Szkoła
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szkoła |
Pochodzenie | Tęcza łez i krwi |
Data wydania | 1921 |
Wydawnictwo | Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ |
Druk | Zakłady Graficzne „Bibljoteki Polskiej“ w Bydgoszczy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały tomik |
Indeks stron |
[ 11 ]
I.
Zwiedzałem dzisiaj szkolny dom,
Podobny innym wcale.
Nad bramą kwitł Czerwony Krzyż
Na czystej tła pobiale,
Wnętrza w nim bowiem wszystkich sal
Zmieniono na szpitale.
Zwiedzałem dom, gdzie mieszka ból
I kędy leczą rany.
A każdą z ran tych otwarł cios
Przez bratnią dłoń zadany.
Każdego, co tam leży, twarz
Jest biała, jak te ściany.
Jest biała tak, bo wiele krwi
Spłynęło z ran ku glebie.
Dziś blizny leczy bliźni, lek
W litosnym dając chlebie,
Jak blizny zadał bliźni, co ma
Bliźniego kochać, jak siebie.
[ 12 ]
Czy krew stracona, czy ta myśl
Zbieliła tak ich twarze?
Nie powie nikt z mieszkańców tych
I milczą kurytarze
I Siostry Miłosierdzia, co
Sposobią im bandaże.
Myśl pyta: Skąd ta straszna krew
Przelana zbrojną siłą?
Czyli niedosyć cierpiał człek
Pod zwykłych nieszczęść bryłą
Że dbano, by na ziemi tu
Za dobrze mu nie było?
Myśl pyta: Po co mord i rzeź?
Dlaczego te kaleki?
Potrzeba wojny, mówią nam,
Jak są potrzebne leki.
Dobrego wrogiem lepsze jest
I było tak przez wieki...
Lepsze dla tych, co poszli w grób
I dla tych, co zostali
Bez kropli krwi, bez rąk i nóg
I leżą w białej sali.
Za ciasno było w świecie już,
By wszyscy się kochali.
Ci, którzy padli, mają dziś
Drewniany krzyż zasługi,
Że przerzedzili ludzki tłok,
By wolniej czuł się drugi,
Wolniej od jednej z rąk lub nóg
Na cały żywot długi.
Gdy trzeba tak, cóż począć? cóż?
Co znaczy dłoń lub goleń?
Poświęcać trzeba dobro wciąż
— Na drodze do wyzwoleń —
Znanego pokolenia dla
Nieznanych nam pokoleń.
Gdy rozum każe czynić tak,
Cóż możem, ludzie prości?
Serce ma też, zadanie swe:
Umarłych grzebać kości.
Dla pozostałych chowa zaś
Jodoform: woń Miłości.
Ach, bo cóż Miłość może dać?
Izbę i łoże czyste
I imię pomazane krwią
W szpitalną wpisać listę
I w kącie dłonią zakryć wzrok
I jęknąć: Jezu Chryste!
[ 14 ]
II.
Święty jest, głoszą, ludzki Duch.
Lecz święte jest i Ciało:
W Miłości bo poczęte jest
I pierś Miłości ssało
W miejscu, gdzie matki serce drży,
Co dziecię swe kochało.
A co dziś uczyniono z niem.
Że łzą nawisa rzęsa?
Który ze zgrai głodnych psów,
Co w polu się wałęsa.
Miłości przedmiot pozna w tych
Strzępach chrzczonego mięsa?
Bo przecie chrzczono je na znak
Chrystusa, że w swym czasie
Przyszedł i Erze imię dał,
Co w złotych liter krasie
Wyhaftowane pięknie lśni
W ołtarzach na atłasie.
Ochrzczono je, siedlisko to
Tęsknoty i nadziei,
Modłów o sprawiedliwość, próśb
O litość... I z kolei
Uznano, że się stało dość,
Ba, zadość aż Idei.
[ 15 ]
Wszak: „Nie zabijaj!“ głosi się
I niedość na tem jeno.
Życie i zdrowie z wyższą też
Spotkały się oceną,
Gdyż wiek, co na rzeź ludzi śle,
Szczyci się swą higjeną.
Więc twórczy się wysilił duch
Na wsze zniszczenia cele:
O zdrowe ciało pilnie dba,
Bo zdrów duch w zdrowem ciele,
By je trujący zdławił gaz,
Rozdarły w strzęp szrapnele.
Lecz wyższa pono tkwi w tem myśl,
Tajń głębszej, mędrszej racji.
By nie rzec jawnie, że się kpi
Z czternastu Pańskich Stacji,
Miłość na Mus się zmienia, lecz
To zmiana deklamacji.
Zaiste, nie zaprzeczy nikt,
Że jest konieczność w musie,
Bo gdy się kraść i zarznąć chce,
Nóż nie śmie spać w lamusie.
Historję giełda robi, mów,
Lecz zamilcz o Chrystusie!
Przecz pod frazesów skrzydło kryć,
Jak strusie, głowę w strachu
I krzyczeć w głos: „Czerwony Kwiat!“
Gdy pożar jest na dachu,
Nie po to, by był jasny dzień,
Lecz by rabować w gmachu?
Świętego hasła, w samże czas
Sposobnej żądz rozterki,
Hasła Wolności Ludów, zbir
Dla handlu i szacherki
Nadużył i sztandary cne
Na niecne zmienił ścierki.
Chełp się, Europo światła, chełp
I sromaj się swej chluby,
Że, gdy ideał ziści się,
Spełniając twoje śluby,
To przeto, że korzystny był
Trafem dla twej rachuby.
I niech oczadza się, kto chce,
Historjozofji dymem,
Że Rozwój czy też Postęp chciał
Wojny, by wzróść olbrzymem
I, by Adamem w Raju być,
Trzeba być wpierw Kaimem.
Bo bałwochwalstwem ślepem jest
Ten postęp, ten automat,
Co miażdży, jak djabelski młyn,
Tłumy człowieczych gromad,
By z nich omanów tworzyć mgły,
Kadzideł mdłych aromat.
Nie wierzę, że od ludu lud
Pieszczotnych chce uścisków.
Śpi w piersi tłumu straszny zwierz
O kłach stu krwawych pysków,
Lecz zbrodzień jest, kto szczuje go
Dla swych kramarskich zysków.
I jeśli Chrystusowy Sen
Na dzikość zlał balsamy,
Złagodził srogość, którą smok
W spokojnych miast ział bramy:
Chrystusa, jako lewy łotr,
Dziś kramarz lży i kramy.
Zbyt gorzki mnie zdejmuje śmiech
Z snutego ciągle mitu,
Że ta okropna rzeź to krok
Do Miasta Snów, do Szczytu,
Gdy Jeruzalem Nowa dziś
Zowie się: rynkiem zbytu.
Wiem: prawo życia twarde jest:
Żądz i zatargów strumień.
Lecz wstyd, że zmienić nie chce Czas
Narzędzi porozumień,
A umie, jak tchórz, łuski kłaść
Na oczy podłych sumień.
Dla uświetnienia żądnych krwi
Łotrów i błaznów, komu,
Jeśli nie tłumom, kazać iść
Na jatki wśród pogromu,
By tym wygodniej było, co
Woleli zostać w domu.
I oto idą noc i dzień
Przez krwawy pól manowiec,
A każdy dumny z nazwy swej
Jednostki: szeregowiec,
Nie wiedząc, że całości wszak
To wszystko szereg owiec.
Nie będę-ć, Wojno, hymnów piać,
Ni sławić cię peanem,
Żeś cudem techniki, żeś krwi
I pożóg oceanem.
Niech rab ci schlebia przeto, żeś
Molochem i tyranem.
By z świata hańbę zmyć, co z nas
Każdego musi skrywać,
Wielkiem Misterjum ciebie zwą.
Chcę maski z fałszu zrywać,
I jeno szczerze każdą rzecz
Imieniem jej nazywać.
Oto jest prawda, której w twarz
Odważnie spojrzeć stajem:
Że człek to zawsze jeszcze zbój
I ziemia nie jest rajem,
A „miłość“ to niemożność li
Pożarcia się nawzajem.
Bandyta-rycerz dotąd żyw,
Jak w średniowiecznej kniei,
Cywilizacja nasza zaś
To jeno Treuga Dei,
Wśród której wszak co pewien czas
Nie brak na łup nadziei.
Załatwiać człek rachunki chce,
Jak rabuś w czarnym lesie.
Więc niech nie szuka na to nazw
W idei gdzieś bezkresie,
Lecz niech jak szczery mówi łotr
O krwawym interesie.
I czemu nie rzec tego wprost,
Lecz: naprzód Ras Różnicę,
To znowu Wolność Ludów łgać,
Bój Krzyża z Półksiężycem —
A ludziom dobrej woli... mir
Z oszusta wieścić licem.
O Wojno, najpodlejsze zło
Zrodzone w bezrozumie,
Depcące, jak brutalny gniot,
Po ludzkich istot tłumie,
Podobnaś rodnym siostrom swym:
Trądowi, ospie, dżumie!
Nikczemnych bitew poczet, co
Tłum ludzi okalecza,
Wznosić k’ godności, jako Czyn
Zaszczytny, ma cześć człecza.
Gdy w nim shańbiono nawet Krzyż,
Jako rękojeść miecza!!!
[ 21 ]
III.
O, szkoło, zanim kiedyś znów
Nadejdą czasy zmiany:
Ty wchłoniesz w siebie ciał tych ból,
Co jękiem wsiąka w ściany
I zapamiętasz wszystko to,
O czem dziś mówią rany.
Przepój się wonią, którą tchnie
Gaza i krwawa wata
I dzieci małe, które są
Przyszłością, jutrem świata.
Zawczasu prawdy ucz, by im
Nie przyszła w późne lata.
I gdy znów kiedyś w salach tych
Popłynie słów obfitość:
Że życia celem Miłość jest,
Nie żądz surowych sytość,
Że sprawiedliwość rządzi nam
I miłosierdzie, litość:
Ty szepcz, że dawno minął czas
Złudzenia i liryzmu,
Że pustą bańką mrzonki są
Ludzkości, chrystjanizmu
I czego wojna uczy nas,
Zimnego ucz cynizmu.
[ 22 ]
W ewangeliczne cnoty dziś
Wierzy się pod drwin grozą.
W poezjach można czulić się
Nad giętą wiatrem brzozą,
Lecz w życiu trzeba przecie czuć
Praktycznie myśleć prozą!
Co się zdawało siłą sił
W zmaganiu ducha z ciałem,
Co podnosiło serca wzwyż,
Nazwane Ideałem,
Przeżytkiem stało się i dziś
Jest zwykłym komunałem.
Żeby bliźniemu bliźnim być
I służyć sercem prostem,
Że miłość i braterstwo są
Jedynym duchów mostem,
Wszystko to jest wygodnym li
Polorem i pokostem.
Ucz, szkoło, że się nazbyt słów
Podniosłych darmo traci.
Bo podstęp, chytrość, lisi chód
W praktyce więcej płaci,
A skryta zdrada, z krzywdy zysk
Ma miano dyplomacji.
[ 23 ]
Trudno za marą gonić wciąż,
Jak dziecię za motylkiem.
Granie anielskich w duszy harf
Oddawna śpi zamilkiem
I, jako w jaskiniowy czas,
Człek jest człekowi wilkiem.
Ach, marzycielem długo dość
Było się zbyt szalonym.
A nie ulega chyba też
Wątpieniu, w względzie onym,
Że trzeba albo drugich gnieść,
Albo też być gniecionym.
To, szkoło, wpajaj w dzieci mózg:
Cześć gwałtu i obola,
Pięści, pod którą w zbrodnię gna
Posłuszna ludów dola,
Aby, dziczejąc, dzikość siać,
Bo taka silnych wola.
Lecz gdy drgnie w któremś z dzieci coś,
Co ludzką jest godnością,
Gdy snu w nim ocaleje strzęp,
Co zowie się Wolnością:
Że, jak człek człeka, ludu lud
Nie może być własnością:
[ 24 ]
Gdy błyśnie w jednem choć ta myśl,
Niech gniew mu spłoni lice,
Niech dzikość raz uświęci się,
Iszcząc myśl-błyskawicę:
Że Brutus jeden i sam był
I jedną miał prawicę!
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |