Mały/Część druga/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Mały
Wydawca Wydawnictwo „Bibljoteki Groszowej”
Data wydania 1926
Druk Polska Drukarnia w Białymstoku
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Górska
Tytuł oryginalny Le Petit Chose
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 290 ]
XII.
Porwanie

 Działo się to któregoś wieczora o godzinie dziewiątej w teatrzyku Montparnasse. Mały, który występował w pierwszej sztuce, skończył swoją rolę i wracał za kulisy. W przejściu spotkał Irmę Borei, schodzącą na scenę. Była promieniejąca, cała w aksamitach i koronkach; w ręku trzymała wachlarz, jako Celimenèa.
 — Przyjdź na salę! — odezwała się do mnie — jestem w nastroju... Będę przepiękna!
 Przyśpieszył kroku, wszedł do swojej kabiny i począł się prędko rozbierać. Kabina, którą dzielił z dwoma kolegami, był to wąski pokoik bez okien, niski, oświetlony kinkietami. Kilka wyplatanych słomą krzeseł stanowiło całe umeblowanie. Na ścianach wisiały poobtłukiwane lusterka, potargane peruki, wypłowiałe aksamity, sczerniałe galony. Na podłodze w kącie stały słoiki różu bez pokrywek, walały się powycierane puszki do pudru.
 Mały bawił już tam chwilę, starając się doprowadzić twarz do porządku, gdy usłyszał, że zdołu woła nań maszynista:
 — Panie Danielu! panie Danielu!
 Wyszedł z kabiny i przechylając się przez poręcz, spytał:
 — A co tam?
 Nie mogąc się doczekać odpowiedzi, zeszedł, tak, jak był napółubrany, umazany szminką i różem, w wielkiej żółtej peruce, która mu spadała na oczy.
[ 291 ] Nadole potrącił kogoś.
 — Kubuś! — krzyknął, cofając sią.
 Byt to Kubuś... Patrzyli na siebie przez chwilą bez stówa. Wkońcu Kubuś załamał ręce i odezwał się łagodnie, nabrzmiałym od łez głosem:
 — O Dańku!
 Tego było dość... Mały, do głębi wzruszony, obejrzał się dokoła, jak trwożliwe dziecko, i powiedział cicho, tak cicho, że brat zaledwie dosłyszeć mógł jego słowa:
 — Zabierz mnie stąd, Kubusiu!
 Kubuś drgnął i chwytając go za rękę, pociągnął na ulicą. Przy drzwiach czekała dorożka, wsiedli do niej:
 Ulica des Dame w Batignollest — zawoła! Matka.
 — O, to właśnie moja dzielnica — odpowiedział woźnica i powóz ruszył.
 Kubuś od dwóch dni był w Paryżu. Przyjechał z Palermo, gdzie go zastał list Pierrotte’a po trzymesięcznem błądzeniu. Krótki, związły list donosił mu o ucieczce Daniela.
 Czytając go, Kubuś odrazu domyślił się wszystkiego. Powiedział sobie: — Dzieciak narobił jakichś głupstw... Muszą jechać!” — I bez straty czasu poprosił markiza o urlop!
 — Urlop! — zawołał stary pan, podskakując na krześle. — Czy pan zmysły postradał?... A mój pamiętnik!
 — Tylko tydzień, tyle, ile potrzeba na podróż tam i zpowrotem, chodzi tu o życie mojego brata.
 — Kpię sobie z pańskiego bratał Czy ja pana nie [ 292 ]uprzedzałem, zanim pan objął obowiązki u mnie?l Czy pan zapomniał o naszej umowie?!
 — Nie, panie markizie, ale...
 — Żadnego ale. Zrobią z panem to samo, co i z innymi. Jeśli pan pojedzie na tydzień, niemasz pan poco wracać. Proszą niech się pan nad tem dobrze namyśli... i ot, póki pan się namyśla, niech pan siada, będę dyktował.
 — Ja już się namyśliłem, panie markizie, odchodzę.
 — A idź pan do djabła!
 I z temi słowami uparty staruszek wziął kapelusz i udał się do konsulatu francuskiego z prośbą o wyszukanie innego sekretarza.
 Kubuś odjechał tego samego wieczora.
 Po przybyciu do Paryża pobiegł natychmiast na ulicą Bonaparte.
 — Czy brat mój jest na górze? — zawołał do portjera, który palił fajką na podwórzu, siedząc okrakiem na pompie.
 Portjer roześmiał sią:
 — Ho, ho, dobry to już kawał czasu, jak stąd wyfrunął — odpowiedział złośliwie.
 Chciał udawać bardzo dyskretnego, ale piąciofrankówka rozwiązała mu prędko język. Opowiedział tedy, że mały z piątego piętra i dama z pierwszego dawno już gdzieś znikli i ukrywają się niewiadomo gdzie, w jakimś odległym zakątku Paryża, ale na pewno razem, gdyż „Biała Kukułka“ co miesiąc przychodzi po listy. Dodał, że pan Daniel zapomniał mu wymówić mieszkanie, że wiec jest mu winien komorne za [ 293 ]cztery miesiące, nie mówiąc już o innych drobnych należnościach.
 — Dobrze. Zapłacą wszystko.
 I nie tracąc ani chwili czasu, nie strzepnąwszy nawet pyłu podróżnego z ubrania, udał się na poszukiwanie swojego dziecka.
 Udał się najpierw do drukarza, rozumiejąc słusznie, że Daniel musiał tam pewnie zachodzić często, jako do głównego składu Sielskiego Dramatu.
 — Miałem właśnie pisać do pana — odezwał się drukarz, gdy go zobaczył. — Pan wie, że termin płatności pierwszego wekslu przypada za cztery dni.
 Kubuś odparł spokojnie:
 — Myślałem lo tem... Od jutra zaczną chodzić po księgarniach. Mam tam pieniądze... Sprzedaż poszła doskonale.
 Drukarz otworzył szeroko niebieskie oczy Alzatczyka:
 — Jakto?! Sprzedaż poszła doskonale! Kto to panu powiedział?
 Kubuś zbladł, przeczuwając jakąś katastrofą.
 — Niechno pan spojrzy na ten stos książek w kącie. To „Sielski Dramat”. Od pięciu miesięcy, odkąd jest w handlu, sprzedano tylko jeden egzemplarz. Wkońcu sprzykrzyło się to księgarzom i zwrócili mi cały nakład. W tej chwili to już tylko makulatura, a szkoda, ładny to był druk!
 Każde słowo drukarza spadało, jak głaz, na głową Kubusia. Dobiła go ostatecznie wiadomość, że Mały pożyczał na jego rachunek pieniądze od drukarza.
 — Nie dalej, jak wczoraj — ciągnął nielitościwy [ 294 ]Alzatczyk przysłał mi tu jakąś okropną murzynką z prośbą, bym mu pożyczył dwa luidory. Ale odmówiłem. Najperw dlatego, że ten tajemniczy wysłaniec z głową kominiarza nie wzbudzał we mnie zaufania, a po za tem, pan przecież rozumie, ja nie mam za dużo pieniędzy, a i tak już dałem bratu czterysta franków.
 — Wiem o tem — odparł z godnością Kubuś — ale niech pan będzie spokojny, te pieniądze zostaną panu zwrócone wkrótce.
 I powiedziawszy to, wyszedł szybko, chcąc ukryć wzruszenie. Na ulicy jednak siły go opuściły. Musiał usiąść na pobliskiej barjerze. Nogi się pod nim uginały. Ucieczka dzieciaka, utrata posady, dług u drukarza, komorne, długi u portjera, termin płatności weksla pojutrze — wszystko to wirowało w jego głowie. Nagle porwał się na nogi: — „Najpierw długi, to najpilniejsze!“ — Pomimo nikczemnego postępowania brata z Pierrotte’ami postanowił bez wahania udać się do nich o pomoc.
 Wchodząc do składu dawnej firmy Lalouette, Kubuś dostrzegł za kontuarem jakąś nabrzękłą i pożółkłą twarz, której nie poznał. Ale na odgłos zamykanych drzwi, wielka głowa uniosła się z ponad stołu i zobaczywszy go krzyknęła:
 — Że tak słusznie powiedzieć można!...
 Nie ulegało wątpliwości, był to pan Pierrotte we własnej osobie, ale jaki wynędzniały! Nieukojony smutek jedynaczki przeobraził go zupełnie. Znikł jowialny, kwitnący Seweńczyk. Łzy, które od tylu miesięcy wylewała jego córka, zaczerwieniły mu powieki, [ 295 ]wyżarły policzki. Na miejsce tubalnego śmiechu pojawił mu się na zwiędłych ustach uśmiech zimny, bezgłośny, jaki widujemy u wdowców lub zawiedzionych kochanków. To nie był Pierrotte, to była Ariana lub Nina.
 Po za tem w składzie dawnej firmy Lalouette nic się nie zmieniło. Różowe pasterki i fioletowi, opaśli Chińczycy w dalszym ciągu uśmiechali się błogo na wysokich półkach w sąsiedztwie czeskich kryształów i kwiaciastych talerzy. Pękate wazy i porcelanowe lampy połyskiwały wciąż z za oszklonych witryn, a w pokoju przylegającym do sklepu, flet gruchał równie słodko, jak niegdyś.
 — To ja, Pierrotte — odezwał się Kubuś, siląc się na spokój — przychodzę prosić pana o wielką przysługę. Niech mi pan pożyczy tysiąc pięćset franków.
 Pierrotte, nic nie mówiąc, otworzył kasę, poszperał w pieniądzach, potem, zamykając szufladę wstał spokojnie.
 — Nie mam tyle w kasie. Niech pan zaczeka chwilę, pójdę po nie na górę.
 Wychodząc, dodał, zakłopotany:
 — Nie proszę pana ze sobą; byłoby jej zbyt przykro zobaczyć pana.
 Po chwili wrócił z dwoma tysiącfrankowemi banknotami, które wcisnął mu w rękę.
 Kubuś wahał się wziąć:
 — Potrzeba mi tylko tysiąc pięćset.
 Ale Pierrotte nie ustępował.
 — Weź pan wszystko, proszę. Tyle pożyczyła mi panienka na opłacenie zastępcy. Gdybyś mi pan od[ 296 ]mówił, panie Jakubie, że tak słusznie powiedzieć można — obraziłbym się śmiertelnie.
 Kubuś odmówić nie śmiał. Włożył pieniądze do kieszeni i ściskając przyjacielowi ręką, powiedział tylko:
 — Dowidzenia, Pierrotte, i... dziękuję.
 Pierrette nie puścił jego dłoni.
 Chwilę tak stali, milczący i wzruszeni. Obaj mieli na ustach imię Daniela, ale żaden przez delikatność go nie wymówił... Ten ojciec i ta „Matka“ zrozumieli się wzajemnie... Kubuś pierwszy łagodnie usunął swoją rękę. Zbierało mu się na płacz, pilno mu było tedy odejść. Seweńczyk wyprowadził go aż na ulicą. Tam nie mógł już biedaczysko stłumić rozgoryczenia, które napełniało mu serce po brzegi, i zaczął z wyrzutem:
 — Ach, panie Jakubie, panie Jakubie!... że tak słusznie powiedzieć można...
 Ale wzruszenie nie pozwoliło mu przetłumaczyć dalszego ciągu, powtórzył więc tylko dwukrotnie:
 — Że tak słusznie powiedzieć można... że tak słusznie powiedzieć można...
 O, tak, zaiste, słusznie powiedzieć było można!...
 Rozstawszy się z Pierrote‘em, Kubuś wrócił do drukarni. Pomimo protestów Alzatczyka, oddał mu natychmiast czterysta franków, pożyczone Danielowi. Nadto, żeby zbyć kłopot z głowy, pozostawił mu kwotę na zapłacenie wszystkich trzech weksli. Wtedy dopiero, czując, że mu nieco ulżyło na sercu, powiedział sobie: — „A teraz — dalej! na poszukiwanie dzieciaka”. — Na nieszczęście było już za późno, aby te[ 297 ]go samego dnia rozpoczynać łowy. Po za tem, trudy podróży, wzruszenia i ten suchy, nieustający kaszel, który podkopywał mu siły oddawna, tak go zdruzgotały, że musiał pójść odpocząć trochę na ulicę Bonaparte.
 Wszedł do pokoiku; w ostatnich blaskach sędziwego, październikowego słońca ujrzał wszystkie te rzeczy, które tak żywo mówiły mu o dziecku: warsztat rymów, szklankę, kałamarz, króciutkie fajeczki, takie, jakich używał ksiądz Germane... usłyszał bicie miłych, zahrypniętych trochę od mgły jesiennej, dzwonów z St. Germain. Potem o wilgotne szyby załopotał skrzydłami Anioł Pański; ten Anioł wieczorny, pełen melancholji, którego tak lubił Denko... Co cierpiał wówczas Kubuś, to zrozumieć mogłaby jedynie matka...
 Kilka razy obszedł cały pokój, zaglądając we wszystkie kąty, do stołu, do szaf, w nadziei, że uda mu się znaleźć coś, co go łatwiej naprowadzi na ślad zbiega. Ale! niestety, szafy były puste; została tam tylko jakaś zniszczona bielizna, stare ubrania. Ruina i opuszczenie, widniejące w każdym szczególe, wskazywały, że Dańko nie odjechał, a uciekł. W kącie pokoju na podłodze stał lichtarz, a w kominku, pod stosem popiołów, Kubuś znalazł złocone pudełko, w którem przechowywane były listy „czarnych oczu“. A teraz spoczywało ono w popiołach, co za świętokradztwo!
 Prowadząc dalej poszukiwania, w jednej z szuflad warsztatu znalazł kilka arkuszy, pokrytych nierównem [ 298 ]gorąćzkowem pismem — tak pisał Dańko w chwilach natchnienia.
 — To pewnie jakiś poemat powiedział sobie Kubuś, zbliżając się do okna, by go odczytać. Był to istotnie poemat, hymn rozpaczy, zaczynający się od słów: „Kubusiu, od dwóch miesięcy okłamywałem cię bezustanku...“ List ten nie został wysłany, a jednak wkońcu dotarł do rąk, dla których był przeznaczony. Opatrzność tym razem wyręczyła pocztę.
 Kubuś przeczytał list od początku do końca. Gdy doszedł do miejsca, w którem była mowa o kontrakcie z dyrektorem teatrzyku w Montparnasse, kontrakcie tak natarczywie narzucanym, a któremu Mały tak stanowczo się opierał, Kubuś podskoczył z radości.
 — Już wiem, gdzie on się znajduje! zawołał i wsunąwszy list do kieszeni, położył się nieco u spokojony do łóżka, pomimo zmęczenia jednak sen nie skleił mu powiek. Wciąż ten obrzydły kaszel!... Na pierwsze skinienie jutrzenki jesiennej, leniwej i chłodnej, zerwał się żywo na nogi. Miał już plan gotowy.
 Zebrał drobiazgi, opróżnił szafy, spakował wszystko do kufra, nie zapominając o złoconem pudełku, pożegnał po raz ostatni dzwonnicę w St. Germain i wyszedł, pootwierawszy drzwi, okna, szafy, aby z ich dawnego życia nie pozostało nic w tym pokoju, który miał być wkrótce zamieszkany przez obcych ludzi. Nadole wymówił pokój i zapłacił zaległe komorne. Potem, puszczając mimo uszu natrętne pytania portjera, sprowadził dorożkę i podał adres hotelu Pilois przy ulicy des Dames w Batignolles.
[ 299 ] Właścicielem tego hotelu był brat starego kucharza, służącego u markiza. Wynajmowano tam pokoje kwartalnie i to z rekomendacji. To też hotel cieszył się w dzielnicy wyjątkową reputacją. Przyjęcie do hotelu Pilois stanowiło świadectwo dobrych obyczajów i przyzwoitego trybu. Kubuś który zdobył był sobie zaufanie hotela domu d’Hacquewllle przywoził właścicielowi kosz win marsalskich od brata.
 Rekomendacja ta okazała się wystarczającą. To też, gdy nieśmiało poprosił o przyjęcie go w poczet lokatorów ofiarowano mu natychmiast piękny pokój na parterze, z oknami na ogród hotelowy o mało nie powiedziałem klasztorny. Był to ogródek niewielki, trzy czy cztery akacje, trochę zieleni, takiej, jaką się widuje w Batignolles; drzewo figowe bez fig, schorzały winokrzew i kilka krzaczków złocieni — oto wszystko; w każdym razie wirydarz ten rozweselał nieco pokój, sam przez się smutny i trochę wilgotny.
 Kubuś, nie tracąc chwili czasu, rozgościł się w nowej siedzibie; powbijał gwoździe, pochował bieliznę, ustawił postument do fajek Daniela, zawiesił nad łóżkiem portret pani Eyssette jednem słowem, zrobił, co tylko mógł, by zatrzeć ten nastrój pospolitości, który zatruwa atmosferę pokojów hotelowych. Potem spożył śniadanie i wyszedł. Po drodze uprzedził pana Pilois, że dziś wieczorem wyjątkowo wróci trochę później i prosił go o przygotowanie w pokoju wykwintnej kolacji na dwie osoby z butelką dobrego wina. Pan Pilois, zamiast uradować się perspektywą dodatkowego rachunku, zarumienił się po uszy, jak początkujący wikary.
[ 300 ] — Ale, bo to, proszą pana, ja nie wiem... to sprzeciwia się regulaminowi hotelu... mamy tu osoby duchowne, które...
 Kubuś uśmiechął się:
 „A, doskonale! już rozumiem, to te dwa nakrycia tak pana stropiły... Niech się pan uspokoi... to nie kobieta...
 Ale w duchu, mówił sobie, kierując się w stronę Montparnasse:
 „A jednak tak, to kobieta bez krzty charakteru, nierozumne dziecko, którego na przyszłość nie można będzie nigdy pozostawić bez opieki... A teraz, powiedzcie mi, skąd Kubuś-Matka wiedział, że mnie zastanie na Montparnasse? Mogłem wszak od czasu owego okropnego listu oddawna porzucić teatr; mogłem był wcale do teatru nie wstąpić... A jednak — instynkt macierzyński dobrze go natchnął. Był pewien, że mnie tam zastanie i sprowadzi tego sam ego jeszcze wieczora do siebie. Słusznie tylko rozumował: ...muszę go porwać wtedy, kiedy będzie sam, tak, aby ta kobieta nie podejrzewała niczego... Dlatego to nie udał się wprost do teatru po informacje. Kulisy są gadatliwe. Można było niebacznie obudzić jej czujność. Wolał zwrócić się do ogłoszeń i zabrał się do dokładnego ich przeglądu.
 Ogłoszenia teatrzyków podmiejskich umieszczane są zazwyczaj na drzwiach miejscowych handlów win, podobnie jak zapowiedzi ślubne we wsiach alzackich. Po chwili Kubuś wydał okrzyk radości.
 W teatrze Mont parnasse grano dnia tego Marie-Joannę, dramat w pięciu aktach. Artyści: Irma Borel, [ 301 ]Desirée, Levrault, Guigne i t. d.„. i t. d.... Dramat miał być poprzedzony wodewilem: Amour et Pruneaux. Artyści: P. p. Daniel, Antonin i pani Léontine.
 — Doskonale! Nie występuję w jednej sztuce. Teraz jestem pewien, że mi się mój zamach uda.
 Zaszedł do kawiarni w parku Luksemburskim i czekał aż zmrok zapadnie. Wieczorem udał się do teatru. Przedstawienie już się rozpoczęło. Przez całą godzinę przechadzał się tam i zpowrotem u podjazdu na wzór dyżurnych policjantów.
 Od czasu do czasu, niby burza gradowa, rozlegał się odgłos oklasków, i serce ściskało mu się od bólu na myśl, że to może pocieszne pantominy jego dziecka wywołują te brawa... Około godziny dziewiątej publiczność zaczęła potokiem spływać na ulicę. Pierwsza część widowiska była skończona. Gawiedź śmiała się jeszcze na samo wspomnienie niewybrednych dowcipów. Słychać było gwizdki, nawoływania: — „Ohe, ohe!...” „Tsst! psst!...” „Lala, i tu... ” — zwykłe wrzaski menażerji paryskiej.
 Ha! cóż chcecie?! — nie była to wszak publiczność Teatru Włoskiego[1]!...
 Zaczekał jeszcze chwilę, ukryty w tłumie; potem pod koniec antraktu, gdy wszyscy rzucili się, by zająć zpowrotem miejsca, zakradł się do bocznej, ciemnej i lepkiej od brudu, sieni; było to wejście d!a artystów; oświadczył pierwszemu człowiekowi, który mu się nawinął, że chciałby się widzieć z Irmą Borel.
[ 302 ] — To niemożliwe! jest w tej chwili na scenie.
 Kubuś-Matka chytszejszy był od najchytrzejszego z czerwonoskórych! Odpowiedział z całym spokojem:
 — Skoro nie mogę się zobaczyć z panią Irmą Borel, to proszą mi tu poprosić pana Daniela — on jej powtórzy, z czem tu przyszedłem.
 W chwile potem Matka odzyskała już swoje dziecko I uwoziła je na drugi koniec Paryża.

Przypisy

edit
  1. Theatre des Italiens, w którym zbiera się śmietanka towarzystwa paryskiego.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false