Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wspólnik Merlin’a szedł tak prędko, że Gilbert zaledwie zdołał za nim wydążyć.
— No! mów teraz — rzekł — o co chodzi? Szedłeś mnie szukać pod nawałą kul i granatów, spadających jak deszcz na głowę. Sądzę, że nie było to w celu zobaczenia mego oblicza?
— Masz słuszność — rzekł Gilbert.
Rzecz, o której chcesz mówić zemną, jest więc bardzo ważna.
— Niewątpliwie.
— Dotyczy ona mnie czy ciebie?
— Dotyczy nas obu.
— A więc mów prędko, ponieważ się śpieszę.
— Nie na ulicy, ani wśród niebezpieczeństwa możemy o tem mówić...
[ 218 ] — A więc idź w swoją drogę, ja pójdę w moją. Niemam czasu słuchać twoich historyi!
— Nawet gdyby chodziło o zarobienie przez ciebie stu tysięcy franków?
Duplat przystanął w miejscu, jak skamieniały, a chwyciwszy za ramię Gilberta spojrzał mu w oczy.
— Mówisz prawdę? — zapytał.
— Mówię, że chodzi o zarobienie przez ciebie stu tysięcy franków.
— Dla mnie.. samego?
— Dla ciebie.
— Odziedziczyłeś więc spadek, po owym pamiętnym wieczorze, gdyśmy się widzieli po raz ostatni? Może po owym twoim kuzynie, który mnie natenczas chciał zabić?
— Bez komentarzy! — zawołał Rollin. Potrzebuję ciebie.. i rzecz skończona! —
— A więc te sto tysięcy franków, nie blaga?
— Rzecz najpewniejsza w świecie!... chciej wierzyć!
— Cóż trzeba czynić, aby pozyskać tę pełną sakwę pieniędzy?
— Powtarzam, że na ulicy mówić o tem niemogę.
— Gdzież więc?
— Chodź zemną do mieszkania.
— W mundurze?
— U mnie znajdzie się ubranie, a podczas, gdy się będziesz przebierał, porozmawiamy.
— Zgoda! Pójdźmy więc na ulice Servan.
Idąc z pośpiechem, przybyli wkrótce na róg ulicy.
— Wrzuć swoją broń, w tę dziurę rzekł Gilbert, wskazując głęboki otwór na brzegu trotuaru.
Duplat nie dał sobie powtórzyć tego dwa razy. Wrzucił tam najprzód rewolwery, któremi był uzbrojony, następnie odpiąwszy pas, wrzucił pałasz i ładownicę. W kilka minut później stanęli przed domem.
Brama była uchyloną, jak w chwili, gdy wychodził mąż Henryki.
Weszli.
Bezwładne ciało odźwiernego leżało na przejściu bez znaku życia. Gilbert potknął się o te zaporę.
[ 219 ] — Zaczekaj! — rzekł do Duplat’a i potarłszy zapałkę rozniecił światło.
Przeszedłszy wierzchem przez trupa, odnalazł świece w kącie korytarza, jaką tam pozostawił i zapalił ją przyświecając.
— Chodź! — zawołał na towarzysza.
Zamiast zejść jednak po schodach, do piwnicy, poprowadził go na wyższe piętra.
Były sierżant postępował za nim w milczeniu, rozmyślając o owej sprawie tajemniczej, a którą prawdopodobnie wypadnie mu być wmieszanym.
Sto tysięcy franków! Ofiarowane miał sobie, sto tysięcy franków!... Szczęście więc sprzyjać mu zaczęło.
Z piętnastoma tysiącami jakie posiadał, gdy doda do nich sto tysięcy, ujrzy się być panem kapitału, prawdziwego majątku, on, który dotąd żył z dnia na dzień, zmuszony nieraz uciekać się do różnych sposobów podejrzanych! Ów majątek niespodziewany, nieoczekiwany, spadał nań jak z nieba!
Wprawdzie potrzeba było wiedzieć, co robić należało, aby otrzymać te sto tysięcy franków, przyobiecane przez Gilberta, lecz o to nie wiele się troszczył, jakaż bowiem zbrodnia, chociażby nawet chodziło o zabójstwo — myślał ów łotr nikczemny — nie byłaby sowicie zapłacona tą samą? Sto tysięcy franków!... Pomrukiwał z cicha
Przybywszy do mieszkania, Rollin wydobył klucz z kieszeni, otworzył drzwi i wszedł.
— Zamknij! wołał na Duplat’a, idącego za sobą.
Weszli obadwa do przedpokoju, a ztamtąd do jadalni, zmienionej, jak wiemy, na kancelaryę Gilberta.
Mąż Henryki spojrzał w około siebie.
— Okiennice zamknięte wyszepnął — to dobrze, nie widać będzie światła na zewnątrz, co mogłoby stać się niebezpiecznem. Przejdźmy do sypialni — dodał, zwracając się do swego towarzysza — chcę dla ciebie wynaleźć ubranie. Jesteśmy prawie jednego wzrostu i jednej tuszy, dobrze więc się nada.
Przerzuciwszy kilka zniszczonych garniturów wiszących po za firanką, Gilbert wybrał z nich jeden brunatny i podał go Serwacemu, który pośpieszył co prędzej zrzucić [ 220 ]swój mundur kompromitujący go obecnie i przebrał się, dołączywszy do tego czarny krawat i miękki pilśniowy kapelusz.
— A co? zmienionym do niepoznania! — wołał uradowany, zawijając w pakiet uniform, pantalony i obwiązując to czerwonym pasem. Wrzucę ten cały pakunek w ów otwór, niech idzie połączyć się ze szpada i rewolwerami. Lecz gdzież jest twoja żona? — dodał, spoglądając po pokoju — miałażby wyjechać z Paryża?
— Nie! jest ona w suterenie, inaczej mówiąc w piwnicy.
— Co znowu... dla czego?
— Tu nie byliśmy bezpieczni. Granat przebił dach domu, trzeba było uciekać i skryć się pod ziemię, co też uczyniliśmy. Właśnie to w sprawie dotyczącej mej żony, chcą z tobą pomówić. Zadziwia cię to nieprawdaż, a jednak nic prostszego w świecie!
To mówiąc, wrócił do jadalni z Duplat’em zmienionym na mieszczanina.
— Postawiwszy świecę na stole, podał mu krzesło.
— Siadaj! — rzekł i rozmawiajmy. Niema czasu do stracenia; musisz natychmiast się decydować.
— Słucham! — mruknął sierżant, siadając.
— Moja żona, ubiegłej nocy, wydała na świat dziecię — zaczął Gilbert Rollin.
— Winszuję! zestałeś więc papa!
— To dziecię umarło.
— Do djabla!
— Była to dziewczynka. Teraz przystępuje do faktu, zbierz więc uwagę.
— Słucham z otwartemi uszami, a mogę sobie pochlebić, że staram się zrozumieć nietylko wyrazy, lecz umiem odgadywać i pół słówka.
— Stryj mojej żony, stary dziwak, sporządził przed sześcioma miesiącami szczególnego rodzaju testament, tak obwarowany, że go w niczem naruszyć ani zmienić nie można.
— I ów testament?
—Jest całkiem ułożony na korzyść naszego dziecka.
[ 221 ]które jeszcze się nie narodziło, gdy stary ów akt spisywał, Rozumiesz co mówię?
— Jak najlepiej! rzekł Duplat. To znaczy, że ów starzec zapisał swój majątek dziecku, jakie zmarło po urodzeniu się, ubiegłej nocy. Wszakże tak, nie inaczej?
— Tak! Otóż ów testament — mówił zwolna Gilbert, ważąc każde słowo przeznaczał mnie i mojej żonie używalność dochodów od legowanego majątku dziecięciu, aż do pełnoletności, lub zamąż pójścia tego dziecka.
— Bez różnicy płci?
— Bez różnicy, chłopiec czy dziewczyna.
— A ileż wynosi ogółem ten majątek?
— Cztery i pół miljona.
Były sierżant podskoczył na kreśle, usłyszawszy te cyfrę.
