<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Ułomek snu
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data powstania 1830-03-29
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom V
Download as: Pobierz Cały tom V jako ePub Pobierz Cały tom V jako PDF Pobierz Cały tom V jako MOBI
Indeks stron
[ 126 ]
UŁOMEK SNU.

4 dni po exkursyi na Salève
29 marca 1830 r.

 Dla H. W.[1]
 Góry i miasta rozpadły się z trzaskiem. Wszystko się zmieszało: światło i ciemność, gwiazdy i słońce. Ostatnia godzina dla materyi wybiła i zdało mi się, że jestem świadkiem ostatecznego sądu z tem strasznem przeświadczeniem, że i ja mu podlegam. Lecz miłość, która dotąd kierowała mojem burzliwem życiem, tłumiła trwogę i wznosiła nad duszę mą swe skrzydła, aby strzedz jej i błogosławić. Krew, którą miałem dłoń zbroczoną, zemsty, które popełniłem, stawały teraz niewyraźnie w mojej pamięci; lecz jej wspomnienie rozwiewało zwycięsko te mary, które to wspomnienie było moją gwiazdą, mojem szczęściem, moją pociechą, mem istnieniem i mem życiem całem.
 I zdało mi się, że widzę zastępy całe narodów nadbiegających i ustawiających się przede mną; a potem spuściły się obłoki nakształt niebiańskiego wozu, a Syn Człowieczy siedział na nim. Po raz pierwszy zbladłem i uczułem, że drżę, a słusznie drżałem i bladłem — zanadto bowiem gardziłem ludźmi; deptałem po nich, a nie rzuciłem nigdy spojrzenia na ziemię, którą przecież Bóg mi przeznaczył na mieszkanie. W tej chwili ujrzałem ją również niedaleko w stroju oblubienicy, bo miała w niebiosa ulecieć; i gniew zarumienił me lica, zgrzytnąłem zębami, zazdrościłem Niebu.
 Zdało mi się wtedy, że odzyskałem siły w uniesieniu wściekłości i namiętności, roztrącałem otaczających ludzi, ku niej sobie wśród nich drogę torując. [ 127 ]Przepowiedziane trąby zagrzmiały, ziemia zadrżała, błyskawice skrzyżowały się w przestrzeni, a grom, ostatni grom zagrzmiał, jak gdyby w nim skupiły się wszystkie orkany i burze, które kiedykolwiek światem wstrząsnęły. Ludzie padali, jedni na kolana, inni na wznak, oślepli, kłosom słabym podobni. Ja jeden stałem i szedłem w obecności Boga mojego ku tej, którą kochałem na ziemi. Napróżno wokoło mnie buchały płomienie, napróżno potok iskier spadał na moją głowę; napróżno chaos przyrody całej szedł na mnie i powstrzymać mię usiłował: zwyciężyłem rozpętane wichry, lawiny śnieżne, stosy lodowe, ognie wulkanów; wszystko to nie podlegając dawniejszym prawom kończącym się w straszliwym zamęcie, powstrzymywało me kroki. Wola mej duszy jednak, która nie mogła przestać istnieć, walczyła, z konwulsyami konającej materyi i to wystarczało: musiałem zwyciężyć. Doszedłem do niej, otoczyłem ją ramionami, gotów bronić przed wszystkiemi siłami świata, przeciw niebu nawet. Lecz ta ostatnia myśl błysnęła zaledwie na chwilę, bo zanadto ją kochałem, aby pragnąć dla niej mego losu. Zdało mi się, że jej szepcę słowa miłości, i że ona stawszy się aniołem, zwraca jeszcze wzrok swój na tego, którego kochała, będąc śmiertelną. Cała, to moja, była pociecha w tej wielkiej ruinie ludzi i świata. Nie pragnąłem innej pociechy, a serce me podziękowało za nią wszechmocnemu Bogu, który już zaczynał świat sądzić.
 Sen mój przybrał wtedy kształt mniej wyraźny. Słyszałem głosy wydobywające się z otchłani i drugie, odpowiadające im z niebios, oskarżenia, po których następowało milczenie, lub krzyki złowrogie. Widziałem postaci, mknące obok mnie bądź z szybkością wichru, bądź powoli, jak orszak pogrzebowy idące. Chwała Boga zlewała się z chwałą mej duszy, która kochała tak czystą i wzniosłą miłością, chociaż tyle rzeczy ciągnęło ją ku ziemi i wokoło widziałem [ 128 ]tylko proch ziemski. A przecież wzniosłem się ponad ten proch i lot swój śmiały zwróciłem aż ku niebu. I w tem także znajdowałem pociechę. Wreszcie usłyszałem głos, który do duszy mej przeniknął, wchodząc do najgłębszych serca tajników, jak gdybym miał rozpocząć nowe życie. Trzymałem ją silnie w objęciach, a jednak czułem, ża jakaś siła, przeciw której walczyć niepodobna, unosi ją ku niebu. Kusiłem się o niepodobieństwo i zostałem zwyciężony, jak niegdyś książę ciemności.
 Staczałem się w przepaść wirujących płomieni i wszystko pochłaniającego ognia. Całe moje ciało skazane było na wieczne cierpienie. Nie mogłem poruszyć żadnym swoim członkiem. Tylko oczy, które przyczyniły się do wielkości mej duszy tem, że zawsze wiernie odzwierciedlały jej myśli, oczy me rozpaczliwym wysiłkiem zwróciły się ku górze i wtedy ujrzałem ją, unoszącą się z wieńcem świetlanym u czoła, wśród łagodnej jasności, której każdy promień był zarazem dźwiękiem i harmonią.
 Zniżała oczy jeszcze na świat, który się rozpadał z łoskotem w powietrzu, szukała mię długo w powszechnym zamęcie przestrzeni, aż nakoniec spostrzegła; a wtedy oczy jej zaszły łzami, które spadając w próżnię, oddzielającą niebo od piekła, ukazywały mi się niby gwiazdy nadziei, błyszczące życiem nowem i światłem doskonalszem, przeznaczone do nowej drogi po przez niebiosa, jakby na zadośćuczynienie za ten padół płaczu, który tylko co został zniszczony. Jedna, jedyna łza spadła mi na czoło i przywarła do niego, jak perła do dna oceanu. A wtedy uczułem, że będę miał dość siły i odwagi by stawić czoło wieczności przekleństwa i potępienia.
 Wieczność się zaczęła. Zdawało mi się, że przechodziłem wieki całe wśród ogni i mąk; lecz te nie miały władzy nade mną: łza mej ukochanej oddalała je od mego ciała. Czułem ją świecącą nad mem [ 129 ]czołem cudnym blaskiem, roztaczającym jasność niebieską w miejscu, z którego wyjść nigdy nie miałem. Czarne duchy cofały się przed nią; szatan wzrok dumny schylał przed klejnotem, który jak talizman chronił mię od cierpienia i rozpaczy. Łza miłości przemogła sprawiedliwy gniew Boży, przeznaczenie potępionych i złość złych duchów. Na dnie przepaści zdawało mi się, żem w ogrodzie rozkoszy, uwieńczony różami, chwytający rozmarzonem uchem szmer srebrzystego strumyka; a to były przecież płomienie syczące i kłębiące się wkoło mnie, a to była przecież przyszłość nieszczęsna, bez końca, co nad głową mą zawisła. Wyrzuty sumienia, żal, kary i bóle, powinny były co chwila serce me druzgotać. Otóż nie! ono wciąż bilo jeszcze miłością. Ta łza spadając pociągnęła ku mnie niebo, i byłem w niebie...

............

 Przebudziłem się i żałowałem piekła. Zniósłbym wszystkie nieszczęścia ziemi za jedno jej spojrzenie i wszystkie ognie wiecznego potępienia za jej łzę jedną.


────────




Przypisy

edit
  1. H. W. — Henryka Willan (cz. Wilen) Angielka, znajoma z Genewy.


 #licence info
   
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false