Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Doktór zabrał się do mieszania niektórych substancyj we flaszeczce, ważąc skrupulatnie ich ilość.
Piotr wpatrywał się weń strwożony, dręczyła go chęć zapytania o stan zdrowia hrabiego, nieśmiał wszelako wymówić słowa, z obawy, by nie otrzymał jakiej zabijającej odpowiedzi.
Po długiem wąchaniu odważył się wreszcie.
— Czy panu hrabiemu zagraża niebezpieczeństwo? — zagadnął drżącym głosem.
— Tak; — i bardzo groźne.... odparł Bawarczyk. .. Jego życie trzyma się na włosku prawie.
Kamerdyner łkać zaczął.
— Będę próbował wszystkiego, ażeby złe pokonać, — mówił dalej Niemiec. — Wezmę się energicznie do walki z chorobą, ale za skutek ręczyć nie mogę. W ciągu kilku godzin będę zmuszonym opuścić ten zamek, radzę wam przeto ażebyście postarali się o innego lekarza, któryby mógł dalej roztaczać opiekę i prowadzić kuracyę waszego pana.
Piotr w milczeniu opuścił głowę na piersi. Płakał cicho.
Blasius Wolff, nie uważając na niego, przygotowywał swe mikstury.
— To, — rzekł, wskazując na jeden z flakonów, — jest dla ranionego oficera naszej armii, to drugie zaś, — dodał, dając służącemu flaszeczkę, — dla waszego pana. Proszę [ 18 ]mu to zacząć dawać natychmiast, po łyżeczce co godzina, aż do zupełnego wyżycia.
— Dobrze, panie. Zastosuję się ściśle do udzielonych rozkazów.
I, wziąwszy flaszkę, Piotr odszedł, udając się do pokoju pana d‘Areynes, gdzie Rajmund czuwał przy chorym.
Bawarczyk udał się do swego ranionego.
Porucznik w przystępie strasznej gorączki, rzucał się, zrywał i z wielkim trudem udało się zaledwie chirurgowi udzielić mu przygotowane lekarstwo.
Dokonał jednakże tego i po kilku minutach dało się dostrzedz pewne uspokojenie.
Gorączka zmniejszała się, szał był mniej przestraszającym. Doktór zwrócił się natenczas do żołnierza, pełniącego służbę przy chorym.
— Gdzie są ci ludzie, którzy nam służyli za eskortę? — zapytał po niemiecku.
— Połączyli się z naszemi osadzenemi w sąsiednie wiosce.
— Musisz i ty udać się do nich, — rzekł Blasius Wolff — ja wkrótce tam przybędę.
Stając w postawie wojennej, według reguł, jako przed zwierzchnikiem, żołnierz mimo to nie ruszał się z miejsca. Patrzył przed siebie wystraszonym wzrokiem.
— Czyżeś nie słyszał? — powtórzył ostro doktór, widząc, że go nie słuchano.
— Jeśli odejdę, — wyjąknął z przestrachem żołnierz, — to kto będzie pielęgnował porucznika?
— Ludzie z tego zamku. Mówiłem, odejdź!
Karność wojskowa jest niewzruszoną.
Niemiec salutował, i wyszedł wolno z pokoju, rzuciwszy smutne spojrzenie na ranionego, jakiego zdawał się opuszczać wbrew własnemu sercu.
Widocznie, raczej wołałby byt pełnić obowiązek dozorcy przy chorym, niż z bronią na ramieniu iść w ogień bojowy.
Na dziedzińcu zamkowym znajdowały się dwa konie: koń oficera i żołnierza, uwiązane do sztab żelaznych u okien na parterze.
Żołnierz, wsiadłszy na swego konia, odjechał galopem.
[ 19 ] Zaniepokojony hałasem Rajmund, wyszedł na schody, aby się dowiedzieć co zaszło.
— To ordynans ranionego oficera odjechał, — rzekł jeden ze służby zamkowej.
— Zaprowadzić do stajni konia porucznika i dać mu pożywienie: — rozkazał Rajmund.
I wyszedł z zamku, kierując się ku wiosce, leżącej w pobliżu. Udawał się do Fenestranges, do mieszkania pana Pertuiset, zaufanego lekarza hrabiego.