— Cztery i pół miljona! — powtórzył.-Do pioruna! miljony, to nie grosze!
— Te cztery miljony pięćset tysięcy franków — mówił Gilbert dalej —przedstawiają czystego dochodu sumę sto siedemdziesiąt tysięcy franków.
— Jaką pobieralibyście corocznie przez lat dwadzieścia jeden, gdyby stary umarł, a dziecię żyło.
— Tak.
— Piękny grosz! przyciągający, do czarta!
— Trzeba ci jednak wiedzieć, że znajdujemy się w bardzo złych stosunkach z tym stryjem mej żony. On mnie nienawidzi!
— Przekonałeś się o tem? — Ha! skoro tak, trudno było go nakłonić do innych warunków testamentu?
— Potrzeba było, aż użyć wpływu jednego z krewnych mej żony, który go błagał, zaklinał, ażeby się zdecydował zapisać ów majątek na korzyść spodziewanego dziecka. Gdyby moja żona nie była się znajdowała w stanie blizkiego macierzyństwa, byłby nas wydziedziczył zupełnie.
— Z czego wynika przerwał Duplat, pragnąc okazać, że jego intelligencya znajdowała się na wysokości zadania że ten świeżo narodzony malec, zamknął oczy nie w porę. Gdyby ów stryj, miljoner, dowiedział się o tem zmieniłby na pewno swoje testamentowe rozporządzenia, co wypadłoby na wielką dla was niekorzyść.
[ 222 ] — Jestem o tem przekonany!
— Manjaki ci starzy! a źli i uporni jak osły! — zawyrokował były sierżant. Ileż lat ma ten twój pradziad?
— Siedemdziesiąt pięć.
— Powiedz, czy nie byłoby lepiej ażeby dał się pogrzebać bez pisania testamentu? I to zwierzę jestem pewien twardej natury, długo jeszcze żyć będzie?
— Miał już attak apoplektyczny i dla tego też właśnie zrobił testament.
— Piękna rzecz! Przy drugim attaku, przeniesie się tam, zkąd nie wraca się więcej! Bądź co bądź — dodał po chwili — wszystko to, co mi opowiadasz jest bardzo zajmującem, lecz pozwól zapytać, co mnie to wszystko obchodzi? i w jakim celu mógłbym się w to mięszać?
Nie odgadujesz więc mojej głównej myśli?
— Przeciwnie, dobrze ją rozumiem i zaraz ci to wytłumaczę. Chcąc, ażeby ten stryj niezmieniał nic w testamencie, trzeba było, ażeby dziecko nie umarło?
— Tak.
— A zatem?... Mów śmiało, bez ogródek! Skoro się jest w Bastylii, niepotrzeba okrążać przez Passy, ażeby dojść do Magdaleny. Ofiarowałeś mi sto tysięcy franków zarobku?
— I ofiaruję ci je teraz.
— Chcąc je pozyskać, cóż zrobić trzeba? Mów!
— Trzeba mi wynaleźć dziecko nowo narodzone, chłopca lub dziewczynę, ażeby zastąpiło zmarłe.
Duplat wybuchnął śmiechem.
— Sądzisz do djabła, że ja mam u siebie jakiś skład noworodków? — odrzekł.
— Nie! ale ci wskażę, gdzie można je znaleźć.
— Ha! ha! naprzód wiec o tem pomyślałeś! Jesteś lis szczwany, jak widzę!
— Pewne wspomnienie, na ślad mnie naprowadziło...
— Na jaki ślad? Jakie wspomnienie?
— Wspomnienie gwardzisty, z naszego oddziału, który poległ w bitwie pod Montretout, naprowadziło mnie na ślad jego żony.
— Jej nazwisko?
— Joanna Rivat.
Serwacy Duplat odgadł wszystko od razu.
[ 223 ] Gdyby ów człowiek był użył na dobre swojej intelligencyi, byłby mógł stać się jednostką rzeczywistej wartości. Szybko rozumiał i rozwiązywał różne zagadnienia życia przyczem krew zimna, jaką zachowywać umiał, stanowiła jego największą siłę.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |