajzer, chtoren kąseczk umnioł doktorowac konie,
Kozoł dwuma żedąm stanąć prze szemla ogonie,
Sąm uchweceł szkapę za łeb a tej rzek: — Kamroce!
Tero złapic le za ogon, cygnąc z cały moce!
Więc doktora rozkoz zaro żede wekonałe,
Tak cygnęłe, że sę stose ledwie nie zerwałe.
Tej szemlowi raptem mocno jakbe w krzyżach pękło,
Jaż sę szkapsko rozkraczeło i bolesnie jękło.

[ 55 ]

Lajzer kozoł go popuscec, a tej krzeknąn: — Jere!
Wejle! wejle! ju wecygo gniady wszescie sztere!
Tu ju tero nic nie nado, ni lekarstwo, ni cud...
Kuń ten — waje, jakie szkode! kuń ten zdechnąn — is dut!
Tej Czorlińsci trąbi szkapie z ręci w prawe ucho,
Ale koń ju nic nie czuje, ani sę nie rucho,
Zacząn tero rozpoczając w głowie medytowac,
Jakbe choc drudziego konia prze żecu zachowac.
Kąsk pomesloł i z kubełciem po wodę poskoczeł —
Tej postawieł go przed szemlem i do pico roczeł.
Szemel chcewie wetknąn głowę do nego kubełka
I ją jednym duszciem wszetkę wepieł do zdzebełka.
Ale ledwie precz od niego kubeł odstawiele,
Tej mu jakbe sę zaczęno gotowac w gardzele —
Zacząn cężko kaszleć, chrapac i bez nozdrza dmuchac,
Żede usze so zatknęne, be tego nie słuchac.
Jeno Abram sę nie lękoł, jak drudzie źedzeska,
Le rozdzewieł szkapie merme i zazdrzoł do peska;
A ciej widzoł, że mo jęzek pianą obłożony,
— Ju forbaj z tym kuniem! krzeknąn, won je ochwecony!
Tej żyd Bartek naloz w kące skretą za koretem
Opołeczkę seczci dychtych okroszony żetem.
Zaro podoł ją szemlowi: — Jedz kuń! To dlo cebie!
Szemel jęzek jesz wecygo i w ny seczce grzebie —
Ale ju nie plożeł jemu więcy żoden futer,
Bo co jeno wząn do peska, wszetko wepluł ruter.
Mądry Abram widzy, co sę z bjednym koniem swięcy —

[ 56 ]

— Ju, ju z szemlem je kapores! — rzek — Nie wstanie więcy!
Godoł prowdę, bo za chwilę szemel kłe weszczerzeł,
Tej sę wszescy przekonale, że ju więcy nie żeł.

Czorlińsci sę mscy.

Ciej Czorlińsci widzoł, ze ju beło po wszesciemu,
Tej sę drodziech koni srodze żol zrobjeło jemu.
Taciech koni, mesli sobie, więcy nie dostanie,
Choć talarów z jacie dwasta be zapłaceł za nie.
Żebe doch jesz bełe tele procą zarobjełe,
Abe za nie sę piniądze bełe mu wrocełe!
Ale coż, ciej ledwie jemu dwa służełe lata,
Ledwie rejzow sto odbełe i poszłe do kata! —
Chcoł je wnet na porę lepszech sobie przefrymarczec,
Ale mosz! nie mniało żeco jim tak długo starczec.
Tako beła wej przeczena jego żałowanio,
Cze nie prowda, że on godzeń beł politowanio? —
Zwolna ale smutek z żolem wząn sę w gorz zamniniac,
Bo so zacząn dalszy powod stratę przepomninac;
Scesko pięsce i jak dzeci po goscyńcu skocze...
Nogle zwroco sę do żedow i wetrzęszczo ocze —
Wrzeszczy: — Żebe wama, chaje, łbe pospadłe z karku,
Żesta mnie tu dlo waszego skusele jarmarku!
Weskakuje jak webarkły przed dwierze i wrzeszczy
Tak okropnie, że jaż goscyńc rucho sę i trzeszczy:
— Niechże kożdy, chto to czuje, wie, że Conowiocie
Nie są, jakno drudzy ledze, le głupie celocie! —

[ 57 ]

A żebesta wszescie pękłe, skąpe wa mrzegłode,
Żesta mnie tu za nic tele werządzele szkode! —
Tej z hotelu Kaszubsciego webjeg hotelesta,
A z nim razem sę zebrało mniemcow z jacie trzesta.
Cy cekawie sę wpatrują w pana Czorlińsciego.
Mniedze sobą sę pytają: — Co on chce taciego? —
Hotelesta z dużym brzuchem ująn sę za bocie
I rzek: — On sę z nama żegno, on powiodo: — Odsie! –
Tej sę mniemce ukłoniełe, rzekłe: — Odsie, panie!...
Zdrzejta! Gwesno on odebroł dobre wechowanie! —
Ale że le po mniemiecku ze sobą godale,
Więc Czorlińsci mesloł, że sę z niego weszczerzale.
Z gorzu znowu zacząn wrzeszczec: — Celocie! celocie! —
A ne mniemce wjedno na to: — Odsie, panie, Odsie! —
Rebok widząc, że mest gorzu nie skutkuje sztuka —
Zdrzejta! mniemce!— mesli sobie — Zjedlesta kaduka!
Tej kąsk schyleł łeb do przodku i wekrzewieł gębę,
Wecyg jęzek i jesz ocze przewroceł na rębe;
Począn bleczec, jak ciej kozeł na bagnie: me... me... me!
Mniemce tego nie rozumnią, stoją le jak nieme.
Nie wiedzałe co powiedzec panu jegomosce,
Ale bełe gwes ty udbe, że godo grzecznosce.
Więc le z jedny stronę w drugą ciwałe głowami.
I dzewiełe sę nad jego ładnymi oczami —
I godałe tak do sebie: — On nąm pokazuje,
Jaką żałosc w swojim sercu za ne szkapska czuje.
A ciej rebok w kuńcu głośno rozsmnioł sę: chi.. chi.. chi..
Rzekłe: — On mo o co płakać — mnioł tu zorobk lichy!

[ 58 ]
Targują sę o spusceznę.

Tak ju wierę puł godzene grale komedyją —
Jaż tu nogle czuc z goscyńca, że sę żede biją...
Łupu, cupu! — jeno dudni. — Wieldzi wrzosk i jamrot.
Jeden woło: — Dej mu dychtych! — Drudzi: — W pomoc kamrot!
Tej Czorlińsci onym mniemcąm więcy sę nie psoceł,
Le sę gębą do goscyńca zlękniony obroceł,
A choc mesloł: — Niech sę biją, ciej jech skora swędzy,
Jednak chutko jech rozgąniac pospieszeł czymprędzy.
Sąm nie wiedzoł, jak mu beło i co sę z nim stało,
Ciej oboczeł, co sę w jego oczach tu dzejało:
Jedni sobie końscie skore z ręku werywają,
Znowu drudzy sę z hałasem po łbach obkłodają...
Skoczeł do niech: — Żebe waju wszescie kline wzęne,
Żesta odzeż mnie ze szkapow, łajdocie, scygnęne! —
Ale żede wjedno dali biją sę o skore,
Nigde jeden be drudziemu nie popusceł gore.
Tej Czorlińsci porwoł kawał dzibciego biczeska —
Jak nie zacznie grubym kuńcem obkłodac żedzeska! —
Narobjeło sę jesz więcy hałasu i jęku,
Ale zaro obie skore upuscele z ręku.
Chwiądale sę, jakbe mrówcie grezłe jech po cele,
A tej zemkle precz do kąta i tam sztel stojele.
Tero nadąn sę Czorlińsci, ręce w teł założeł,
Tej pokrąceł kąsk wargami i gębę otworzeł:
— Wierę dosc ju tero będze tego posmniewiska! —
Le powiedzta, chto z wos obdar moje tu koniska? —

[ 59 ]

— To jo! — smniało rzek Czarownik — Jo jem na to macher,
Jo odkupię je od pąna, ny! le zrobma szacher! —
Pąn mnie do te kuńscie skore, a jo pąna za nie
Nazod będę wioz do Chmnielna, cze nie rechtyk, pąnie? —
Tej Czorlińsci mu szyderczo odpowiedzoł na to:
— A cze mosz te jacie konie? Te mosz fifę, łato!
— Ny? Co fife? Choć jo nie mąm pore tak jak wasza,
To mąm jednak kuń — aj wąder! — bjoły jakbe kasza. —
Rebok rzecze: — Łżesz szachraju, gdze go mosz? powiadej! —
— W drudzi karczmnie, ny! le pucma go oboczec, chadej!

Ju stary, ale jary.

Obaj poszle więc do stani, kęne stojoł bjałach;
Beł to z ortu wesociego srodze stary wałach.
Szlachcec, skorno go oboczeł, zazdrzoł mu do peska,
— Jencie! — rzecze — Mo ju z przodku z djachła dłudzie kłeska!
Wiele żes te doł za niego? ten doch drodzi nie je,
A jesz widzę, że na jedno oko ju slepieje! —
— Co dol, to dol! — rzecze żedek — Co pąnu do tego?
Ale wej, co tu na lewym udze mo taciego! —
Szlachcec schyleł sę i spostrzeg pieczęc wepoloną,
Pieczęc polską z polscim orzłem, berłem i korąną.
Zaro żeda więc oczami pytająco mnierzy:
— Godej! Zkąd te mosz go, on je od polsciech żołmnierzy! —
— Jo go kupiel — odrzek żedek — na aukcyji wczora,

[ 60 ]

Na ostatku won beł w stani prusciego majora.
Won dlo tego, że niemłody, nie kosztuje wiele,
Ale sanie jesz ucygnie, boc doch je prze sele.
Ciedes bodej na nim jezdzel szlachcec Mnierosławsci,
Więc u tego mnioł on wiele honorow i lasci.
Ten wewijol na nim w bitwach downo w roku pańscim
Achtąfircig w one grojse ruchowke w Poznańscim.
Proszę widzec, jak on dobrze je wemustrowany!
Le zaśpiewać marsza, skocze, choc je uwiązany. —
Tej Czorlińsci kąsk sę nadąn, zrobjeł małą gąbkę,
Skurczeł wardzie i je przed nos wecyg, jak ciej trąbę,
Potym zacząn cenko gwizdac marsza kaszubsciego,
Na nę notę, jakno polsci mazur Dąbrowsciego.
Koń, ciej uczuł to gwizdanie, zacząn strzydz uszami,
A tej rowno podług taktu przebjeroł nogami.
Szlachcec ledwie nego marsza przegwizdoł połowę,
Od redosce kusznąn konia cilka razy w głowę.
— Tero widzę, muj koniku, jacie te mosz cnote,
Le nie meslij, żebe jo cy gwizdać chcoł do psote.
Żes te polsci, o tym swiodczy twoja też uroda,
Że na starosc żyd cę dostoł, to je wielgo szkoda!
Sewy schyleł łeb ku niemu, jakbe pilnie słuchoł,
Obwąchiwoł go po muce i mu w usze chuchoł.
Rebok w duchu so pomesloł: Biedny ten staruszek!
Jo bem jemu wnetku kupieł owsa pułkoruszek,
Ale żebe po żołmniersku znowu potańcowoł —
Za darmoka gwes nikomu nic bem nie darowoł.
— Jakże, chcołbes maszerować znowu skokanego,

[ 61 ]

Ciejbem tero cy zaspiewoł marsza kaszubsciego? —
Tej ciwnięcem głowe sywy znak werazny daje,
Ze na taką z nim ugodę barzo rod przestaje.

Czorlińsci spiewo kaszubsciego marsza.

Szlachcec w tele so poprawieł od surduta trocie,
Po kapuze sę poklepoł i ująn pod bocie,
Głowę schyleł kąseczk na bok, a ciej beł ju w szeku,
Zacząn śpiewać, co ju chwilkę trzemoł na jęzeku!

Tam, gdze Wisła od Krakowa
W polscie morze płynie,
Polsko wiara, polsko mowa
Nigde nie zadzinie.
Nigde do zgubę
Nie przyńdą Kaszube,
Marsz, marsz za wrodziem!
Me trzemąme z Bodziem.


Stanąn... Koń le wjedno w gorę kopeta podnosy —
Z tego ceszy sę Czorlińsci i śpiew dali głosy:

Me z mniemcami wiecie całe
Krwawe wiedle wojne,
Wolne piesnie wjedno brzmniałe
Bez gore i chojne.
Nigde do zgube
Nie przyńdą Kaszube,
Marsz, marsz za wrodziem!
Me trzemąme z Bodziem.

Przeszed Krzyżok w twardy blasze,
Poleł wse i mniasta,
Za to jego cepe nasze
Grzmocełe lot dwa sta.

[ 62 ]

Nigde do zgube
Nie przyńdą Kaszube,
Marsz, marsz za wrodziem!
Me trzemąme z Bodziem.

Nos zawołoł do swy rote
Polsci kroL Jadziełło,
Tej w mniemniecciech karkach gnote
Trzeszczałe, jaż mniło.
Nigde do zgube
Nie przyńdą Kaszube,
Marsz, marsz za wrodziem!
Me trzemąme z Bodziem.

Gdze krol Kazmnierz gnoł Krzyżoka?
Gnoł go pod Chonice!
Bo go zgnietłe, jak roboka,
Kaszubscie kłonice.
Nigde do zgube
Nie przyńdą Kaszube,
Marsz, marsz za wrodziem!
Me trzemąme z Bodziem.

Ciej roz naju okrętami
Szwede najechale,
Me żesme jech kapuzami
Z Pucka wenekale
Nigde do zgube
Nie przyńdą Kaszube,
Marsz, marsz za wrodziem!
Me trzemąme z Bodziem.

Krzyżem swiętym przeżegnanie.
Sec, seciera, kosa,
Z tem Kaszuba w piekle stanie,
Djobłu utrze nosa.
Nigde do zgubę
Nie przyńdą Kaszube,

[ 63 ]

Marsz, marsz za wrodziem!
Me trzemąme z Bodziem.

Nasz Stanisłow Kostka swięty,
Co sę u nos rodzeł.
Nie dopuscy, be zawzęty
Wróg nąm długo szkodzeł.
Nigde do zgube
Nie przyńdą Kaszube,
Marsz, marsz za wrodziem!
Me trzemąme z Bodziem.

Płaczą matcie nad senami.
Płaczą dzys dzewice.
Hola, Jesz je Bog nad nami,
Doł cepe, kłonice.
Nigde do zgube
Nie przyńdą Kaszube,
Marsz, marsz za wrodziem!
Me trzemąme z Bodziem.

Oj, w ty kapuze co sedzy!

Choć ju skuńczeł, jednak sewj kąseczk jesz dreboce,
Jakbe dychtych gdze prze jaci spieszeł sę roboce.
Potym stanąn, bo i śpiewu ju ustało echo,
Żedek głoszcząc sobie bródkę, wjedno sę usmniecho.
— Ny? Cze tero pąn nie widzol tu na włosnę ocze,
Że ten kuń, choc wej je stary, jesz jak pąnna skocze?
Szlachcec nic mu na to nie rzek, webjeg le pocechu
I powroceł wnet zdeszony, ows dwigając w mniechu.
Wsepoł owsa konikowi pełne decht koreto,
Sewy chcewie go pożero, le mu w zębach zgrzeto.
— Jedz, koniku! ciej cy jeno dobrze ows smakuje,
Głodu cerpiec tacie mądre zwierzę nie brukuje.

[ 64 ]

Sewy nie doł też sę prosec, pesciem le procowoł,
Wnet szlachcecow podarąnek do kałdąna schowoł.
— Wierę żes ju downo nie żar czegoś tak smacznego!
Rzek Czorlińsci kobeł wode stowiając przed niego.
Ale koń le kąseczk z wierzchu w ony wodze pyskoł,
Podnios łeb i Czorlińsciego całego opryskoł.
Potym zacząn po kapuze chłopa obwąchywac,
Porskac, jako be sę gorzeł, prędko głową ciwac.
Tej Czorlińsci sę nachyleł i za kubeł złapieł,
Doch w ty chwile sewy jego za kapuzę szczapieł;
Pogniot mu ją i poslenieł pesciem do zdzebełka,
Tej zwołaną ją we wodę wepluł do kubełka
I wewroceł łbem kubełek, że sę stała pluta —
Rebok ledwie sę nie werzas... Co to do szwernuta? —
Wecyg chutko swą kapuzę z wode za klauche,
Koń sę wjedno wstrząso, jakbe go obsadłe muche.
Rebok mokrą swą kapuzę trzepie i obcero,
Wkoło w ręku ją obroco i sę ji przezero.
— To nie rychtyk z tą kapuzą! Mnie sę wiele zdaje,
Że z nią sobie jaci kadąk swoje sztucie graje!
Sewy, co doch je tak mądry, wierę poczuł nosem;
Że nie Pąn Bog, ale czare rządzą mojim losem.
Czekej! Trzeba ją na chwilkę na bok gdze położec,
Jisc do konia i tej patrzeć, cze sę będze gorzec. —
Więc przebliżeł sę z odkretą głową do sewego,
Tej na mniescu koń oprzestoł gorzec sę na niego.
On go głoszcze, koń mu głowę kładze na remniniu
I sę stale wej druchami znowu w okamgniniu!
Tero mocno pąn Czorlińsci beł ju przekonany,

[ 65 ]

Że w kapuze jego kaduk muszy bec zadany.
Mnioł on zaro pomeszlenie na czopnika Szmula,
Co to za nim slode Kartuz reczoł, jak ciej bula,
Klnąc na niego: — Czekej jeno, chytry te waspanie,
Te ju więcy nie powrocysz, jabel cę dostanie! —
Wząn kapuzę i rozedrzec chcoł ją na połowę,
Doch Czarownik mu ją werwoł i wsadzeł na głowę.
— Co pąn robi, cze pąn zemną wodą sę tu upiel?
Czebe pąn tu kęne drugą taką mucę kupiel?
Pomre doch le noszą czopcie szete na kopece,
Tako szlachcec be nie nosel za nic gwes na swiece! —
Tej Czorłińsci so pomesloł: — Mogło be i to bec,
Bez kapuze jednak wcole nie mog bem sę obec.
Chto kapuze na łbie nie mo, nie je też Kaszubą;
Ta doch kaszubsciego rodu je nowiększą chlubą.
Ona mocno grzeje w usze barankowym klatem,
Zawde strojem je nolepszym zemą jak i latem.
Dobrze całe żece może swemu pąnu trzemac,
Bo ni w łóżku, ni prze jodle nie je not ji zdjimac;
Nie brukujesz odkrec głowę razu przed cesorzem,
Le przed ksędzem, organistą i swiętym ołtorzem.
Więc sę trzeba choc ze szmulską chwilkę kuńtętowac,
Bez to będę mog wej znowu kąseczk uszporowac.

Uceczka w noce.

Uspokojeł sę i dali zacząn umowianie
O ne skore i nareszcze o do dum jechanie.
Ba! On do dum bez niewodu doch be nie beł jachoł,
Boc be ledze go wesmniele, żone też sę strachoł.

[ 66 ]

Ale mesloł so, żebe mnie ztąd le zabroł sanie.
To sę człowiek jako tako z Pomrow wedostanie.
Pozni, skorno le stanieme na znajomym lądze,
Kupię sobie własne konie, boc doch mąm piniądze.
Żyd niech potym ze swym sewym szuko szczesco w świece,
A jo dali so pojadę do Pucka po sece.
Tam starego jo mąm drucha pąna Wesocciego,
Ten pożyczy mnie piniędzy, jo wiem, bez wszesciego;
Bo mnie wierę kąseczk detkow będze brak na sece,
Ale o tym, żem pożyczeł, nie powiem kobjece. —
Tak so mądry nasz Czorlińsci w głowie medytowoł,
Ciej ze żedem o zabranie z miasta sę ukłodoł.
Godzą sę, że rebok skorę zabjerze z gniadego,
A żyd weznie so nę lechszą z szemla umartego;
Konia w noce weprowadzą do ny drudzi stani
I go cecho do reboka tam zaprzęgą sani,
Bo wejechac muszą z mniasta decht tak pokryjomu,
Abe doch nie brukowale zapłacec nikomu.
Tej so poszle do goscyńca, gdze cy drudzy bele,
I nikogo ju do sebie więcy nie puscele.
Rzekle sobie: — Ciej tu jutro do goscyńca wlezą,
Za zopłatę jeno końscie mnięso jesz należą.
Ciej ju beło po pułnoce, koń beł zaprzężony
I jiwęntorz żydzci wszetek na sanie włożony,
Tej czymprędzy cecho telne otworzele wrota —
Nigdze na wse ju nie widać ani psa ni kota;
Mniesąc schowoł sę pod chmurę, noc więc beła cemno,
Ale wiater pisczoł głosno robiąc wieldzie zemno.

[ 67 ]

Więc ruszele w imnię boscie szaseją do Słowna,
Koń bjeg z razu chutko, boc ju nie robjeł od downa.
Ale ciej tak ujechale ju dwie mnile blisko,
Naroz sewy dali nie mog, ustało konisko,
Więc Czarownik kozoł wszescim, be z pułkoszkow zlezle;
Nie słuchale redzy, bo sę jim sedzało niezle.
Szle tej piechty, le żyd Bartek jesz na saniach ostoł,
Bo ten zacząn lamęńtowac, że ogroszci dostoł.

Czorlińsci jedze w żedow bez słepsci krejs.

Koń bjeg stępią a sę ceszeł, że mnioł tero letko,
I tak szło choc mest pomału, jednak dobrze wszetko.
Ujechale ony noce kawałeczek łepsci,
Z rena mniele ju przed sobą gęsty borek słepsci.
Ciej za Słepsciem dobrą mnilę przejechale w knieją,
Tej przelecoł jim tam z boku zajek bez szaseją,
Szlachcec srodze sę przestraszeł: — Boże, rzek, skoranie!
Oboczyta, że co złego dzys sę nama stanie! —
Żede le sę usmniechałe, wiarę dac nie chcałe,
Żebe zajcie i jech necie ledząm szkodzec mniałe.
— Spamniętota! rzek Czorlińsci, cze wierzeta cze nie,
Jo wąm mowię, że nos czeko smutne pzeznaczenie! —
Ale potym wnet zaczęnie o czym jinszym mowę,
W objod mniele ju mniniętą dużą wies Dąbrowę.
Ale tero srodze wieldzie jech kłopote wzęne,
Bo tu nogle decht do reszte smniedze podzinęne.
Koń, choc bjedok sę zasodzeł z cały swoji sełe,
Nie mog z mola ruszec sani, choc dosc letcie bełe.

[ 68 ]

Ale rebok zaro mądry naloz na to sposób;
Więc dwie redzie uformowoł ze żedowsciech osob,
Potym sanie jim rozkozoł włożec so na plece,
A tej grubym cijem dychtych grzmoceł jech po grzbiece;
Wołoł na niech, jak na konie: — Ną, le cygnąc, hije!
Żede jęczą: — Ju pudzeme, niech le pąn nie bije! —
Jak pałądzie sę zgarbjełe, bo ju bełe stare,
I na plecach niesłe sanie, jak ciej jacie mare.
Bartek, co jak ptoch na gniozdze sedzoł so u gore,
Mocno wrzeszczoł, bo sę bojoł, abe nie spod z fore,
Sewy, choc go kąsk postroncie dwigałe pod sanie,
Jednak w taci letci jezdze mnioł upodobanie;
Bjeg, le porskoł, jeno czasem, ciej go potrącele,
Werznąn sladciem pierząc żedow, chtorni slode bele.
Ju nie wlekle sę szaseją, bo ta wiedła kołem,
Le puscele sę nad rzeką Łupą wilczym dołem.
Mniele na noc bec w Dorsowie, z rena tej w Lęborgu,
Gdze sę chcele kąsk obezdrzec po jutrzszejszym torgu.
Ale oni zabłądzele w jednym gęstym lese
I ju więcy nie wiedzele, gdze jech kaduk niese,
Chtoż opisze jech kłopote i chto je opowie,
Ciej stanęle kole Głowczec zamniast bec w Dorsowie!
Trze jaż mniele nieboroce wlekle sę daremnie,
A po taci zły jesz drodze i w tak srodzi zemnie!

Ułane jadą i znowu dwie ofiare.

Chcele na noc bec w Głowczecach, ciej ju sę tak stało,
Szkoda jeno, że nieszczesce, kąsk jinaczy chcało! —
Ciej do Głowczec pąn Czorlińsci w żedow so dojeżdżoł,

[ 69 ]

Rychtyk szwadrąn tej ułanów bez nę wies przejeżdżoł.
Cy jechale precz ku morzu wjedniusko galopem,
Kon za koniem, jak ciej gęse regą, chłop, za chłopem.
Mniele wierę brzedzie morscie kąsk obpatrolowac,
Bo szła wiostka, że tam Francuz wnet chcoł welądowac.
Gwiozde jasno oswietlałe pola i modziełe,
A w jech świetle kuńce pików sę bjoławo szklełe.
Na nieszczesce trębacz bez wies trąbjeł z cały moce,
Że sę jeno rozlegało po ceszy i noce;
Prawie groł on nowotnego marsza od konnice,
A ułańscie konie pędzą, jakbe szło na bice.
Sewy zaro — jakno mówią — poczuł pismo nosem,
Zacząn szarpać sę i bjegac za ny trąbę głosem.
Źede krzeczą, bo doch za nim ostro dryptac muszą,
Koń le pędzy, gdze go skoczne tone trąbę kuszą.
Rebok woło za nim slode: — Trr! tr! stuj, te dzeci,
Ale sewy jeno słocho ułańsci muzeci.
Tej zawrzeszczoł pąn na żedow: — Zdrzucta sanie, chłope!
— Brduc! i z remnion spadłe sanie na żedowscie stope...
Jeden woło: — Ucherjencie! — drudzi: — Ucherjeje! —
Kożdy chwyto sę za nodzie, kożdy kulawieje.
Sewy zmykoł ze saniami, jakbe gzyk go gonieł,
Precz szorując, jeno za nim slode orczyk zwonieł.
Rebok stowio dłudzie krocie abe go doscignąc,
Jesz przenąmni swoją skórę zdążeł z fore scygnąc.
Chcoł wepomodz też z pułkoszkow Bartkowi bjednemu,
Bo ten wrzeszcząc obje ręce wecygoł ku niemu;
— Kochanusci pąnie! wołoł — Wesadz mnie na drogę,
Bo o własny moce z fore wcole zlesc nie mogę. —

[ 70 ]

Ale ju sę sewy porwoł znowu do bjeganio,
Tej nie beło więcy czasu dowac retowanio.
Wnet Czorlińsci ostoł za nim w tele kawał cały,
A koń precz za ułanami pędzy, jak szelały;
A że beł ju kąseczk ślepy, wnet więc zboczeł z traktu
I le bjeg na oślep prosto wedle trąbę taktu.
Suwo, jakbe zajk, bez rowe, kopce i zogone,
Sanie wesok podskakują, jak po grupach brone.
Wojsko w prawą wekrąceło prze łebscim jezerze,
Ale sewy wjedno prosto na jezoro bjerze.
Tam na onym jeno kawał z brzegu bełe lode,
A wej dali jesz stojałe niezmarznięte wode.
Ciej więc sewy wjachoł w pędze na otwarte mniesce,
Tej le plusło... i ze wszescim w zotor wpod bez wiesce.
Ciej Czorlińsci kąseczk pozni nadbjeg, ledwie deszoł,
Le wołanie głosne Bartka: — Retujta! — jesz słeszoł,
Ale nie czuł więcy ani orczyka brzękotu,
Ani kopet uderzenio, ni sani rąmotu.
Drży ze strachu, jak ciej petel i nad brzedziem stoji,
Nie wie, co mo robic, na lod jisc sę srodze boji.
Więc poleceł drucha Bartka le opiece bosci,
A tej chyże skok do Jizbic, do rebacci wiosci.

Łowienie na łebscim jezerze.

Do lepiony pszeszed checze co beła nobliży,
I tam mocno zaczon pięscą kołatac do dwierzy;
Wołoł na puł po mniemniecku: — Macht auf! Retung ledze! —
Ale z checze nicht tak prędko nie doł odpowiedze.

[ 71 ]

Doch za chwilę chtos mu odrzek: — Ninja, pąnie kumnie!
Tu w ty checze po mniemniecku żoden nie rozumnie —
Rebok srodze sę uceszeł, czując to godanie,
Bo beł udbe, że tu samni mniemce Pomorzanie:
— To wa jesta wej Poloce? Ną, to mnie pomożta! —
Rzek: — Jo, dreche, też Kaszeba, chutko mnie otworzta!
Bez ocienko sę za chwilkę światło ukozało,
Potym w domu za dwierzami cos zarąmotało,
I z latarnią nocną w ręku weszed chłop z ny checze,
Chłop plecaty z żółtą brodą, ten do niego rzecze:
— Witąm do nos! Powiedz, drechu, co sę tobie stało?
Wstołem, bo wołanie twoje nama spac nie dało. —
Pąn mu na to: — Chadej bratku! Za nemi trzcenami,
Wpod w głęboką wodę człowiek z koniem i saniami. —
— To nieszczesce! — rzek Jizbicząn — Więc nie trzeba mudzec, —
Pujle! zaro ma muszyma naszech chłopcow zbudzec! —
Chutko szukać bjeg wartorza, kozoł mu sznarowac,
Be, chto może, toniącego pospieszeł retowac.
Zaro z łożkow powstojale jizbiccie rebocie,
Weszle na wies, niesąc mrzeszcie, drądzie i bosocie.
Tej Czorlińsci zaprowadzeł prędko jech na mniesce,
Gdze przed chwilą sę zdarzeło wieldzie no nieszczesce.
Zaczynają wszesci razem po rebacci modze
Nad rębami lodow robie i szukać we wodze.
Mniele abe chłope widno prze swoji roboce,
Bo tak mniesąc jak i gwiozde swiecełe ny noce.
I szukają i szukają, nie widzą niczego,
Ale naroz wepłynęno z wode cos czornego.

[ 72 ]

Jeden rebok to wecygo na żelazny kluce:
— Ninja! — rzecze — To podobne do żedowsci muce! —
Skorno uzdrzoł to Czorlińsci, poznoł, co to beło...
— Widzę, — rzecze — że żedzesko mnie sę utopieło!
Szkoda, że tak marnie Bartek zeszed z tego świata,
Jo doch jego tak żem kochoł, jak włosnego brata. —
Ciejbe jesz choc dzonek dłuży beł prze żecu ostoł,
Bełbem okrzceł nieboroka, tak go Smętek dostoł.
Tak Czorlińsci opłakiwoł Bartka nieboszczeka,
Jednak więcy, niżle sani, żałowoł człowieka.
Tej odezwoł sę do niego westrzod nocny cesze,
Wartorz, co beł nąmądrzejszy z Jizbicząnow rzesze:
— Le o niego sę nie kłopoc! Gwes on je zbawiony!
Chto w ty wodze sę utopieł, ostoł też okrzcony.
To jezoro nasze łebscie i gorneńscie błoto
Nąm poswięceł roz na świece święty biskup Oto;
Ztąd choc żyd, ciej tą tu wodą głowę so opryszcze,
Razem ze krztem wszescie łaście na mniescu użyszcze.
Tej Czorlińsci mnioł od razu spokojne sąmnienie,
Rzek: — Więc rocz mu, Panie Boże, wieczne dac spocznienie!
Wszesci: Wieczny odpoczynek — razem z nim zmowiele.
A tej kożdy do swy checze nazod powrocele.

U Kąkla na wieczerzy, a przed czescem na pokuce

Czorlińsciego wząn na nocleg, zaproszając szczerze,
Nen plecaty chłop, co pierszy mu otworzeł dwierze.

[ 73 ]

Jędroch beło mu na imnię, Kąciel mnioł przezwisko,
On gormnistrzem beł w Jizbicach lot trzedzesce blisko.
Szlachcec przestoi też z ochotą na to zaproszenie,
Bo ju pod nim od zmęczenio trzęsie sę golenie.
Kąciel, ciej ju bele w checze, zapoleł w komninku,
A tej zbudzeł swoją bjałkę z nocnego spoczynku.
Ta zewając zaro w spodnik chutko sę ubrała,
Prysła z łóżka i serdecznie gosca powitała.
Potym żwawo sę zaczęna krzątac prze ognisku
I wnet mniała smażonego leszcza na pułmnisku.
Przeroczeła Czorlińsciego. — Temu smakowało,
Bo po taci cężci drodze gwes mu jesc sę chcało.
Ciej Czorlińsci z leszcza pogryz ostatną jesorę,
Tej go Kąciel zaprowadzeł po drobce na gorę.
Proseł, abe sę na mniętką ukłod morską trawę,
Doł mu płachtę i poduszkę położeł pod głowę.
Rzek: — Tu na ty trowie będzesz społ so jak na puchu!
Tej odchodząc go pożegnoł: — Ną, do jutra druchu!
Pąn nasz jemu za żeczliwosc grzecznie podzękowoł
A tej swoją końską skórę dobrze w trowę schowoł;
Bo muszyta wiedzec, że ją zawde z sobą noseł,
Skorno zdar ją z fore, ciej go żyd o pomoc proseł,
Potym usnąn i zaboczeł o wszescim kłopoce —
Beło to tak może małą chwilkę po pułnoce.
We śnie widzoł pąn Czorlińsci tak, jak ciej na jawie,
Żeda Bartka sedzącego przed czescem na ławie.
Łachę na nim, jak za żeco, jeno nie mnioł muce,
Rzek, że za swą gołą banię sedzy na pokuce.
Ciej go z głową rozczachraną uzdrzoł swięty Pioter,

[ 74 ]

Zatrzas przed nim prędko dwierze mesląc, że on łoter.
On powiedzoł, że ju nie je żedem, le Kaszubą,
Ale Pioter mu pogrozeł jałowcową chlubą:
— Chto Kaszeba ten też pięknie w muce so umniero,
Bez ty żoden sę do nieba w drogę nie webjero!
Za to, żes ten grzech popełnieł, jidz sę kąsk oczescec,
Jo tymczasem cę nie mogę w niebie tu pomniescec,
Jesz zwonienio tero tobie, duszo, je potrzeba,
Potym może i bez muce wpuszczę cę do nieba. —
— Więc sę zmniłuj — dodoł Bartek — i mnie dej zazwonic,
Bem nie muszoł tu za długo łzow pokute ronić. —

Godają so o Kabotkach, o Lutrze Morcenie, o zwonach i rożnech rzeczach, ale żegnają sę bez komplimęńtow.

Bartek zdzinąn, a Czorlińsci leżoł, jak kłodzena,
Ciej sę zbudzeł, tej ju beła dzewiąto godzena.
Skorno zeszed na doł, zaro frysztek jemu dale,
A prze stole sę o wszetko cekawie pytale.
Więc powiedzoł jim Czorlińsci wszescie swe przegode,
Jak kapuza i koniska przeszłe mu do szkode,
Jak on w żedow i sewego jachoł so po borze —
Jaż do chwile, ciej to Bartek zdzinąn na zotorze.
Tej go mocno żałowale oboje małżeństwo,
Że tak wieldzie niedowinnie wecerpioł męczeństwo.
Szlachcec widząc podczas godci bez obrazow scane,
Spytoł Kąkla: — Cze wa abe jesta krzescyjane? —
Kąciel odrzek: — Gwes! me mąme też Chrystusa wiarę,
Ale Bogu mniemniecciemu dajeme ofiare;

[ 75 ]

Me Morcena Lutra zokon przejęnie od mniemcow,
Mowę jednak zachowale praojcow Słowieńcow,
Ale ninja! mowa naszo coroz barży dżinie,
Dzys ju le sę utrzemała w barzo małym klinie;
W czterech wsach le po kaszebsku mowią małe dzece,
Te są, okrąm Jizbic, Gace, Kłucie i Głowczece,
Starzy ledze po kaszebsku mowią jesz w Smołdzenie,
W obu Gornach, w Cecenowie, Łebie i Stujcenie;
Mowią też jesz po naszemu do koła Charbrowa —
Tam, ciej wemrzą oni starzy, zdzinie naszo mowa.
Czorlińsciemu jaż od żolu krajało sę serce,
W taci — rzek — to wa w tym kące jesta poniewierce!
Wierę Pąn Bog tu na waju przepusceł skoranie,
Żesta, dreche, wej przejęnie luterscie weznanie.
Me Kaszebe, co mnieszkąme w kraju nadwislańscim,
Mniedze rzeką Brdą a morzem, co je zowią gdańscim,
Zawde żesme bele wierni katolicci wierze,
Za to nąm też mowe ojcow Pąn Bog nie odbjerze.
Mniemce, choc kłe mają ostre, nigde nos nie zjedzą,
O tym oni ju od downa samni dobrze wiedzą.
Tej mu na to rebok Kąciel odrzek rozczulony:
— Drechu, jesz i rod Kabotkow nie będze zgubjony!
Ninja! on za ojcow wine cężko pokutuje,
Ale wieme, że sę Pąn Bog nad nami zlituje.
Za to, że wa, naszy braco, mu służele wiernie,
On Kabotkom bet i mowę wrocy mniłosernie.
U nos — jo cy, drechu, powiem — tacie je podanie,
Że wnet srodze mądry prorok u waju powstanie;
Ten do wiarę katolicci nazod nos nawrocy,

[ 76 ]

A tej Pąn Bog dnie niedoli wnet nama ukrocy.
Szlachcec jemu podoł rękę: — Dałebe to nieba!
Wama, poci me żyjeme, zdzinąc jesz nie trzeba. —
Potym Kąkla sę zapytoł, czele tu do koła
Nie ma blisko gdze jaciego polsciego koscoła? —
— Bo jo — rzecze za zbożnego drecha Bartka duszę,
Tak, jak kozoł mnie dzys we śnie, dac zazwonic muszę.
Ale Kąciel odpowiedzoł: W cały okolice
Nie ma waju tu koscoła, ani też kaplice.
Doch na gorze tam w Głowczecach, mnilę od jęzora,
Mąma wej nasz polsci koscoł, ninja! i pastora.
Tam po polsku sę modlema, po polsku spiewąma,
I roz w mniesąc też kozanio polsciego słuchąma.
W tym koscele jesz są stare katoliccie zwone,
Co za króla Bolesłowa bełe poswięcone.
Jeże w te mu dosz zazwonic, to le bądz bezpieczny,
Że tej będze zbożny Bartek mnioł odpoczynk wieczny.
Pąn Czorlińsci nie mnioł tero ju sę o co troszczec,
Więc też sobie postanowieł zaro jisc do Głowczec.
Krotko z Kąklem sę pożegnoł jako i z Kącielką
I jim czule podzękowoł za fotegę wszelką.
Cy oboje weszle za nim dalek za ogrode,
Tej chcoł bjałkę kusznąc w rękę wedle polsci mode.
Ciej sę schyleł do ji ręci, tej ją gospodeni
Mesląc, że ją chce ukąsec, skreła do cieszeni;
Jaż kobjeta sę na niego kąseczk rozgorzeła...
Co? Te chcesz mnie, drechu, użrec? Co jo cy zrobjeła?
Tej sę szlachcec, jak ciej wędziel, od wstydu zapłonieł,
Ale znając sę na rzecze zgrabnie ji sę skłonieł:

[ 77 ]

— Moja drechno! Jo doch tego nie robję ze złosce,
Jo le chcoł cę kusznąc w rękę, tak wej dlo grzecznosce.
Ale w dechu sobie mesloł: jacie to celęta!
U niech widać nic nie płacą żodne komplimęnta. —
Bjałka rzekła, że mo o tym zdarzeniu zaboczec,
A tej zacząn pąn Czorlińsci sąm do Głowczec kroczec,

Co zwone mowiełe za umarłym.

Szlachcec zanim jesz w Głowczecach poszed do pastora,
Szukoł pierwi swojech żedkow, co jech zgubjeł wczora.
Wepetywoł sę kogusko trafieł le na drodze,
Ale darmo! — Tak przepadle, jak ciej kam we wodze.
Le dzekutnik, co z Lęborga przejachoł w ty chwile,
Rzek mu, że tak z mędel żedow widzoł ztąd trze mnile.
Czorlińsciemu sę nie chcało ju za nimi gonic,
Więc so poszed do pastora i kozoł zazwonic —
Za nę duszę, co przed czescem sedzy na pokuce,
Za to, że przed świętym Piotrem stanęna bez muce.
Ciej sę z wieży brzękot zwonow dalek rozbjegiwoł,
Tej pąn usod na kamniniu i sę przesłuchiwoł.
Odezwałe sę trzech zwonow brzęcie pokłocone,
Jęk żałosny śląc w powietrze w tę i ową stronę.
Brzęk sygnarka notwardzeszy beł w mnieszanym chorze,
Wołoł, jakbe zwonieł skargę: — Grzesznika Bog korze!
Za nim mały zwon wedowoł mniły głos, uroczy,
Przegłuszając skarżycela zwonieł: — Bog we — boczy! —
Duży zwon dwa piersze wjedno godzy, jak le może,
Litoscewie za zmarłego prosy: — Zbaw go, Boże! —
Tak szło wjedno, pierszy woło! Grzesznika Bog korze!

[ 78 ]

Drudzi zwoni: Bog we — boczy! — Trzecy: Zbaw go Boże! —
Wreszce piersze dwa ucechłe, le nen trzecy duży
Głoseł swoje: — Zbaw go Boże! — Jesz chwileczkę dłuży.
Ciej ostatne wedoł wdzęcie żałośnie a często,
Tej nastała chwila głucho... tęskno... uroczesto...
Czorlińsciemu, co prze wieży sedzoł w zameszleniu,
Srodze letko sę zrobjeło tero na sąmnieniu.
Wiedzoł, że ciej zwon proszący przemog oba dredzie,
Bog Bartkowi podarowoł wszescie jego dłedzie,
I że prosto ju do nieba jego dusza pudze,
Bo tak mówią dłudzim wieciem posewiali ludze;
Wiedzoł, że mo dobrze tero tam na tamtym świece,
Więc spokojny i wesoły opusceł Głowczece.

Bitwa pod Oseciem.

O nech żedow sę nie pytoł więcy żodnech osob,
Jesz beł rod, że jech sę pozbeł w taci tani sposob.
Oni wiele o kamrota i konia nie dbale,
Bocbe bele sę za nimi więcy oglądale,
Niech so lezą! mesloł sobie, gdze jech nos poniese!
Ale ręczę, że bezemnie zdziną w jacim lese. —
Ju nie gonieł jech, be z nimi nie miec żodny sprawe,
Le sę prędko ku Puckowi pusceł bez murawe.
Ruszoł piechty, bo doch sani nie mnioł, koni też nie,
Końską skorą sę obwinąn i szed sobie pesznie.
Mnijoł duże wse bogate, lecz też bjedne wioscie,
Ale ju sę nie obzeroł, le szed w jimnię boscie.
Dzece wszede, gdze przechodzeł, przed nim ucekałe,

[ 79 ]

Bo w ny skórze za judosza z piekła jego mniałe,
W karczmach nicht go nie rozumnioł, bo ju od Charbrowa,
Jakbe ucąn, sę zaczęna znowu szwabsko mowa.
W kożdy karczmnie bełe czorno malowane piece —
Więc sę dzewieł, bo jesz taciech nie widzoł na świece.
Gbure mniele tam gliniane szope i stodołe,
Chłope bełe tacie tłuste, jak kormnione wołe.
Ciej Czorlińsci do wse Wrzeszcza przeloz jak straszedło,
Tej tam prawie do pojenio wegąniale bedło.
Tak sę jego powerzasłe juńce, wołe, krowe,
Że zaczęne prędko fjugac bez płote i rowe.
Jeden juniec wroceł do dum jaż za sztere lata,
Porę bodaj mniało ucec na sąm kuniec swiata.
Wszęde mniele go za djobła, a nie za człowieka —
Ale gorszy szpos sę zdarzeł niedalek Oseka.
Tam beł prawie na manewrze wojska batalijąn —
Widząc bjesa mesloł major, że to Napolijąn.
Wojsku kozoł więc czymprędy w gore rejterowac,
A tej prociem niemu duże kanąne ścierowac.
Jak zaczęnie strzelać, pukać nymi kanąnami,
To jaż zemnia Czorlińsciemu drgała pod nogami.
Naroz kole swoji głowę czuł warczącą kulę,
Tej ze strachu westrod drodzi posadzeł cebulę.
Westchnąn w ony wieldzi trwodze do świętego Jąna,
Co go jemu na krzce świętym ksądz doł za patrąna.
Tej na szczesce lesą jamę uzdrzoł w blisci chojnie —
W tę sę wgrzeboł, be tam sedzec, jaż będze po wojnie.
Ale bjedok decht zaboczeł o swy końsci skorze,
Ta upadła mu na zemnię blisko prze otworze.

[ 80 ]

Wojsko, ciej go nie widzało, ju nie mniało strachu,
Więc ju więcy nie robjeło taciego rejwachu.
Porę razy jesz strzelele, jak na wiktoryją
I przestale wnet prowadzec dali bataliją.
Meszlą so, że gdze zabjele pana Napoljąna,
A le kąseczk przepłoszele Czorlińsciego Jąna.
Ale tero porę smnielszech przestępuje bieży,
Bo uzdrzele, że po boju cos na placu leży.
Ciej podniesie to ze zemni, krzekle hura! hura!
Bo meslele, że to fana, a to beła skora.
Zawiesele so nę zdobecz na sosnowym drągu,
Zabębniele i odeszle w żołmnierscim ordnągu.
Szlachcec dobrze wszetko widzoł bez otwarce jame,
Co robjele z jego skorą one głupie chame.
Chcoł weskoczec z lesy schowe, strzepac jim kąsk grzbjete,
Doch sę bojoł, be nie wzęnie jego na bagnete.
Ale wnet so chęc zemszczenio webjeł z swoji głowe,
Skorno uzdrzoł, jaci gniady w kuńcu dosyg słowe;
Że co w żecu jego marne ozdobjało cało,
Tero sobie jak chorądziew pesznie powiewało.
— Maszerujta sobie z Bodziem, mężni, rzek, rycerze!
Ty chorągwi wama więcy Francuz nie odbjerze!
Ona kule i pałasze odeprze z pogardą,
Bo kaszubscie konie mają skórę srodze twardą. —
Ciej ju wojsko uszło dalek za gore, porowe,
Tej Czorlińsci sę wegrzeboł ze swy lesy schowe.
Z piosku łachę so otrzepoł i zwołane włose,
A tej dali ruszeł w drogę bez nadmorscie wrzose.

[ 81 ]
Powrot do święty polsci zemni i goscena u organistow w Żornowcu.

Dzeń sę kuńczeł i witała szaro ju godzena,
Ciej zmęczony z dłudzi rejze wszed do Wierzchucena.
Choć ta wies je Prusokowa wierę ze dwa wiecie,
Do dzys jednak w ni mnieszkają polsci katolecie.
Rebok widząc sę u swojech Bogu podzękowoł,
Kląk na święty polsci zemni i ją pocałowoł,
Jesz sę napieł z polsci strudzi czesty, polsci wode,
A tej poszed przenocowac do polsci gospode.
Z rena dali szed Czorlińsci ujeżdżonym torem,
Po łęczeskach nad długawym żornowscim jezorem.
W lewą dyne bjołogorscie oswiecałe zorze,
A za nimi senym ociem wezerało morze,
Na jezerze w prawą kępa z lodow weglądała,
A dokoła wszęde woda zmarzło jesz stojoła,
Więc poceszoł sę, że wszetko nie je jesz stracone,
Bele zema beła długo, sece le kupione.
Poszed wreszce do Żornowca, gdze mnioł znajomego
Tamteszego organistę, pana zamożnego,
Oni obaj pochodzele z jedny parafiji
I w młodosce sługiwale do mszy w kąpaniji.
Organista mnioł mnieszkanie w cesterscim klosztorze,
Nie jak jaci gburek w dole, le jak grof na gorze.
Klosztor dzyso ju weglądo, jak ciej ząmkowiszcze,
Wspomninając downą swietność swą rujiną jiszcze.
Tam, gdze pierwi opot swoje szeptoł brewijorze,
Dzyso głośno grzebiniaste glugdają gulorze.
Ale koscoł, choc bez wieży, stoji jesz wspaniały,

[ 82 ]

I spogłądo w kroj dokoła, jak ciej krol zsewiały.
Pąn bakalorz sedzoł prawie prze ocienku w szczyce
I teskliwie ztąd w daleką wzeroł okolicę;
Mesloł sobie: może wiezą gdze tam cało czyje,
Ciejbe chcoł le bec bogaty, spiewoł bem wilije. —
Ciej przed furtą swego drucha z młodech lot oboczeł,
Ledwie z okna od redosce na wies nie weskoczeł.
W porę krokow je na dole, choc beł tędzi w brzuchu,
I na szyję jemu podo: — Jakże mosz sę, druchu? —
I sę zaro zaczenają kuszac na dwie strone,
Jaż decht czesto obaj gębe mniele uslenione.
Jeden pyto sę drudziego o to i o owo,
Potym znowu zaczenają kuszac sę na nowo.
Tej do jizbe organista gosca zaprowodzo.
Swoji żonie go przedstowio i decht prze ni sodzo.
— Żonko! — szepce swoji Kasze do prawego ucha —
Pąn Bog do mnie przeprowadzeł nolepszego drucha.
Z nim me jedną w młodech latach odwiedzale szkołę,
I w niejedny koszce mniodu pozbawiele pszczołe;
Razem żesme so posale gęse i pylęta,
I goniele młode czojcie, abo też dzewczęta.
Choc on piechty do nos przeszed, worek mo czubaty,
Znaję go, jak włosny palec, to je pąn bogaty!
Więc nadskakuj mu, jak możesz, chyże staw jedzenie!
Może samni roz u niego będzem na goscenie.
Pani dotąd na reboka kwaśno spoglądała,
Ale tero sę kobjeta w momęnt jinszą stała.
Ju kocełek zastawieła, wodę w nim gotuje.
I ze żeta spolonego kawe w nię wsepuje.

[ 83 ]

Kładze w wszetko cykoryji spore sztere grupe,
Potym fuse dużą łeżką zmnieszywo do kupe.
Tej nę brejkę leje w zbanek i zalewo mleciem,
Wszetko jidze ji od ręci, żewo i ze szeciem.
Wnet ju stowio zbank na stole i do pico roczy,
Jesz podaje na przegryzkę prostowech kołoczy;
Te kołocze nie są bjołe, jak u kundetora,
Jeno z wiechrzu i z westrzodku są jak czorno kora.
Pokazują w niech sę bulwę, jak kamniszcie w dornach,
A szrot jeno do połowę zmłoty je na źornach.
Szlachcec zjod jaż sedem kuklow, to nie żodno blaga,
A le kąseczk go potemu wzęna polec zgaga.
Kawe wepieł pąn Czorlińsci gorneszkow dwanosce,
Bo wędrowoł bjedok srodze długo ju o posce.
Połknąn chcewie wszetko żeto razem z cykoryją,
Dzewiąc sę, że organistoc tak so dobrze żyją.
Ciej beł dobrze ju najadły, mnioł sę chłop do żeco,
Chcoł więc dali jisc do Pucka, bo ju nie mnioł zbeco.
Ale jego organista z żoną nie puscele,
Bo sę pąnu szlachcecowi z prowde mest ceszele.
Pani rzekła: — Na wse znowu dzys sę zema sroży;
Druch doch muszy kąsk odpocząc, dzys mo dosc podroży,
Wreszce doł sę pąn namowic dobry ty kobjece,
Be dopieru za niedzelę dali jisc po sece. —
Druch jesz, zanim od nos w dalszą drogę sę weruszy,
W ucho jemu szepce pani — ze mną skokac muszy!
Jutro w naszy parafiji wielgo je bjesada,
Na ty bym jo drucha z nami widzec chcała rada.
Tu u niego ful wszesciego, bo nielada gburek. —

[ 84 ]
Drużba prosy na wesele.

Ciej tak pani Czorlińsciemu godo o bjesadze,
Tej chtos na wse strzeleł, jakbe w proboszczowscim sadze.
Zaro potym wszed dwierzami drużba westrojony,
Czerwonemi stążeczkami gęsto obwieszony.
Przestępując bez wesoci prog kąseczk ostrożnie,
Ju pochwoleł Pąna Boga wolno i pobożnie.
Tej święcony wode sygnąn z kropelnice ręką,
Przeżegnoł sę i ukłonieł przed Chrystusa męką.
Potym oddoł ukłon wszescim, chtorni w jizbie bele,
A tej zacząn głośno mowic prośbę na wesele:
— Muszę państwu powinszować dzonka dzyseszego,
Be wąm Pąn Bog żeczec roczeł wszesciego dobrego.
Wej pąn brutman razem z brutką nisko sę kłąniają,
I na jutro na wesele waju zapraszają.
Tak bo Trujca prenoswiętszo ju postanowieła,
Be z tech dwojga młodech ledzy jedno pora beła.
Bo rzek Pąn Bog: — Nie je dobrze człekowi samemu,
Ciej ulepieł więc Jadąma, przedoł Jewę jemu;
Mowieł, że ju jednym całem żona z mężem będze,
Mąż opuscy swech rodzycow, za nią pudze wszędze. —
Proszę przyńdz więc na wesele, a nie ostać doma,
Bo jo państwo roczę w jimnię swiętego Jadąma
Besta młodą naszą porą w sercu nie gardzele,
I przed ołtorz do koscoła jech doprowadzele,
Do naszego koscołeczka parafijalnego,
Abe jech tam związoł węzeł zdanio mołżeńsciego.
Bo ju jutro po mszy święty o renny godzenie,
Ksądz jim sztułą zwiąże ręce i zmnieni pierscenie;

[ 85 ]

Weznie w ręce swe kapłańscie swiętą szlubną ksygę
I odbjerze od obojga mołżeńską przesygę.
A ciej ksążek jech w koscele złączy do gromade,
Tej sę wszesci zabjerzeme razem do bjesade.
Na tę jo, jak starszy drużba, ładnie państwo proszę
I od starkow pannę młody ukłone przenoszę.
Pąn ojc przewioz wczora z mniasta fase dwie gorzołci,
Beczkę piwa i cygarow większe puł kobjołci.
A zabjiją na bjesadę wołu kormnionego,
Kopę kurów, mędel gułow i wieprza tłustego.
Woł ze strachu ręczy w chlewie i żałosnie stęko,
Wieprz ju klęko na kolana, bo sę smnierce lęko.
Sroka będze tam bez oka, krowa bez wymninia,
Sarna będze też bez boka i kur bez grzebynia;
Będze, co nąm Bog nadarzy i kuchorz uwarzy,
Będą młodzy zajodale zarowno jak starzy.
Tam czekają kuropatcie na pannę i matcie,
A dlo chłopow są od skopow ude i łopatcie.
Strzelec w lese nąm zastrzeleł mędel jaż zajęcy,
Będze tam i kopa gęsy, kaczkow trochę więcy.
Ciej nie będze dosc widelców, będzem jesc rękuma,
Więc wos proszę, żebesta sę nie najedle doma.
Wszetko, co le je smacznego, na weselu będze,
Będą nure i łabędze, co sedzą na grzędze.
Pani matka nąm upiekła cilka pieców chleba,
Będą kuche i pańtuche i co jeno trzeba.
Klarnet, base i skrzepice będą nama grałe,
Bjałkąm tam i kawalerąm nodzie będą drgałe.
Tero proszę wszesciech słowetny rodzene

[ 86 ]

Na trze dni do weselnego domu na goscenę.
Mnie kozale na bjesadę prosec goscy wiele.
A będzeme sę weselić do samy niedzele.
Jeże mota w checze gosca, wezta go ze sobą,
Będze on, jak gosc z daleka, nowikszą ozdobą.
Niechże przyńdą też z całego domu wszyscy młodzy,
Chłopce bote niech smarują, tak jak to sę godzy.
A córeczkę niechże państwo także przeprowadzą,
Bo przedąncie nasze bez ni rade so nie dadzą.
Ale niech so podwiązkami strefie dobrze opnie,
Abe w tuńcu ji nie spadłe, ciej ją chłopok kopnie.
A panienka wie, że ledze są tu nie potemu,
Dzewują sę, jak rorodzie, czasem lada czemu.
Roz prze szlubie jedny bjałce podwiązka opadła.
Wszescim wstydu narobjeła, sama jaż decht zbladła.
Drużba z panną obtańcuje sto razy wokoło,
Będze służeł ji prze stole, bawieł ją wesoło.
Na bjesadze nicht tak dobrze nie mo, jak ciej drużba,
Prze talerzach i prze szkląnkach jego je le służba.
Do komore i do beczci wszęde sę dotłoczy,
To pieczeni kawał urżnie, to piwka utoczy.
Wszesci drudzy muszą czekac, jaż jech on podzeli,
Jak ciej stary strech swy babie daje dzel z kobjeli.
Czego gosce nie zdołają sprzątnąć na objedze,
On pakuje do cieszeni, abo do koledze.
Choć go czasem chto poszturnie, abo łokcem trący,
On weboczy, bo na wszetko je pobłażający.
Proszę, besta darowale, panie i panowie,
Jeżem czasem sę zaboczeł w ty drużbowy mowie.

[ 87 ]

Bo wa wieta, że jo nie beł na wesoci szkole,
Jeno uczeł sę draszowac cepami w stodole.
Ciejm beł knopem, tej żem posoł celęta na smugu,
A dzys chodzę, jako parobk, ze sochą prze pługu.
Jo ty mowe sę nauczeł le tak sąm od sebie —
Niech więc będze pochwolony Jezus Chrystus w niebie.

Muzeka Jagatci.

Pani sę ta prośba drużbę srodze podobała,
Więc gęsego z butli wina w cieliszk mu nalała.
Drużba wepieł na ji zdrowie, czemu beła rada,
Podzękowoł a tej poszed dali do sąsada.
Znowu mocno z pistolita polnąn so dwa raze,
Że na wszesciech scanach święte zadrgnęne obraze.
Ciej to drużba prawieł mowę, tej z komorci w boku
Wetknąn główkę jacis amnioł w osemnostym roku
I le mrugoł wstecz na drużbę, jak ciej trus, oczkami,
Ale skorno drużba weszed, zdzinąn za dwierzami.
Tej Czorlińsci sę zapytoł organiste drucha,
Co za jedna tam w komorce kryje sę dzewucha.
Organista sę usmniechnąn, otworzeł komorkę
I pokozoł szlachcecowi swoją pannę corkę.
Bjałka nogle sę na lecach ogniem zapoleła
I sucienkę, chtorną szeła, z ręku upusceła.
Szlachcec zwinnie tej przeskoczeł, podoł ji sucienkę,
Czym natechmniast so pojednoł urodną panienkę.
Schylo główkę i goscowi skłodo swą podzękę,
A, ciej ojc ji koże, nawet podowo mu rękę.

[ 88 ]

Organista tej bez mnidzie znak doł swoji corce,
Be zagrała Czorlińsciemu co na klawikorce.
Bjałka sę to czerwinieła, to jak kreda bladła,
Ale wreszce do dłudziego pudła grac zasadła.
Klapę w gorę tej podniesła rozłożeła note
I zaczęna bic palcami w bjołe pudła gnote.
Z goscem blisko klawikortu sadle so rodzyce,
Abe słuchac, jak wepadnie ono w gnote bice.
Bjałka tłucze prawą ręką na oteczne gnote,
Cenko, jak to muzekują po stodołach kote.
Razem ale wali lewą, jako be po basach,
Grubo, jak ciej skrzepią cężcie wrota na zowiasach.
Roz zdowało sę, że tesąc zabow skrzeczy w błoce,
Potym znowu, jakbe twarde żogowale kloce.
Wreszce raptem przeskoczeła w melodyją smutną,
Jak ciej w pustą noc na notę spiewają pokutną.
Pokozała bjołe ząbcie i podniesła głowkę,
Tej zaczęna do muzeci spiewac jim frantowkę:

O Kaszubie Kroku i o Wandze, co nie chcała Mniemca.

Na ny kępie, na zelony, na żornowsci wodze,
Sedzoł ciedes smok okrutny w murowanym grodze,
Z tełu lew, a z przodku orzeł z bjoławym ozorem,
Wjedno w strachu trzemoł wszesciech ledzy nad jezorem.
Ksążę Krok, co mnioł za gorą ząmek swuj Krokawę,
Muszoł sedem bjałkow na dzeń oddac mu na strawę.
Te okrutny smok pożeroł żewcem srodze chcewie,
A jesz czasem żądoł więcy, ciej beł w wieldzim gniewie.

[ 89 ]

Wreszce smok ju wszescie bjałcie pożar z okolice,
Prócz Krokowy corci Wande, młody jesz dzewice.
O nią sę więc upomninoł wjedno Smok uparce,
Ale ojc mu nie chcoł corci oddać na zeżarce.
Le kryjomo doł ogłosec w kożdą swiata stronę:
Chto webawi moją corkę weznie ją za żonę.
Tej sę zjawieł na krokawscim ząmku w tesąc koni
Mężny rycerz, zwany Reter, ksążę ze Saksonji.
Ten ciej stanąn przed ksężniczką swiecącą piknoscą,
Tej zarusko ją pokochoł gorącą mniłoscą.
Nie mog od ni ju odwrocec więcy swego oka,
Przesyg ojcu, że za Wandę rozczwiartuje smoka.
Zaro płenie więc na kępę na żłobiony łodze,
Zaskokuje smoka w gniozdze na wesocim grodze.
Smok do niego zacząn sygac dłudzim swym ozorem
Ale rycerz mu ogromnym odcąn go toporem.
Reter swoją ciężką szablą z gore tej zamnierzeł
I potwora z cały moce w orli łeb uderzeł.
Ale we łbie beło moce, więcy, jak w żelazu,
Szabla prysła na kawałcie od jednego razu.
Smok ju mnierzeł rycerzowi do oczow i nosa,
A dzub krzewy mnioł i ostry, jak na kuńcu kosa.
W tym go rąbnąn w długą szyję rycerz swym toporem.
Jeno w gorę łeb podskoczeł i spod nad jezorem.
Reter wroceł ze zabitym smociem tej z weprawe
I o rękę Wandę proseł ojca ji z Krokawe.
Krok chcoł zaro mniec mężnego rycerza za zęca,
Ale Wandze wstyd beł pojąc mniemniecciego ksęca.
Dąm cy, ksążę, swoją rękę dlo samy wdzęcznosce,
Ale jesz mnie ostaw ojcu rokow cilkanosce, —
Wanda tuli sę do ojca i łze gorzcie roni,
A w nadzeji wroco Reter nazod do Saksonji.
W onym roku norod polsci dręczony niezgodą,
Webroł sobie ksęca Kroka swojim wojewodą,

[ 90 ]

Ciej ten umar dalek polscie rozszerzewszy ląde,
Norod jego córce Wandze oddoł kraju rząde.
Reter czując, jako Wanda nad Polską panuje,
Zaro z wojsciem pod Krokowe mniasto podstępuje.
Wando, Wando, spełni tero twoją objetnicę!
Bo jinaczy w srodzi zemsce zburzę twą stolicę. —
Cos nie przeszed, wojowniku, do Wandę w pokoju?!
Tero wiecznie tobą gardzy, nie zrożo sę boju. —
Reter wpodo w cężką rozpacz, szuko sobie smnierce,
Żegno Wandę i pałaszem przebijo so serce! —
Smnierc rycerza piękną Wandę zasmuceła srodze,
Płacząc rzuco se we Wisłę i tonie we wodze,
Swoji z wode wedobele nieszczesną panienkę,
A modziłę dlą ni sępiąc spiewale piosenkę;
Wanda leży w polsci zemni, co nie chcała mniemca,
Nigde Polka nie powinna kochac cezozemca —

Sen pąna Czorlińsciego.

Choć Jagatka ju do kuńca pieśnią wespiewała,
Jednak wjedno paluszkami dali przebjerała.
Szkoda jeno, że nie czuła sama ju co grała,
Bo Czorlińsci zacząn chrapac, że jaż jizba drgała.
Wej frantowka pąna gosca często decht uspieła,
Tako beła w melodyji czarująco seła.
Drzemał so na klawikorce głowę mając w ręku
I chrapanie swoje mieszoł do muzeci brzęku.
Gwizdoł bez nos, jak ciej wartorz na piszczołce w noce,
To wedowoł znowu tone, jak groch na rzeszoce.
Czasem jęknąn, jakbe w boku jego kłoła kolka,
Tej zaworknąn, jak prze snucu prożno warczy szpolka.
Ciej tak drzemoł so Czorlińsci, tej sę jemu smnieło,

[ 91 ]

Że w kapuze jego całe piekło sę rojeło.
Tesąc kesech czartów w ony weprowiało skocie,
A jak wiore chudzy bele kesy ni bjedocie.
Tej zlitowoł sę nad nimi i wejąn z cieszenie
Dużą szczukę i ją podoł czartąm na zjedzenie.
Czarce chcewie z jego ręci dor ten odebrale
I go zaro na kawałcie kłami rozszarpale.
Ale nogle tej wepodo z rebe ny wnętrznoscow
Czorno dusza, co ni cała nie mo, ani koscow.
Czarce zaro sę rzucają z wszesciech stron zawzęce
1 chwetają ją za nodzie i za obie ręce.
Tej wtłoczele nie pytając duszę do kapuze,
Poczym o nią grac zaczęnie w ołowianne guze.
Wnet ją wegroł kąseczk z fifem Smęte, krewny More
Wząn ją w zębe razem z mucą i fju! fju! za gore.
Rebok mesląc, źe na jawie tracy swoją mucę,
Krzeknąn, jak ciej utropiony: — Zdżejta le kaduce!
Ciej Jagatka to uczuła, zaro grac przestała,
A ji matka z werzasnięco ledwie nie omglała.
Zaczynają poświęconą wodą gosca żegnać,
Abe czartów i kaduków od niego odegnac.
Tej złe duche Czorlińsciego zaro poniechałe
I ju wolni jego pierse sobie oddechałe,
Więc kobjete tero bełe kąsk uspokojone,
A tej szepnąn organista do swy luby żone:
— Le go nie dej tu przebudzec, bo on zmęczon z drodzi! —
Widać, że mu na sąmnieniu cęży kłopot srodzi.
Niechże Pąn Bog letoscewy mego drucha strzeże! —
A tej poszed pąn bakalorz zwonic na pocerze.




This work is in the public domain in the United States because it was in the public domain in its home country as of 1 January 1996, and was never published in the US prior to that date.

The author died in 1902, so this work is also in the public domain in countries and areas where the copyright term is the author's life plus 100 years or less. This work may also be in the public domain in countries and areas with longer native copyright terms that apply the rule of the shorter term to foreign works.