Wbrew przypuszczeniom niemieckie straże nie czyniły mu w przejściu trudności.
Świtać zaczynało, gdy przybył do domu doktora.
Zapukał do drzwi.
Okno natychmiast się otworzyło, i doktór, który tylko co wrócił z ambulansu, ukazał się w nim.
— Kto tam? — zapytał.
— Ja! Rajmund Schloss.
— Pan.... tak rano? — zawołał Pertuiset z niepokojem. — Ależ przynajmniej u was nic się tam złego nie zdarzyło?
— Musisz, doktorze, natychmiast udać się zemną do zamku.
— Miałożby jakie nieszczęście spotkać hrabiego?
— Uległ atakowi apopleksyi.
— Atak? — na imię nieba. Źle więc jest?
— Źle, w rzeczy samej, ale ocalić go można, minuty do stracenia. Spiesz pan!
— Idę natychmiast!
Okno się zamknęło. Rajmund oczekiwał.
Po upływie trzech minut, klucz skrzypnął w Doktór Pertuiset wyszedł.
Obaj mężczyźni szli razem drogą, wiodącą do zamku. Idąc droga, Rajmund oznajmił doktorowi, co zaszło. Opowiedział mu o udzielonej pomocy Bawarskiego chirurga, dzięki której pan d’Areynes nie umarł bez odzyskania przytomności.
Francuz duszą i sercem, gorący patryota, jak są niemi wszystkie dzieci ojczystego kraju Joanny d’Arc, Lotaryngii, doktór Pertuiset zrozumiał, jak strasznym ciosem uderzyć musiała w starego szlachcica wiadomość o wzięciu [ 20 ]Sedanu. Nie dziwił go rezultat, jaki wyniknął po tej wiadomości.
— Biedny hrabia! biedny przyjaciel... — poszeptywał, słuchając opowiadania Rajmunda.
Za przybyciem do zamku, znaleźli niemieckiego lekarza przy łożu pana d’Areynes. Opóźnił on swój wyjazd, ażeby mieć możność porozumienia się ze swym francuzkim kolegą.
Wymienili pomiędzy sobą zimne, lodowate powitanie, jak tego wymagała sytuacya.
— Czyniłem wszystko, com mógł, ażeby uratować życie właścicielowi tej posiadłości, — rzekł Blasius Wolff. — Pan jesteś jego domowym lekarzem, ustępuję ci zatem miejsca. Prowadź pan dalej kuracyę, którą ja starałem się rozpocząć jak najlepiej.
Doktór Pertuiset, skinąwszy głową w milczeniu, podszedł do łóżka chorego.
Na widok przyjaciela, wzrok pana d’Areynes zabłysł radością, usiłował podać rękę przybyłemu, ale nadaremno, ręka bezwładną pozostała.
Ująwszy ją doktór, uścisnął w swych dłoniach i zauważył, że była zlodowaciałą, jak ręka trupa.
— Mój przyjacielu.... biedny przyjacielu!... wyszepnął z wzruszeniem.
Blasius Wolff przerwał.
— Mam przekonanie, — rzekł, — iż paraliż umiejscowionym zostanie. Dzięki ścisłej kuracyi, jaką pan rozciągniesz nad chorym, sprowadzisz w jego stan zdrowia rychłe i ważne polepszenie.
— Mam nadzieję... — odparł Pertuiset i dodał: — Napisałeś pan receptę?
— Tak.
— Proszę mi ją dać.
— Oto jest.... ozwał się Piotr Rénau, podając panu Pertuiset arkusz papieru, na którym nakreślony był przepis.
— Atak był silny, — mówił Blasius, — ale na szczęście odnalazłem w tutejszej domowej apteczce substancye, jakie użyć bezzwłocznie było trzeba.
Doktór Francuzki czytał receptę z uwagą.
[ 21 ] — Dobrze; — rzekł wreszcie. — Zrobiłeś pan to, co ja byłbym uczynił. Nadal, zobaczę jak mi postępować wypadnie. Pozostałe mi podwójnie panu podziękować, w imieniu nauki i mego starego przyjaciela, hrabiego d’Areynes.
— Nie dziękuj mi pan, bo ja to raczej winienem zaskarbić sobie twą łaską....
— Moja łaskę.... w jakim celu?
— Porucznik armii niemieckiej, raniony niebezpiecznie, został przyniesionym dzisiejszej nocy do tego zamku. Zmuszony jestem opuścić go, ażeby się połączyć z oddziałem, do którego należę. Chcę zatem prosić pana, ażebyś poszedł zemną odwiedzić tego oficera i zechciał po moim odjeździe nie odmówić starań, jakich wymaga stan jego zdrowia.
— Spełnię mój obowiązek, jak pan swój spełniłeś, — odrzekł Pertuiset. — Możesz pan liczyć na mnie. Idźmy do pańskiego ranionego. Powrócę później do pana d’Areynes.
Hrabia nie stracił jednego słowa z tej rozmowy, a jego spojrzenie mówić się zdawało:
— Tak.... tak — powracaj jak najprędzej!
Pertuiset, pozdrowiwszy go ręka, wyszedł z Blasiusem.
W pokoju, na parterze, pruski oficer rzucał się w gorączkowym paroksyzmie.
Sługa zamkowy, czuwający przy nim, zaledwie powstrzymać go zdołał, aby nie spadł z łóżka, owładnięty szałem.
Blasius udzielił potrzebne objaśnienia Lotaryńskiemu doktorowi, powiadomił go o wyjęciu kuli, która w swoim przebiegu przez ciało, spowodowała ważne zadraśnięcia, i wskazał mu środki przez siebie zarządzone.
Pertuiset, niezadawalniając się temi wyjaśnieniami, zapragnął sam osobiście obejrzeć ranę.
Zdjęto kompres, umieszczony na niej przez Bawarczyka, i doktór francuzki rozpoczął swe chirurgiczne badanie!
Trwało ono dość długo, poczem lekarz okład przyłożył, podniósł się, mówiąc:
— Ten oficer został straszliwie zranionym!... Powierzasz mi pan do spełnienia misyę bardzo delikatnej natury, a przy tem niezmiernie trudną!
— Co począć! — odparł Blasius; — jeżeli umrze, to pra[ 22 ]wo wojny.... Cokolwiekbądź się stanie, spełnisz pan swój obowiązek, jako lekarz i człowiek.
Obaj doktorzy zamienili z sobą zimne pożegnanie i za chwilę później Bawarczyk wyjeżdżał z zamku do Fenestranges, a Pertuiset, zaleciwszy słudze czuwającemu przy Prusaku pilność, dążył do hrabiego d’Areynes, w pokoju którego Piotr Rénaud, z Rajmundem, niecierpliwie nań oczekiwali.
Fizyognomia doktora nie była uspakającą.
— Ach! tak... — wyszepnął, — jak gdyby odpowiadając własnym swoim myślom, — trzeba działać energicznie.
Hrabia badawczy wzrok utkwił w starego medyka, mógł bowiem już teraz poruszać powiekami.
Pertuiset pochwycił ten ruch jego spojrzenia.
— Obciąłbyś mówić mój przyjacielu.... nieprawdaż? — zapytał paralityka — Radbyś powierzyć mi jakieś zlecenie.
Wzrok pana d’Areynes twierdząco odpowiedział.
— Dobrze! — rozprosz obawy.... Uspokój się.... Niezadługo, za dni kilka, wrócę ci możność mówienia!
Hrabia opuścił powieki, a jego oblicze nagle sposępniało, co nie uszło uwagi bacznego obserwatora, lekarza.
— Rozumiem cię; — rzekł Pertuiset, — jesteś w obawie czy się nie mylę?... Wszak zgadłem?
— Tak; — mówiło spojrzenie chorego.
— Należy wszystko przewidzieć, — ciągnął doktór dalej. — Jesteś dobrym francuzem, dobrym chrześcijaninem, przytem dzielnym i odważnym. Śmierć zatem przestraszać cię niepowinna. Mogę więc mówić otwarcie i szczerze nieprawdaż?
— Tak, — odrzekł chory powtórnie spojrzeniem.
— A więc.... czy uczyniłeś, hrabio, testamentowe rozporządzenia?
[ 23 ]
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |